Wywiady
fot. Warner

NICHOLAS PAYTON: w błękicie

Marek Romański


Nicholas Payton to jeden z najlepszych trębaczy na współczesnych scenach jazzowych. Kontynuuje tradycję wielkich mistrzów tego instrumentu z południa Stanów Zjednoczonych. Jak przystało na mieszkańca Nowego Orleanu i przyjaciela rodziny Marsalisów darzy głębokim szacunkiem tradycję jazzową. Sam jednak stara się odnaleźć własny głos. Po elektrycznej, nawiązującej do davisowskiego fusion, płycie „Sonic Trance” wydał nową, będącą pomostem pomiędzy jazzem elektrycznym a akustycznym, graniem swobodnym a ujętym w ramy tradycyjnej formy, wreszcie jazzową nowoczesnością a mainstreamem. O nowej płycie, Nowym Orleanie i wielu innych sprawach mówi jasno, prosto i bez niepotrzebnej egzaltacji.

    JAZZ FORUM: „Into The Blue” jest pierwszą płytą, którą nagrałeś w swoim rodzinnym Nowym Orleanie. W jaki sposób atmosfera tego miasta wpłynęła na muzykę?

    NICHOLAS PAYTON: Do tej pory wszystkie swoje płyty nagrywałem w Nowym Jorku. Tam jest zupełnie inna atmosfera, inna energia. W Nowym Orleanie życie toczy się powoli, ludzie mają na wszystko czas, są zrelaksowani. Taki klimat bardziej odpowiadał mojej nowej muzyce i jej przesłaniu. Sądzę też, że dzięki temu płyta lepiej brzmi. Mieliśmy, po prostu, czas i byliśmy wystarczająco skoncentrowani na osiągnięciu odpowiedniego dźwięku.

    JF: Wyjaśnij, proszę, znaczenie tytułu nowego albumu.

    NP: To trudne pytanie! (śmiech) Przede wszystkim, dobrze brzmi. „Blue” od zawsze łączy się z jazzem i bluesem. Kolejne skojarzenia to romans, miłość, niebo... To wszystko przychodziło mi do głowy, kiedy wymyślałem tytuł, ale głównym powodem wyboru tego tytułu było jego dobre brzmienie.

    JF: Porozmawiajmy o muzykach, którzy wzięli udział w nagraniu tej płyty.

    NP: Każdego z nich spotkałem w innych okolicznościach, ale wszyscy z nich są dla mnie bardzo ważni, nie tylko jako muzycy, ale także jako przyjaciele. Pianistę Kevina Haysa znam najdłużej. Po raz pierwszy graliśmy ze sobą w Nowym Jorku w 1994 r. Wtedy jeszcze nie miałem swojego zespołu, występ w jego grupie był moim pierwszym w Wielkim Jabłku. Daniel Sadownick grający na perkusjonaliach grał ze mną także w tamtym okresie – pamiętam, że spotkaliśmy się w studiu jako sidemani. Basistę Vincenta Archera poznałem, gdy grał w zespole mojego przyjaciela z Nowego Orleanu. Perkusista Marcus Gilmore grał w zespole Kevina Haysa w klubie Blue Note. Miał wtedy 18 lat i już był świetnym muzykiem. Kevin zaprosił mnie wtedy na scenę i zagraliśmy razem. Od razu pomyślałem, że warto by go mieć u siebie, ale członkiem mojej grupy został prawie rok później.

    JF: Na „Into The Blue” znalazła się również zaśpiewana przez Ciebie ballada Blue. Twój głos brzmi świetnie!

    NP: Po raz pierwszy zaśpiewałem na płycie „Dear Louis” (2001 r.). Znałem już dobrze możliwości mojego głosu, bo śpiewałem od dziecka w Kościele Baptystów, do którego należałem. Trudno jednak było mi się zdecydować na to podczas występu. Nie czułem się wystarczająco pewnie jako wokalista. ,Blue jest bardzo osobistym utworem, podobnie zresztą jak cała płyta. Napisałem do niego tekst i po prostu musiałem go zaśpiewać. Śpiew jest dla mnie sposobem na bardziej bezpośrednie dotarcie do słuchacza. To coś jak zawołanie go na ulicy: „hej, posłuchaj, co chcę ci powiedzieć!” Trąbka nie daje mi tej możliwości. Oczywiście i za pomocą mojego instrumentu mogę przekazywać uczucia, ale nie daje mi możliwości opowiedzenia historii w sposób jasny i zrozumiały dla każdego. Głos jest najbardziej pierwotnym i bezpośrednim z instrumentów.

    JF: Czy planujesz rozwijać się jako wokalista? NP: Chcę włączyć do swojego repertuaru jeszcze dwa-trzy utwory wokalne, które będę wykonywał na żywo. Śpiew daje mi dużo przy-jemności, to zupełnie inny rodzaj emocji niż gra na trąbce. JF: Na nowej płycie znalazły się dwie kompozycje Twojego ojca, Waltera. Czy jest jakiś szczególny powód włączenia ich do re-pertuaru?

    NP: Tak, jak wspomniałem, to dla mnie bardzo osobista płyta. Dlatego znalazłya się tam kompozycje mojego ojca. Drucilla to imię mojej matki, właśnie dla niej skomponował ten utwór. Z kolei Nida to prezent dla mnie i mojego brata. Tytuł jest złożeniem pierwszych słów naszych imion Nicholas i Darryl. Z jazzem zetknąłem się po raz pierwszy, kiedy usłyszałem zespół mojego ojca. Wykonywanie jego utworów, muzyki, którą kiedyś grał, to dla mnie jak podróż sentymentalna. Budzą się we mnie wspomnienia czasów, gdy wszystko było dla mnie nowe, ekscytujące. To był też mój hołd dla ojca, te kompozycje nigdy wcześniej nie zostały nagrane.

    JF: Poprzedni album „Sonic Trance” był zdominowany przez grę swobodniejszą formalnie, nasuwał skojarzenia z elektrycznym zespołem Milesa Davisa. „Into The Blue” jest bardziej wyważony, a także bliższy mainstreamowi.

    NP: Moim podstawowym założeniem przy nagrywaniu tej płyty było nie mieć żadnych założeń. Po prostu chciałem dać ludziom trochę miłej, jak najlepiej zagranej muzyki. Takiej, jaką sam chętnie słucham. Nie chciałem być innowatorem, czy tradycjonalistą. W ogóle nie myślałem w tych kategoriach.

    JF: Centralnym elementem tej muzyki wydaje się być rytm.

    NP: Rytm i groove zawsze były bardzo ważnymi elementami mojej muzyki. Właściwie nie tylko muzyki, ale całego życia. W Nowym Orleanie rytm był cały czas wokół mnie. Do niego się pracowało, tańczyło, żyło po prostu. Oczywiście w jazzie rytm jest najważniejszy, ale nie tylko w jazzie. To on organizuje muzykę, umieszcza ją w czasie, powoduje, że staje się muzyką, a nie przypadkowym ciągiem dźwięków. Utwory na mojej nowej płycie powstawały najpierw jako rytmy, a ponieważ rytm zawsze jest we mnie, to właściwie nie mogę powiedzieć, że je napisałem, one napisały się same.

    JF: Nowa płyta to także powrót do Nowego Orleanu. Jak zmieniło się miasto po klęsce spowodowanej huraganem Katrina?

    NP: Och, zmieniło w każdy sposób, jaki tylko można sobie wyobrazić. Oczywiście fizycznie – to najłatwiej dostrzec, ale także emocjonalnie – zmiany wypisane są na twarzach ludzi. Zmienił się także duch tego miasta, niewiele zostało ze starego Nowego Orleanu. Myślę, że to trwałe zmiany, które za naszego życia już się nie cofną. To już zupełnie inne miejsce niż to, w którym się wychowywałem. Nie chcę przez to powiedzieć, że tam nigdy nie będzie się ludziom dobrze żyło, nie – poprawa jest oczywiście możliwa, ale nie wyobrażam sobie powrotu do stanu sprzed huraganu. Trzeba zapomnieć o tym, co było, wyczyścić pamięć i zacząć żyć na nowo, w nowym miejscu.

    JF: Co stało się z artystyczną społecznością miasta? Czy muzycy wracają do Nowego Orleanu?

    NP: Wielu muzyków nadal przebywa w innych stronach. Niektórzy wrócili, uznali, że nie da się tam żyć i odeszli ponownie. Niektórzy nie chcą wracać w ogóle, bo boją się zetknąć z rzeczywistością, boją się też konfrontacji ze wspomnieniami.

    JF: Pamiętam fantastyczny koncert SF Jazz Collective w warszawskiej Sali Kongresowej, byłeś wtedy jednym z najbardziej eksponowanych solistów. Jak dziś wspominasz ten projekt?

    NP: To było bardzo inspirujące doświadczenie. SF Jazz Collective to supergrupa złożona z naprawdę wspaniałych muzyków. To był szczególny czas w moim życiu i w mojej karierze. Po raz pierwszy czułem się z muzykami jak w rodzinie. Wspieraliśmy się wzajemnie, popieraliśmy swoje pomysły, nie było liderów i sidemanów, każdy był równie ważny, choć oczywiście inspiratorem pozostawał Joshua Redman. Dzięki takiej atmosferze powstawała świetna muzyka, zmienialiśmy klasyczne tematy i aranżacje, wprowadzaliśmy czasem wielkie, szalone zmiany, które jednak brzmiały dobrze, a czasem niewielkie, ale równie istotne. Redman jest moim bardzo dobrym przyjacielem od wielu lat i naturalne było, że otrzymałem zaproszenie do tego projektu, i że to zaproszenie przyjąłem.

    JF: Na nowej płycie znalazł się temat napisany przez Jerry’ego Goldsmitha do filmu „Chinatown” w reżyserii Romana Polańskiego. Skąd pomysł wykorzystania tego utworu? NP: Mój przyjaciel niedawno pokazał mi ten film. Wcześniej nie wiedziałem nawet o jego istnieniu. Od razu spodobała mi się ścież¬ka dźwiękowa, kupiłem więc płytę z kompozycjami Goldsmitha wykorzystanymi w „Chinatown”. Jest tam bardzo dużo partii trąbki, w środkowym, słodko brzmiącym rejestrze. To mnie szczególnie ujęło. Wykorzystałem temat tytułowy, w sposób, jak sądzę, zgodny z intencjami autora, pomimo, że dodałem tam sporo od siebie. JF: Plany na przyszłość?

    NP: Przede wszystkim planuję grać na trąbce! (śmiech) Mam teraz dużą trasę ze swoim zespołem. W jej trakcie staramy się do-stosować materiał z nowej płyty do wymagań koncertowych, muszę częściowo przearanżować utwory. Niestety, skład zespołu będzie trochę inny.

Marek Romański


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu