Wywiady
Marshall Allen

MARSHALL ALLEN: Pokazać w dźwiękach cały świat

Agnieszka Antoniewska


Specjalnie dla uczestników cyklu „Jazz raz po raz” z Marshallem Allenem, liderem The Sun Ra Arkestra, rozmawia Agnieszka Antoniewska.

AGNIESZKA ANTONIEWSKA: Czy orientuje się Pan, ile zostało wydanych albumów Sun Ra?

MARSHALL ALLEN: Chyba nikt tego do końca nie wie. Jest ich mnóstwo – jakieś 200, może nawet 300 krążków. Łatwo się pogubić. Czasem te same płyty ukazywały się pod różnymi tytułami... Teraz nie wydajemy już tylu płyt. Od chwili, gdy zostałem liderem, wydaliśmy tylko dwa albumy. Koncentrujemy się na koncertach.

AA: Być może słusznie, bo jaki sens ma nagrywanie płyt z muzyką free jazzową, skoro najważniejsza jest improwizacja tu i teraz? Po co ją rejestrować, skoro najlepiej smakuje na koncertach?

MA: Ale nasza muzyka to nie tylko free jazz. Koncerty Arkestry nie opierają się wyłącznie na swobodnej improwizacji. Gramy muzykę różnorodną. Tworząc ją, dobieramy różne style, dlatego efekt końcowy jest dość eklektyczny. Mieszamy stare z nowym, klasyczne z nowoczesnym. Na albumach Arkestry można znaleźć wpływ całej historii jazzu od samego jego początku. Inni muzycy zazwyczaj decydują się na konkretny gatunek, styl grania, czasem zmieniając go przy nagrywaniu kolejnych albumów. My nie musimy tego robić. Gdyby cokolwiek nas krępowało – choćby był to gatunek muzyczny – nie czerpalibyśmy satysfakcji z tego, co robimy. To już nie bylibyśmy my.

AA: O Sun Ra wiele się pisze, kręci się filmy dokumentalne...

MA: …mój ulubiony to „Space Is The Place”.

AA: A gdybym teraz poprosiła Pana o podróż do świata Sun Ra, ale do tego świata tutaj, na Ziemi, tego całkiem prywatnego, o którym nie mówił w wywiadach, to co mogłoby mnie, Pana zdaniem, najbardziej zaskoczyć?

MA: W pewnym sensie w rozmowach z dziennikarzami nigdy nie jesteśmy do końca sobą, w odpowiedziach zawsze próbujemy kreować siebie takimi, jakimi chcielibyśmy być w oczach naszych słuchaczy. Ale Sun Ra nie tworzył siebie na potrzeby mediów. On po prostu miał taki niespotykany styl bycia. To nie była poza, tylko jego osobowość. On miał swoją koncepcję, wizję, którą konsekwentnie realizował przez całe życie, mimo wielu przeciwności każdego dnia. Pisał muzykę dla świata, niezależnie od tego, kim są ludzie, którzy na nim żyją, jakiej są rasy, jakiego wyznania. Pisał muzykę nieustannie. W każdej wolnej chwili. Dzięki temu mógł wybierać perły spośród własnych kompozycji.

AA: Który kraniec świata był dla niego najbardziej inspirujący?


MA: Ogromny wpływ na jego muzykę miała afrykańska muzyka ludowa. Choć właściwie z kultury każdego kontynentu, kraju można zaczerpnąć coś wyjątkowego i potem przełożyć na dźwięki – i on to robił. Szukał nowych instrumentów o ciekawym brzmieniu z różnych stron świata. Dzięki nim muzyka staje się bogata i ma szansę być zrozumiałą przez Egipcjan, Chińczyków, Japończyków, Amerykanów, Europejczyków… Bo stanowi wspólny język. Wie Pani, co to znaczy pokazać w dźwiękach cały świat?

AA: A czym ten świat był dla Pana?

MA: Chyba chciała Pani zapytać: „czym JEST?”. Zanim poznałem Sun Ra, znałem dobrze jego muzykę. Miałem wielkie szczęście, że Sonny w końcu pojawił się na mojej drodze. A pojawił się dość niespodziewanie. Spotkaliśmy się podczas próby, szukał muzyków. Zgłosiłem się ja. Zanim pokazałem mu, co potrafię, długo rozmawialiśmy. I tu Panią zaskoczę – rozmawialiśmy o Biblii. Już ta pierwsza chwila dała mi do zrozumienia, że mam do czynienia z człowiekiem innym, niezwykłym.

Sun Ra był przede wszystkim moim przyjacielem… A jego świat wypełniała praca. Ciągła praca. Próby codziennie przez siedem dni w tygodniu. To on nauczył mnie, jak żyć, jak grać. Że można zmieniać świat. Nieustannie doświadczałem czegoś nowego. Wraz ze śmiercią Sun Ra, nie ulotniły się jego koncepcje. Dzięki przebywaniu z nim przez tyle lat, nauczyłem się trochę patrzeć na świat, tak jak on.

AA: Zawsze żyli Panowie w zgodzie? Żadnych sporów? Innych pomysłów?

MA: Owszem, nie brakowało między nami spięć, ale to normalne. Czasami nie mogłem zrozumieć, czego ode mnie oczekuje, bo nie wyrażał się precyzyjnie, nie mówił wprost. To było kłopotliwe. Potem zrozumiałem ten język i przyzwyczaiłem się do tego sposobu komunikowania się z muzykami. Nasze życie poza sceną to długa historia. Można by napisać niejedną książkę…

AA: Jak Sun Ra dobierał muzyków? Według jakiegoś konkretnego klucza?

MA: Przez The Sun Ra Arkestra przetoczyły się setki muzyków. To piekielnie zdolni ludzie – muszą dobrze grać, śpiewać i tańczyć. Ale wszyscy wiedzą, w co się pakują…

AA: Na ile to, co Arkestra gra teraz na koncertach jest nowym, świeżym pomysłem, a na ile przypomina twórczość z lat, gdy jeszcze żył Sun Ra?


MA: Zawsze staramy się być blisko koncepcji Sun Ra, to oczywiste. I takie są oczekiwania naszych wiernych słuchaczy. To on jest założycielem tego zespołu, to od niego wszystko się zaczęło. Wprowadzamy oczywiście wiele nowych kompozycji, własnych pomysłów, żeby ta muzyka była ciągle aktualna i interesująca.

AA: Krótko mówiąc – dbają Panowie o swoich słuchaczy…

MA: Nawet, gdy gramy dwa wieczory z rzędu w tym samym miejscu, publiczność nigdy nie reaguje tak samo. Trzeba to wyczuć odpowiednio wcześnie, dostrzec wyjątkowość tej chwili. Jeśli chcemy zmienić jej nastrój, możemy „przełamać” go granymi dźwiękami. Pozwala nam na to improwizacja. Koncert to spektakl, w którym uczestniczymy wraz z publicznością, dlatego należy ją traktować z szacunkiem i pamiętać o niej. Może ujmę to jeszcze inaczej – publiczność tworzy z nami ten zespół. Podczas koncertu jest źródłem ciągłej inspiracji.

AA: Jak Pan się czuł, gdy przejmował Pan batutę po kimś tak charakterystycznym, kogo określano mianem wizjonera?

MA: Nigdy nie myślałem, że przyjdzie chwila, gdy go nie będzie… W pierwszym momencie poczułem wielki ciężar odpowiedzialności właśnie z tego powodu. Potem pomyślałem, że nie warto o tym za dużo myśleć, tylko poprowadzić zespół, tak jak potrafię najlepiej. Niemniej było to wielkie wyzwanie. Zdecydowałem, że będę kontynuować tradycję, ale również pozwalać sobie na własne aranżacje. Nie było innego wyjścia, bo zależało mi, by zespół się rozwijał, a nie stał w miejscu.

Przyznaję, że trudno mi się było przyzwyczaić do tego, że teraz to ja podejmuję decyzje i to mnie radzić się będą pozostali muzycy. Jednak w tym pierwszym etapie, na pewno bym sobie nie poradził bez ich ogromnego wsparcia.

AA: Jak Pan myśli, dlaczego podśmiewano się z Sun Ra i jego pomysłów na życie i muzykę?

MA: Ludziom chyba bardzo trudno zaakceptować odmienność na każdym polu, prawda? Sun Ra odniósł sukces, bo dla wielu jego koncepcja wydała się interesująca. Zwłaszcza, gdy tworzona przez niego muzyka zaczęła przynosić im szczęście, zaczęła jakoś wpływać na ich życie. To normalne, że w takich chwilach pojawiają się złośliwi krytycy. Istnieją czasem w ludziach takie negatywne emocje, ale my staramy się ich z nich oczyścić.

AA: Która płyta Arkestry jest Pana ulubioną?


MA: Trudno by mi było wybrać tę najważniejszą, ponieważ wiele z nich jest najważniejszych z wielu powodów, które niekoniecznie chciałbym w tej chwili ujawniać. Nie potrafiłbym wybrać jednej. Z drugiej strony, każdego dnia ten wybór mógłby być inny. Określona muzyka danego dnia może diametralnie zmienić nastrój, a gdy zmienia na pozytywny, staje się tego dnia ulubioną. Z kolei tego, czego słuchało się jednego dnia z przyjemnością, innego może być już nie do zniesienia. To zależy od wielu czynników.

AA: Co to znaczy być dobrym muzykiem?

MA: Częściowo odpowiedziałem Pani na to pytanie przed chwilą. Z graniem jest podobnie, jak ze słuchaniem. Każdy dzień jest inny. Dobry muzyk potrafi wyczuć, jak grać w określonych sytuacjach. Dobry muzyk żyje w zgodzie z naszą planetą i ze wszystkimi ludźmi. Dobry muzyk ciągle się uczy, bo wie, że sam talent nie wystarczy. Dobry muzyk dąży do tego, by w jakiś sposób świat stał się lepszy – jeśli może go zmienić dzięki swojej muzyce, zrobi to.

*
Jeśli słuchając po raz pierwszy muzyki Sun Ra Arkestra, pomyślicie, że to muzyka z kosmosu, nie będdziecie w wielkim błędzie. Założyciel tego niezwykłego big-bandu, Sun Ra, twierdził, że przybył z Saturna. Jest to zresztą całkiem prawdopodobne, bowiem w muzyce ubiegłego stulecia zamieszał jak mało kto…

Artysta naprawdę nazywał się Herman Poole Blount i urodził się w 1914 roku. Od pierwszych kroków, jakie stawiał w muzyce w latach 30., przekazywał przez swoje kompozycje niebanalne spojrzenie na świat. A było ono równie oryginalne, jak grany przez niego free jazz, a może raczej „cosmic jazz”. Jego aranżacje utworów swingowych były cenione przez ówczesną krytykę, ponieważ, poddane nowatorskim pomysłom, nabierały świeżości, zachowując równocześnie swój pierwotny urok. Inspirowała go również muzyka klasyczna: Chopina, Schönberga… Był bowiem pianistą. Być może z uwagi na nietuzinkowe, a uznane podejście do muzyki, krytykowano ramę, jaką do tej wysokiej jakości obrazu, Sun Ra dobrał w latach 50.

Wielobarwne, błyszczące stroje, niekonwencjonalne nakrycia głowy, nawiązujące do kultury starożytnego Egiptu, autorskie teksty filozoficzne czy utwory poetyckie, a i same wypowiedzi lidera – to tylko niektóre jej części. Nazwa zespołu nawiązuje natomiast do teorii heliocentrycznej, według której słońce jest centrum wszechświata. Do boga słońca Ra odnosi się nie tylko pseudonim artysty, ale również pierwsza i ostatnia sylaba wyrazu Arkestra. Kontrowersyjne elementy tego typu były być może także próbą zmiany wizerunku free jazzowych muzyków, którzy, zdaniem artysty, zazwyczaj byli poważni i traktowali to, co robią, zbyt serio.

Sun Ra nie koncentrował jednak całej swojej energii na tych bardziej pobocznych aspektach twórczości. Musiał mieć czas na tworzenie tego, co było dla niego najważniejsze. Dzięki muzyce jego życie nabrało sensu. Skomponował ponad 670 utworów, wydał niezliczoną ilość płyt (każdego roku przez 37 lat ukazywały się co najmniej dwie płyty, a łącznie to ponad 100 albumów). Na pewno warto wyróżnić z nich co najmniej kilka: „The Heliocentric Worlds of Sun Ra, Volume One”, „The Magic City”, „Space Is The Place”, „A Quiet Place In The Universe” i „Nuclear War” – to pozycje obowiązkowe dla każdego fana Arkestry.
Po śmierci lidera w 1993 roku, przewodnictwo przejął najpierw jego wieloletni przyjaciel, John Gilmore, a następnie saksofonista altowy, dzisiaj 85-letni Marshall Allen, współpracujący z Sun Ra bez przerwy od 1958 roku. Kontynuuje on tradycję, zapoczątkowaną przez wielkiego Sun Ra, i to właśnie z nim spotkamy się na koncertach z cyklu „Jazz raz po raz” w Polsce. A usłyszymy muzykę łączącą blues, bebop, swing z dużą dawką afrykańskich rytmów – krótko mówiąc, muzykę eklektyczną, która oprócz tego, że przynosi dużo radości, potrafi też zahipnotyzować...
Sun Ra twierdził, że żyje na tej planecie tylko dlatego, że ludzie go potrzebują. I nie pomylił się...

Agnieszka Antoniewska

 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu