Wywiady
Jam w Remoncie: Bronisław Suchanek, Tomasz Szukalski, Jan Ptaszyn Wróblewski, Janusz Muniak
fot. Bogdan Nastula

JEDNA ŚRODA W REMONCIE

Sylwester Czajkowski


Klubu jazzowego z prawdziwego zdarzenia Warszawa nie miała, nie ma i... pewnie prędko się nie doczeka. Nie, nie zamierzam rozdzierać szat, ani za wszelką cenę doszukiwać się przyczyn istniejącego stanu. W ogóle nie o tym będzie tu mowa. To temat na osobny artykuł, i to nie w JAZZ FORUM a jakimś o wiele bardziej poczytnym piśmie, i nie dla mnie a dla zaprawionego w dziennikarskich bojach wyjadacza, który wie o co i do kogo mieć pretensję. Ja pretensji (już?) nie mam, po prostu stwierdzam fakt.
I od razu z góry zaznaczam: z nikogo się nie będę nabijał, nikomu nie będę dogryzał, nie zapienię się. Wprost przeciwnie – pełny relaks, a może raczej medium cool.

No więc klubu nie ma. Jest jak jest i wiedzą o tym wszyscy ci, którzy mają w jakikolwiek sposób do czynienia z ruchem jazzowym w kraju. Równie dobrze znanym faktem jest to, że w istniejącej sytuacji jedyną, praktycznie rzecz biorąc, ostoją życia jazzowego jest środowisko studenckie. Świadomie pomijam chwalebną skądinąd działalność mojej instytucji macierzystej, bowiem, jak dotychczas, PSJ własnym klubem nie dysponuje. Jest to być może również temat na odrębną rozprawę, ale słówo się rzekło...

Jak wiadomo jazz u studentów ma swą długoletnią tradycję i właściwie każdy większy klub akademicki stolicy może (lub mógł) poszczycić się działalnością na tym polu. W kilku utworzono nawet odrębne sekcje działające pod nazwą „Jazz Club”, skupiające wokół siebie działaczy, muzyków i zespoły — no i oczywiście publiczność czyli fanów. Jazz Cluby przeżywały, każdy w swoim czasie, okresy świetności i kryzysów, rywalizowały ze sobą, lub na zmianę dzierżyły palmę pierwszeństwa w działalności na jazzowej niwie. Zawsze na ogół bywało, że gdzieś „się szło” aby, w przypadku jednych, posłuchać jazzu albo w przypadku innych, go grać. Chodziło się więc do Stodoły i do Hybryd, do Dziekanki i Medyka. Aż przyszedł czas, że nie było dokąd iść. Dokąd, a właściwie po co. Jedni w ogóle przestali się bawić w jazz, u drugich coś się niedawno spaliło, gdzie indziej zmienili kierownictwo, jeszcze inni powiedzieli: „muzyk to ty może i jesteś, ale i tak nie wejdziesz” – no i zrobiło się niewesoło. Właściwie nie wiadomo kiedy się to zaczęło, fakt faktem, że jazzik w stolicy znalazł się w nienajlepszej sytuacji. Nie dość, że pani filharmonia stoi zła i naburmuszona od kiedy nabito jej guza (swoją drogą jak długo można się obrażać), a tu jeszcze i w klubach posucha. Jednym słowem – smutek jak w kopalni cynku. Aż tu nagle nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, zaczęło pojawiać się w rozmowach i na afiszach nowe słowo, brzmiące świeżo i – nomen omen – obiecująco: REMONT. „Dziś wieczorem jam session w Remoncie”, albo, „Gramy dziś w Remoncie, może byś wpadł stary”, „Bomba granie było wczoraj w Remoncie”, itp., itd. I tak, ani obejrzeliśmy się a znalazło się nowe miejsce, dokąd można pójść z przeświadczeniem, że trafi się na dobrą muzykę i atmosferę. Rzadko, bo tylko raz w tygodniu, w środę, ale jednak to już coś.

Wybrałem się do Remontu w taką zwykłą kwietniową środę (nic nie poradzę na to, że czytacie te słowa już w pełni lata) – nie po raz pierwszy zresztą, bywałem tam już przedtem – i za każdym razem przekonywałem się, że klub naprawdę „idzie do przodu” jeżeli chodzi o jazz. Właściwie te obserwacje, które poczyniłem przychodząc tam jako przeciętny zjadacz jazzu spowodowały, że postanowiłem złożyć im bardziej „oficjalną” wizytę.

Klub Remont mieści się (co może nie wszystkim jest wiadome) w niskim pawilonie tworzącym zabawny kontrast z wysmukłą sylwetką DS Riviera, do którego przylega. Ale nic to, albo wiem „kto się poniża, będzie...” jak powiada trębacz Andrzej Przybielski (bywalec klubu). Dostęp do Remontu jest utrudniony przez potężne zwały ziemi, piachu i głębokie wykopy przebiegającej tędy Trasy Łazienkowskiej. Diabelnie trudno jest tam dojść, lecz przedzieram się dzielnie przez piachy z redakcyjnym Uherem przewieszonym przez ramię. U wejścia tłum i plakat z czterema nazwiskami: Wróblewski, Namysłowski, Suchanek, Bartkowski. Biletów brak. No, zobaczymy jak to będzie z tym wchodzeniem. Przepycham się do drzwi, pokazuję legitymację PSJ i mówię, że chciałbym widzieć się z kierownikiem. „Bramkarze” uprzejmie zapraszają do środka i po chwili, jak spod ziemi zjawia się kierownik. Przedstawiam się i wyjaśniam cel mej wizyty. W odpowiedzi na twarzy kierownika pojawia się uśmiech. „Oho – myślę sobie – dobrze się zaczyna”. Przechodzimy dalej i po drodze rozmówca mój (jest nim jak się okazuje szef centrum klubowego Riviera-Remont, Włodek Kunach) stwierdza, że bardziej wyczerpujących informacji na temat działalności Jazz Clubu Remont udzieli mi zapewne bezpośredni jego kierownik Waldemar Deska. Zanim go jednak znajdziemy proszę o umożliwienie mi nagrania fragmentu koncertu, który zresztą lada chwili ma się zacząć. Sala wypełniona do ostatniego miejsca. Włodek jest trochę zaaferowany, ale w sumie chyba zadowolony z obecności tylu ludzi. „Mamy całą wycieczkę Holendrów – wyjaśnia – a potem jeszcze przyjdą Rosjanie”. Przeciskamy się do estrady. Sympatyczny akustyk Staszek pomaga mi ustawić Uhera na swoim „agregacie” i wskazuje fotel obok siebie. Muzycy są już na estradzie: Ptak, Namysłower, Bronciar, Mały. Ostatnie czynności przy ustawieniu i dostrojeniu instrumentów. Rozglądam się po sali. Właściwie nic się jeszcze nie dzieje, ale jest coś w powietrzu, co sprawia że człowiek jest zrelaksowany i podświadomie czuje, że oto znalazł się w miejscu gdzie czeka go coś dobrego. U nas mówi się, że „na sali panuje dobra atmosfera”. Tam, skąd jazz pochodzi nazywają to po prostu „good vibrations”. Tak, to się czuje.

Krótka zapowiedź prowadzącego imprezę i... już poszło!!! Now’s the Time. Tak jest, musiało tak być!... Natychmiastowy kontakt z publicznością! Okrzyki i brawa witają znany parkerowski temat. Ptaszyn ma jednak niesamowitą smykałkę do montowania ciekawych układów. Jak to dobrze słyszeć znów taką muzykę! Saksofonista kończy temat, ciągnie dalej, mocno do przodu. To jego zdecydowane, twarde zadęcie. Gra długie solo. Po nim Zbyszek. To nie do wiary! Ten człowiek robi na klawiaturze takie rzeczy, jakby przez całe życie nie zajmował się niczym innym, pokazuje swoje nowe wcielenie. A jednak trudno się nie dziwić. „He’s just too much” – jak mówią Amerykanie. Krótkie, śpiewne solo Bronka. Mały gra czwórki. Temat. I koniec. Brawa, okrzyki. Temperatura na sali rośnie. I od razu następny temat Greensleeves. Parę ładnych solówek. Potem jeszcze samba – i przerwa.

Stopuję magnetofon i rozglądam się za kierownikiem Jazz Clubu, Waldkiem Deską. Dopadam go w przejściu, umawiamy się na krótką rozmowę po zakończeniu drugiej części. Przy barze tłok, wśród siedzących przy stolikach znajome twarze. Są ludzie ze Stowarzyszenia, kilku muzyków, którzy dziś nie grają, ale przyszli posłuchać i spotkać się z przyjaciółmi. Jest Tomek Stańko, Munio, Szakal, Janusz Stefański, który wpadł do kraju korzystając z przerwy w koncertach. Gadki-szmatki, dowcipy. Tomek i Munio decydują się dołączyć do grających po przerwie. Instalują dodatkowe mikrofony. Ich wejście na estradę witane jest owacyjnie. Sekcja „nakręca” rytmiczny background, Ptaszyn zaczyna temat, po paru taktach wchodzą Tomek i Munio, zrywa się burza oklasków – to Karawana. Długie, dynamiczne solo Ptaszyna, potem Tomek. Jego słucha się i ogląda z jednakową przyjemnością – zatacza się, chwieje roztrąbem w dół i na boki, potrafi rzeczywiście „przepowiadać” na trąbie: gada, chrypi, zanosi się ostrym krzykiem. Teraz Jasiu Muniak. Zaczyna jakby z ostrożna, dobiera dźwięki. Po chwili frazy stają się dłuższe, płynniejsze. Sopran w jego rękach ożywa, solo rozwija się, potężnieje. Uwielbiam Jasia na sopranie. Jeszcze jedna świetna solówka Zbyszka i dłuższe tym razem, bardziej rozbudowane solo Bronka na basie. Zaraz po Karawanie (był to najdłuższy numer wieczoru, trwał przeszło czterdzieści minut) – przejście do ballady. Potem jeszcze jeden blues i... koniec. Gdy milkną owacje, odnajduję Waldka i przechodzimy do pustej galerii za sceną. Włączam mikrofon i pada pierwsze pytanie.

– Kiedy powstał Wasz klub?

– Klub Remont powstał prawie dokładnie dwa lata temu.

– A Jazz Club?

– Właściwie niewiele później, chyba jakieś dwa miesiące po rozpoczęciu działalności.

– Co skłoniło Was do nawiązania stałej współpracy z muzykami jazzowymi?

– Po prostu zauważyliśmy, że w naszym klubie potrafi się wytworzyć doskonała atmosfera, sprzyjająca kontaktowi pomiędzy muzykami a publicznością, którą stanowili studenci odpowiednio nastawieni do odbioru tej muzyki, orientujący się w problematyce jazzu. To z kolei wywoływało dobre reakcje u muzyków. Wytworzyło się coś w rodzaju więzi, co przypadło do gustu jednym i drugim. Stąd nasze starania, aby tę sprawę dalej ciągnąć, żeby było jak najlepiej. No, a poza tym, jak wiesz, jazz w naszym środowisku ma długą tradycję, wiele klubów organizuje koncerty, zaprasza muzyków, itd.

– To się zgadza, ale nie chodzi tu tylko o oficjalne kontakty. W rozmowach z muzykami często odnosi się wrażenie, że oni tu ciągną może chętniej niż gdzie indziej, nawet ci, którzy nie grają u Was danego dnia. Przychodzą z instrumentami i bywa bardzo często, było tak i dziś, że przyłączają się spontanicznie do grającej aktualnie grupy. To ostatnio rzadki widok w klubach w naszym środowisku, a tak w zasadzie powinno być w tej muzyce. Wspominałeś tu jeszcze o dobrej atmosferze, polega ona jednak chyba nie tylko na tym, że więź między muzykami a publicznością wytwarza się sama z siebie, zapewne i Wasza inicjatywa w tym względzie odgrywa niebagatelną rolę?

– No tak, od samego początku staraliśmy się stworzyć dobre warunki, przede wszystkim dla muzyków, żeby przychodziło ich tu jak najwięcej, żeby się tu dobrze czuli. Zawsze było tu dla nich miejsce i jeżeli chcieli zagrać, zapraszaliśmy ich serdecznie do tego.

– Dlaczego wybraliście środy jako dni jazzowe?

– To było dość przypadkowe. Trochę potem żałowaliśmy, bo w środy odbywają się mecze piłkarskie i to nam nieco odciąga publiczność.

– Jednak jak zaobserwowałem przed chwilą, udaje się Wam to pogodzić.

– Tak, właśnie w przerwie ustaliliśmy, że w następną środę przerwiemy koncert aby obejrzeć mecz, a potem znów będzie granie.

– To chyba z kolei przykład na to, że Wasze stosunki z publicznością układają się na zasadzie dobrej komitywy. Spotykałem się w klubach najczęściej z tym, że kierownictwo traktuje program wieczoru bardzo sztywno. Jest na przykład koncert, przychodzą ludzie, koncert kończy się, organizatorzy mówią „do widzenia”. Tu jest trochę inaczej.

– Staramy się o to, aby nawet kiedy muzycy przestają już grać, słuchacze mogli sobie jeszcze trochę posiedzieć w klubie, poprzeżywać ten koncert. Nie wypraszamy nikogo, nie zapalamy świateł. Często puszczamy jakąś niezbyt głośną muzykę z taśmy, żeby stworzyć miły, kameralny nastrój. Poza tym muszę powiedzieć, że w sprzyjających okolicznościach, tzn. kiedy muzycy chcą dalej grać, a publiczność ma ochotę na słuchanie, imprezy trwają nieraz całą noc. Kilkakrotnie granie kończyło się nad ranem, a podczas ubiegłorocznego „Jazz Jamboree” ostatni jam session skończył się za dwadzieścia jedenasta następnego dnia. Dzisiaj musimy niestety kończyć wcześniej, bo mamy coś jeszcze potem w planie.

– Jak widzisz przyszłość Waszego Jazz Clubu? Dotychczasowa działalność skłania Was zapewne do snucia nowych planów.

– Owszem, mamy już pewne nowe założenia. Już w tej chwili imprezy jazzowe odbywają się dwa, a nawet trzy razy w tygodniu. Bardzo chętnie widzielibyśmy jazz w Remoncie choćby i codziennie. Po prostu klub jazzowy z prawdziwego zdarzenia. To jest niestety uwarunkowane sprawami finansowymi. Liczymy tu na pomoc ze strony PSJ.

– Jakiej formy pomocy oczekujecie?

– Dotychczas honoraria muzyków, których zapraszamy przy współpracy z PSJ stanowiły tylko około 60-70% całości rachunku, który płacimy na konto Stowarzyszenia. Resztę pochłania podatek obrotowy, wszystkie koszta dodatkowe związane z pracą PSJ. Obecnie chcemy wystąpić do Zarządu Głównego PSJ z prośbą o zwolnienie nas z tych dodatkowych opłat. Wtedy wypłacalibyśmy muzykom same honoraria, nie bylibyśmy tak obciążeni finansowo i myślę, że byłyby tu świetne warunki do zorganizowania prawdziwego klubu jazzowego.

– Pytanie trochę osobiste. Jak to się stało, że zostałeś kierownikiem Jazz Clubu Remont. Czy wynika to z Twoich zainteresowań?

– Jazzem interesuję się od dawna. Robiłem audycje jazzowe dla Radia Riviera. W momencie powstania klubu Remont, kierownictwo zwróciło się do mnie z propozycją zorganizowania sekcji jazzowej, która wkrótce przekształciła się w Jazz Club. I tak to się zaczęło.

– Jak widać z dotychczasowych rezultatów Waszej pracy wybór był jak najbardziej właściwy. Życzę Tobie i Jazz Clubowi dalszych sukcesów.

– Dziękuję bardzo.

Kiedy skończyliśmy rozmowę, wyszedłem z powrotem na salę. Muzycy kończyli pakować instrumenty, ludzie powoli opuszczali miejsca.

Trochę to smutne, jak koniec wszystkiego co dobre lub miłe. Pomyślałem przez chwilę: „czy ja nie przesadzam? Może nie jest aż tak dobrze?” I zaraz następna myśl: „Przecież oni przyjdą znów za tydzień, może przyprowadzą przyjaciół? Zresztą, jak mówił Waldek, nie każde granie kończy się o jedenastej. Wrócą tu w następną środę, aby zobaczyć i usłyszeć swych ulubionych muzyków”. A muzycy? Czy uważają ich za swą publiczność? Co czują stojąc na małej scenie klubowej? Nie pytajmy ich o to. Zamiast tego krótki epizod z poprzedniej środy w Remoncie. Na estradzie międzynarodowy kwartet: Edward Vesala, Peter Warren, Tomasz Stańko, Tomasz Szukalski. Na sekundę przed rozpoczęciem występu, Tomek Szukalski stoi odwrócony tyłem do widowni. Bierze do ręki bas-klarnet, ślini stroik. I nagle głos z sali: „Szakal, trzymaj się!”. Tomek odwraca się, kiwa głową i śmieje się głośno, serdecznie. Zagrali. I był jazz. I było pięknie.

Sylwester Czajkowski

Artykuł opublikowano w JAZZ FORUM 3/1974


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu