Wywiady

fot. Jerzy Bartkowski

Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 7-8/2013

Irek Wojtczak: Mucha nie siada

Borys Kossakowski


Z Irkiem Wojtczakiem o jego najnowszej płycie „The Bee’s Knees”, o burzeniu i budowaniu, pruciu akademickich ścian i czystej intencji rozmawia Borys Kossakowski.

JAZZ FORUM: Zanim porozmawiamy o muzyce, porozmawiajmy o tobie. Jesteś kojarzony z Trójmiastem, grałeś z Tymonem Tymańskim, Wojtkiem Mazolewskim, Krystyną Stańko. Ale przecież nie jesteś z Wybrzeża. Jak tu trafiłeś?

IREK WOJTCZAK: Po ukończeniu średniej szkoły muzycznej w klasie klarnetu postanowiłem studiować na wyższej uczelni artystycznej. Wybrałem muzykę klasyczną, choć jako niepokorny szybko zostałem namierzony i wydalony z sesji egzaminacyjnej pewnej uczelni w centrum Polski. Na szczęście Akademia Muzyczna w Gdańsku miała późniejsze terminy rekrutacji. Tak trafiłem do Trójmiasta. Bacznie obserwowałem tamtejszych muzyków. Najpierw się od nich uczyłem jazzu, a potem powoli zacząłem z nimi współpracować. Pierwszy saksofon (altowy) pożyczyłem od Maćka Sikały. Pojawiałem się na próbach Miłości w starym Żaku, gdzie poznałem Tymona. Złapałem bakcyla i zacząłem ćwiczyć, ale już na tenorze. Ludzie w akademikach mieli mnie serdecznie dość. Ćwiczyłem pod prysznicami, w kiblach i po piwnicach. Wiedziałem, że nie jestem już nastolatkiem, miałem 22 lata, więc nie odpuszczałem i prułem akademickie ściany.

JF: Zacząłeś wykształcenie od muzyki poważnej, później przeskoczyłeś na free jazz, a teraz znów powoli się zbliżasz do „poważki”. Opowiadając o swojej najnowszej płycie „Bee’s Knees” chętnie bowiem powołujesz się na Arnolda Schönberga, bądź minimalistów. Można powiedzieć, że zataczasz pewne koło.
IW: Po drodze, między „poważką” a free jazzem, wiele lat spędziłem na jam sessions, gdzie prym wiodły standardy muzyki jazzowej. (śmiech) Po prostu wracam i zauważam rzeczy, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Jeżeli chodzi o Schönberga i dodekafonię, napisałem utwór wykorzystując serie niepowtarzających się dźwięków. To 12 w skali Beauforta. Pomogło mi to zrezygnować z określonych akordów i klasycznej harmonii na rzecz swobodnej improwizacji grupowej, która dominuje na mojej ostatniej płycie. Zarówno Adam Żuchowski, Kuba Staruszkiewicz, jak i Kamil Pater dobrze odczytali moje intencje, więc krótko mówiąc – mucha nie siada.

JF: Na scenie chcesz, żeby wszyscy razem byli liderami i brali za siebie od­powiedzialność. Czy często sidemani wieszają się na liderze, zamiast go wspierać?

IW: Myślę, że liderzy często wieszają się na sidemanach, by ci ich wspierali. (śmiech) A tak na poważnie – odnosimy się do siebie nawzajem poprzez muzykę, a ta nie powinna wartościować osobowości scenicznych w kategorii numerologii. Zwłaszcza w muzyce improwizowanej, bo tu wszystko rozgrywa się na pierwszym planie. Wszystko jest widoczne jak na dłoni. Dlatego potrzebne są czyste relacje międzyludzkie.

JF: Co oznacza w twoim słowniku słowo „improwizacja”?
IW: Na początku istnieje nic. Później robię pierwszy punkt na płótnie i zaczynam malować. Nigdy nie wiem, jaki będzie efekt finalny. Jest to zależne zarówno od muzyków, jak i od publiczności. Prawdziwa improwizacja jest możliwa tylko wtedy, kiedy w mojej głowie znikają wszelkie wartościujące oceny. W takich chwilach granie muzyki sprawia mi największą przyjemność.

JF: Czy w czasie gry udaje ci się osiągnąć czystość umysłu i oddać swe ciało w ręce muzyki?
IW: To wielka umiejętność. W czystym umyśle powstaje czysta intencja, z której rodzi się czysta myśl. Dzięki której bez zbędnych idei możemy oddać się graniu i improwizowaniu. W ten sposób stajemy w obliczu niewiarygodnego piękna, którym zostaliśmy obdarowani przez naturę.

JF: Odcinasz się od ideologii w muzyce. Mówisz o czystej intencji, o braku ocen. Myślisz, że to faktycznie możliwe? A przecież niemal każdy nurt muzyczny wiązał się z jakąś ideologią.
IW: Tak, ale ideologia to wymysł, który zaczyna żyć własnym życiem, a nurt muzyczny to kontestacja danej rzeczywistości, która kreuje i wpływa na twórcę nawet często poza ideologią. W dzisiejszej historii muzyki przekraczamy granicę ideologii poprzez wszechwymianę muzycznych doświadczeń, która rodzi muzykę wznoszącą się ponad problemy tego świata.

JF: A propos problemów. Czy nie cierpisz przypadkiem na ADHD? Masz za sobą tak dużą ilość doświadczeń, że trudno to objąć: muzyka ludowa, musicale, klasyka, dyrygentura, free jazz, piosenki, Chopin grany z Możdżerem.

IW: „Muzyka to muzyka” powiedział Alban Berg do Gershwina, gdy ten miał tremę grając przed nim swoje utwory. Trudno jest mieć frajdę grając w kółko to samo. Miles Davis nie utracił tożsamości, a grał przeróżne rzeczy. Do każdej muzyki możesz dodać swój własny głos i odcisnąć swoje własne piętno. Nie chcę być utożsamiany z żadną niszą. Unikam trwałego uwikłania w jakiekolwiek stylistyczne czy estetyczne postawy. Chcę pozostać takim, jakim jestem – wolnym od wszelkich zespołowych zobowiązań improwizatorem. Pozwala mi to grywać z bardzo różnymi muzykami i z dowolną częstotliwością.

JF: A grywałeś z wieloma. Wreszcie jednak zabrałeś się za swoją muzykę. To twój pierwszy autorski album od ośmiu lat, kiedy to wydałeś „Outlook”. „The Bee’s Knees” jest albumem zaskakująco wyważonym, rzekłbym powściągliwym, intelektualnym. Mówię to, bo kiedy występujesz na scenie jako solista, energia aż z ciebie kipi. Poza sceną dużo mówisz, głośno się śmiejesz. A tu jakbyście się trochę powstrzymywali przed nadmierną ekspresją.
IW: Nadmierna ekspresja jest dla młodzieży, a dla nas istnieje już świadomy wyraz działania i oddziaływania za pomocą twórczego balansu. To komunikacja na poziomie średniolatków, którzy potrafią emanować siłą muzyki także w dynamice piano.

JF: „Bee’s Knees” ma co najmniej dwa znaczenia. Jedno z nich to coś pysznego, najwyższej jakości. Jak ta płyta smakuje?
IW: Z początku myślałem, że to będzie bardziej agresywna forma wyrazu, ale w efekcie finalnym okazało się, że tak nie jest. Tytuł powstał dzięki Przemkowi Dyakowskiemu, który przypadkiem odwiedził mnie podczas komponowania tytułowego utworu. Ubrany był elegancko, w garnitur, krawat, saksofon w ręku, po prostu mucha nie siada. I taki tytuł sobie zapisałem – „The Bee’s Knees”.

JF: Drugie znaczenie to pępek świata. Zarzucał ci ktoś egocentryzm?

IW: Świat jest zbyt wielki, a człowiek zbyt mały, żeby czuć się jego pępkiem.

JF: W cockneyu zaś bee’s knees rymuje się z business. Trzeba mieć w muzyce dryg do interesów?
IW: Gdybym chciał robić biznes, poszedłbym do biznesu. Dziś my, twórcy, musimy być aktywni zarówno na polu marketingu, jak i własnym obszarze środowiskowo twórczym. Ci artyści, którzy koncentrują się tylko na sprzedaży własnej twórczości, często robią to kosztem swojego produktu, więc lepiej zachować balans. Robię to, co mnie najbardziej fas­cynuje – grając odgrywam i przygrywam zagrywki zgrywając się z tego. Poprzez musicale, rocka, jazz, folk osiadłem na bardziej swobodnych formach muzyki improwizowanej. Zawężyłem pole poszukiwań, przez co odnalazłem to, w czym czuję się swobodnie i komfortowo, i to jest mój business.

JF: Mówisz, że przez ostatnie dwa lata wyrzucałeś wszystko, co wiesz o muzyce. Co było wyrzucić najtrudniej? Co najłatwiej? Czego się nie udało?
IW: Najtrudniej wyrzucić idee i myśli, a łatwiej już stare nawyki i cudze frazy. Zastąpić to nowym światem byłoby cudownie, aczkolwiek nie do końca jeszcze mi się to udało i dzięki Bogu mam nad czym pracować.

JF: Jedną ręką budujesz, drugą burzysz. To ma związek z frustracją? Nudą? Potrzebą rozwoju?
IW: Kiedy pojawia się frustracja, to tak jakbyś talent odłożył na bok i wziął bat do samobiczowania. Potem przychodzi nuda, która rodzi potrzebę rozwoju. Znam wszystkie te trzy stany bycia, ale budując i równocześnie burząc, w przewrotny sposób korzystam na napięciu pomiędzy tym, czego chcę, a tym czego wy nie chcecie. Daje mi to pewnego rodzaju przestrzeń, w której mogę usiąść i śmiać się z tego w stylu zen.

JF: Od czasów pamiętnych warsz­tatów w Katowicach, o których opowia­da film „Small Spaces”, współpracujesz z Joe’em Fondą i Michaelem Stevensem. Czy nadal, jako Polacy, mamy kompleksy? A może już gramy z Amerykanami jak równi z równymi?
IW: Na początku chcę powiedzieć o ważnej postaci, jaką napotkałem na swojej drodze życia. To Andrzej Kalinowski zwrócił mi na te kwestie uwagę i to on pierwszy połączył te światy dzięki swojemu otwarciu na wszelakie współprace międzynarodowe. W tej dziedzinie chodzi przede wszystkim o spotkanie ludzi, którzy w efekcie finalnym kreują muzyczny dialog. Kiedy porozumienie mentalne i wzajemne zaufanie bierze górę, to muzyka zaczyna przybierać określoną formę, dynamikę i rytm. Narodowość na scenie przestaje mieć znaczenie, bo ponad nią jest człowiek i jego historia, którą opowiada.

JF: Mieszkasz w Sopocie, tuż przy imprezowym, tętniącym życiem Monciaku. Swego czasu mnóstwo czasu spędziłeś na jamach. Z drugiej strony, mówisz o sobie już jako o średniolatku, który wyrósł z młodzieńczych szaleństw.
IW: Monte Cassino, dziewczyna i wino. (śmiech) Przyznam, że mieszkanie w Sopocie to wakacyjna frajda i przyjemność. Ale osobiście wolę to miasto po i przed sezonem. To w tym okresie mogę skupić się na pracy twórczej i robić to, co mi osobiście odpowiada. Inspiracji nie szukam w mieście, tylko w ludziach, tych którzy wiecznie są w ruchu albowiem poszukują, bo potrzebują rozwoju. Od dwóch lat wraz z Michałem Gosem w sopockim SPATiF-ie organizuję cykl spotkań artystycznych pod nazwą „Woda Dżestylowana”. To niby forma jam sessions, ale w kooperacji z różnymi artystami reprezentującymi takie dziedziny sztuki jak proza, plastyka, performance, wizualizacje. To czas moich inspiracji, do których wysłuchania wszystkich odwiedzających Sopot serdecznie zapraszam.


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu