Wywiady

fot. Michał Pańszczyk/Sony Music

Artykuł został opublikowany w numerze 4-5/2014 Jazz Forum.

Maria Sadowska: Jazz na ulicach

Jarek Szubrycht


„Świetne w życiu jest to, że wszystko się może zdarzyć” – mówi nam Maria Sadowska i rzeczywiście, w jej życiu sporo się dzieje. Cudowne dziecko polskiego jazzu – a konkretnie Liliany Urbańskiej i Krzysztofa Sadowskiego – to dziś w polskiej branży rozrywkowej prawdziwa instytucja: nagrywa, koncertuje, kręci filmy i zasiada w fotelu jurorskim „The Voice of Poland”. Rozmawiamy więc nie tylko o jej najnowszej płycie, zatytułowanej „Jazz na ulicach”.

JAZZ FORUM: Tytuł twojej nowej płyty – „Jazz na ulicach” – to wyrażone wprost przypomnienie, że wciąż jesteś wokalistką jazzową?

MARIA SADOWSKA: Nie myślałam o tym w ten sposób. Chodziło mi raczej o przypomnienie, że jazz był kiedyś muzyką ludzi, a stał się elitarną rozrywką, zamkniętą w małych klubach, salach filharmonicznych i teatrach. Masz jednak trochę racji. Po „Tribute to Komeda” nagrałam jeszcze „Kaczmarski & Jazz”, ale rzeczywiście, jazz nie zawsze był w moim życiu tematem przewodnim.

JF: Co spowodowało, że postanowiłaś do niego wrócić?

MS: W ogóle nie planowałam się z nim rozstawiać. „Jazz na ulicach” to płyta, która powstała z energii uwolnionej dzięki „Tribute to Komeda”. Zagraliśmy z tamtym materiałem dużo cudownych koncertów i właściwie od razu chcieliśmy zrobić kolejną jazzową płytą, ale życie ułożyło się inaczej. Nagle poczułam potrzebę skręcenia w inną stronę i rozmawiania o innych rzeczach, więc nagrałam materiał bardziej popowy, potem na wiele lat odciągnął mnie film, i tak jakoś zeszło. Ale „Jazz na ulicach” z całą pewnością jest kontynuacją „Tribute to Komeda”.

JF: Czytałem recenzję twojej nowej płyty, bardzo pozytywną zresztą, której autor ubolewa, że nie jesteśmy w Nowym Jorku, bo tu nikt na ulicach nie będzie tańczył. Że jednak nie uda ci się trafić do masowego odbiorcy, nie z taką propozycją.

MS: Jestem z tym pogodzona i w pełni świadoma faktu, że to, co robię, nie jest dla wszystkich. To propozycja dla ludzi z określonym typem humoru, czytających tego rodzaju kody, odbierających na podobnych falach. Robię swoje od lat i nie mam złudzeń. Ta muzyka w Polsce jest niszą i za każdym razem walczymy o słuchacza. Nie spodziewam się, że nagle wszyscy oszaleją na punkcie mojej płyty i nawrócę Polaków z disco polo na jazz. (śmiech) Jestem daleko od takiej megalomanii.

JF: Gdzie dla ciebie są granice jazzu? Pytanie nie jest o to, czy warto je przekraczać, bo w sztuce zawsze warto, ale o to, czy uważasz jazz za gatunek zamknięty?

MS: Nie, ja uważam jazz za gatunek bez granic! Są oczywiście puryści, którzy zmyliby mi za to głowę, ale nie nagrałam płyty dla purystów. Jazz nie ma granic, bo był pierwszy. Z niego wywodzi się cała muzyka rozrywkowa, rock’n’roll, cały współczesny pop. Jazzmani zawsze byli bardzo czujni i natychmiast reagowali na wszystkie muzyczne nowości – gdy przyszła rewolucja rockowa, natychmiast powstał jazz-rock, odpowiedzią na hip-hop był acid jazz, a pojawienie się muzyki klubowej przywitał nu-jazz. Nieustannie ewoluuje, można go połączyć ze wszystkim i za to właśnie go kocham. Jazz to muzyka wolności.

JF: Okazuje się, że nawet w głównym nurcie jazzu masz jeszcze sporo obszarów do odkrycia. Już pierwsze sekundy płyty – to wejście kontrabasu Kacpra Zasady – oznaczają w twoim wydaniu nowe brzmienia.

MS: Marzyłam o tym od bardzo dawna, ale do tej pory nie nagrałam płyty z akustycznym kontrabasem. Zawsze ciągnęło mnie do elektroniki, lubiłam te bardzo grube brzmienia, ale też do akustycznego grania trzeba po prostu dojrzeć. Masz rację, jest wiele rzeczy, których jeszcze nie spróbowałam.

Ciągnie mnie na przykład do grania na granicy free i taki materiał na pewno kiedyś nagram. Zresztą już tutaj pojawiają się śla­dowe ilości takiego podejścia, na przykład odloty w końcówce piosenki Klikam czy w Raise Your Hands. To już jest granie poza jakimikolwiek regułami, poza harmonią, poza skalami. Uwielbiam taką energię. Tworząc „Jazz na ulicach” odkryłam też, że dominującym instrumentem może być gitara, niekoniecznie fortepian. Sama jestem pianistką, więc brzmienie fortepianu jest mi bardzo bliskie, a w gitarę jakoś nigdy nie wierzyłam, ale okazało się, że się myliłam. (śmiech) Miło jest się w taki sposób pomylić.

JF: Ograniczyłaś fortepian, bo stępiłby drapieżność, którą ta płyta bez wątpienia w sobie ma?

MS: Dokładnie tak. Nawet przy tych krótkich partiach, które się pojawiły, prosiłam pianistę o absolutną zwięzłość, bo jest w fortepianie coś sentymentalnego. Przez lata był to u mnie główny instrument i w końcu poczułam przesyt tym brzmieniem. A poszukiwanie zmian jest takie przyjemne… Do tego trafił mi się bardzo fajny muzyk. Tomek Łabanowski, mój gitarzysta, jest samoukiem i ma swój styl, co u ludzi w jego wieku jest rzadkim zjawiskiem. Na koncertach słychać to jeszcze lepiej niż na płycie, bo mamy miejsce na więcej improwizacji. Więcej jazzu w jazzie. (śmiech)

JF: Większy wpływ na efekt końcowy ma to, co się gra, czy to, z kim się gra? Pytam, bo twoje płyty wyraźnie się od siebie różnią i chciałbym wiedzieć, czy te różnice słychać już na etapie pierwszych riffów czy demówek, czy to przede wszystkim rezultat chemii pomiędzy muzykami?

MS: Jak zwykle prawda leży pośrodku, ale ludzie są ogromnie ważnym czynnikiem. Mam nowy skład i udziela mi się ta świeżość, energia chłopaków. Słuchamy podobnej muzyki, ale ja do niej dochodziłam powoli, a oni mają ją we krwi, całe to nowoczesne myślenie. Fajnie się ze sobą dogadujemy i czerpiemy dużą przyjemność ze spędzania razem czasu, a to szalenie ważne. Po pierwszym koncercie z nowym materiałem postanowiliśmy nawet zmienić nazwę i od tej pory występować jako Maria Sadowska i Jazzowi Terroryści. (śmiech) Chłopaki śmieją się, że jeńców już nie biorą. To był pierwszy koncert, a więc duża trema, ale publiczność była wspaniała, atmosfera znakomita i tak jak przeczuwałam – to jest materiał stworzony na koncerty. Może nawet powinniśmy tę płytę nagrać na koncercie…

JF: Ten premierowy koncert graliście w Teatrze Syrena. Wiesz, że sadzając ludzi postąpiłaś wbrew przesłaniu własnej płyty?

MS: W Stanach też grywa się taką muzykę w teatrach i często widzimy na koncertach różnych fajnych ludzi, że publiczność siedzi przez trzy pierwsze utwory, a potem wstaje i tańczy do końca. U nas było dokładnie tak samo. Trochę sobie posiedzieli, a później już nie było zmiłuj – jak terroryści, to terroryści. (śmiech)

JF: Chemię w twoim nowym zespole mamy więc jednoznacznie stwierdzoną. Z Urszulą Dudziak rozumiesz się równie dobrze?

MS: Mam z Ulką cudowną chemię. Ona jest bardzo otwartym człowiekiem, nie myśli barierami, wręcz odwrotnie. Niestety, nie miałyśmy okazji za wiele razem popracować, bo ta dzisiejsza technologia nas rozdziela… Ja nagrywałam coś innego, a Ula w tym samym czasie nagrywała swoje partie w własnym studiu, ze swoim realizatorem dźwięku. Nigdy za to nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiła na mnie jej ścieżka. Przesłała nam ją późno w nocy, puściliśmy i… to była chyba najpiękniejsza chwila w pracy nad tą płytą.

JF: Nie pytam dlaczego Dudziak, ale dlaczego właśnie teraz?

MS: Oczywiście, już wcześniej myślałam o tym, żeby ją zaprosić, ale chciałam być pewna, że mam jej coś do zaproponowania. I cieszę się, że stało się to teraz, a nie wtedy, bo wtedy to ja jeszcze byłam za cienki pikuś. Dopiero teraz poczułam się wystarczająco silna, by móc z czystym sumieniem zaproponować jej piosenkę. Natomiast Ula pomogła mi już przy płycie „Tribute To Komeda”, wynajdując tekst do utworu Nie jest źle. Zawsze czułam, że jest gdzieś blisko i mogę liczyć na jej wsparcie.

JF: Kiedy daje się do zaśpiewania utwór komuś takiemu jak Urszula Dudziak, coś się w ogóle sugeruje?

MS: Oczywiście, że nie. Natomiast Ula sama do mnie zadzwoniła, zapytała o zdanie, więc powiedziałam jej, że cały ten środek został napisany z myślą o niej, więc tam poproszę solówkę. A jeżeli będzie miała ochotę i siłę, to będzie mi bardzo miło, jeśli zaśpiewa ze mną również temat, który poleci w dwugłosie. Rzeczywiście, tak się stało.

JF: Było o początku płyty, teraz o jej końcu. Album zamyka utwór Kto dogoni wiatr z repertuaru twoich rodziców. Może być zapowiedzią czegoś większego? W końcu niemało mieliśmy już, również na polskim rynku, takich międzypokoleniowych dialogów i rezultat jest zwykle przynajmniej interesujący.

MS: Pewnie, że marzy mi się płyta, którą przypomniałabym piosenki rodziców. Wiele z nich jest świetnych, a zostały niesłusznie zapomniane, tak jak na przykład ten utwór, który istniał tylko na składankach z serii „Polish Funk”. Wcześniej czy później na pewno taką płytę nagram, jest na mojej liście rzeczy do zrobienia. Chciałabym też nagrać płytę z tatą – i to taką klasycznie jazzową. Przez długi czas mieliśmy projekt, który nazywał się Jazz Łączy Pokolenia i kiedy jeszcze prężnie działał Tygmont, graliśmy tam praktycznie co miesiąc, byliśmy rezydentami. Bez basisty, tylko z perkusistą i saksofonistą, tata na organach Hammonda, wszystkie basy grał nogami. Żadnych wydumanych aranży, tylko standardy, po bożemu… Na te nasze koncerty przychodziły naprawdę trzy pokolenia. I taka płyta też mi się marzy. Prawdę mówiąc, chciałabym ją zrobić jak najszybciej.

JF: Jazz łączy pokolenia, a co je dzieli? Czy jest coś polskim jazzie lat 70., co cię irytuje, co sama wolisz robić inaczej? Może odkryłaś to opracowując Kto dogoni wiatr?

MS: W tym utworze akurat nic nie zmieniałam. Uznałam, że to był świetny aranż i nagrałam go niemal 1:1. Do tego oni tak cudownie nierówno to grali, wszystko się rozłazi. Próbowaliśmy osiągnąć podobny efekt, ale nie udało się, to musi wyjść naturalnie. Nie mieliśmy też do dyspozycji wielkiej orkiestry, pod tym względem wtedy były większe możliwości. Wysamplowałam więc wszystkie trąby z wersji oryginalnej, pocięłam i dopasowałam do naszego nagrania.

JF: W porządku, zostawmy więc ten utwór i zajmijmy się w ogóle polskim jazzem z tamtej epoki.

MS: Nie ośmielę się oceniać tamtych artystów. To już zamknięty rozdział, pięknie ozdobiony patyną czasu i sentymentem. Wolę rozmawiać o czasach współczesnych… Nie przepadam za jazzem bardzo intelektualnym, trochę zdehumanizowanym i zamkniętym w wąskich horyzontach. Nie interesuje mnie powielanie schematów. Ale oczywiście każdy ma swoją drogę, niech robi co chce. Ktoś musi również kultywować tradycję.

JF: Skoro już o tradycji mowa, podkreślasz, że odwołujesz się w swojej twórczości do słowiańskiego bluesa i słowiańskiego jazzu – w czym przejawia się ta słowiańskość w amerykańskiej przecież muzyce? W dominacji melodii nad rytmem?

MS: Myślę, że tak. Do tego dochodzi triolowość wynikająca z polskiej muzyki ludowej. Przecież wszystkie kujawiaki, oberki i mazurki oparte były na trójkach. Wierzę, że to gdzieś w nas siedzi i dzięki temu naprawdę stworzyliśmy nową jakość. By się o tym przekonać wystarczy posłuchać wspomnianych już płyt z serii „Polish Funk”. Wierzę więc, że to, co robię nie jest biernym naśladownictwem amerykańskiej muzyki, że jest w tym wartość dodana. Piąty element.

JF: Uważasz więc, że jazz w Polsce zakwitł nam tak pięknie, bo takie rytmy płyną w naszych żyłach?

MS: To też. Ale trzeba również pamiętać, że paradoksalnie sprzyjała mu sytuacja polityczna. Jazz był muzyką wolności, muzyką katakumb i trzeba było mieć dużo odwagi, żeby go grać. Tak jak mój tata, którego wywalili ze studiów za to, że grał jazz. Wtedy jazz po prostu miał swoją legendę, a teraz spowszedniał… Co nie zmienia faktu, że i dzisiaj mamy wiele wspaniałych zespołów, jak Pink Freud, Baaba, wszystko to, co robi Masecki. Ta eksperymentalna strona jazzu wciąż ma się u nas świetnie.

JF: Coraz śmielej poczynasz sobie w świecie filmu, „Dzień kobiet” zrobił prawdziwą furorę. Masz jeszcze czas na muzykę? Myślisz o tym, że kiedyś będziesz musiała wybierać?

MS: Nie myślę, na razie udaje mi się nie wybierać. Albo inaczej – muszę tych wyborów dokonywać na co dzień, lecz póki co udaje mi się to wszystko łączyć. Najważniejsze to wyznaczać sobie proste cele i je realizować. Przez ostatnie kilka lat mojego życia niemal wszystko było podporządkowane filmowi, a w tej chwili środek ciężkości został przeniesiony na muzykę. Jak się już zaczę?o gra?, jak si? spr?bowa?o muzyki, to nie mo?na przesta?. Do ko?ca ?ycia b?dzie ci tego brakowa?o.ło grać, jak się spróbowało muzyki, to nie można przestać. Do końca życia będzie ci tego brakowało.

JF: Oczywiście, że miłości do muzyki nie da się zagłuszyć, ale zawsze można jak Woody Allen, pielęgnować ją po godzinach.

MS: No i właśnie – kiedy robiłam film, po godzinach zajmowałam się muzyką, a teraz, kiedy zajmuję się muzyką, za którą się strasznie stęskniłam, po godzinach zajmuję się filmem. Mam nadzieję, że film pomaga mi być lepszym muzykiem, a muzyka pomaga mi być lepszym reżyserem. Nie sądzę więc, żebym kiedyś z jednej z tych rzeczy zrezygnowała. Ale zarzekać się nie będę, świetne w życiu jest to, że wszystko się może zdarzyć.

JF: Popraw mnie, jeśli się mylę, ale mam wrażenie, że świat filmu jest bardzo poukładany i pełen zależności, efekt finalny zależy od wielu ludzi i czynników. W muzyce masz chyba więcej wolności?

MS: Oczywiście, że tak! Dla mnie ta płyta jest beztroskim odbiciem się od ziemi. Film to ogromna odpowiedzialność, dużo większe pieniądze, więcej ludzi patrzy ci na ręce, trzeba się kłócić o swoje… W muzyce natomiast mam dużą swobodę. Nagrałam już 11 płyt, wliczając te dziecięce, więc działam intuicyjnie, nad większością rzeczy nie muszę się już zastanawiać. Natomiast filmu wciąż jeszcze się uczę.

JF: Może uda ci się kiedyś połączyć te dwie pasje i zrobić film muzyczny?

MS: Tak! Tak! Mam perfidny plan, ale… Holender, nie mogę go zdradzić, bo jeszcze o tym napiszesz i ktoś mi go ukradnie. (śmiech)



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu