Z muzykami tria RGG, kontrabasistą Maciejem Garbowskim i perkusistą Krzysztofem Gradziukiem rozmawia Maciej Nowak.
Trio RGG, działające w składzie Przemek Raminiak - p, Maciej Garbowski - b i Krzysztof Gradziuk - dr, dziesiątą rocznicę swego powstania uczciło wydaniem nowego albumu. „One” przynosi trzynaście zróżnicowanych kompozycji. Przeważają na nim utwory skomponowane przez członków zespołu, najwięcej wyszło spod pióra Maćka Garbowskiego. Obok kompozycji oryginalnych na nowej płycie tria znalazły się także utwory Carli Bley, Richie’ego Beiracha oraz duetu Beady Belle.
Muzycy opowiadają o nowej płycie, inspiracjach, przemianach stylistycznych oraz rozumieniu improwizacji.
JAZZ FORUM: Co w sensie artystycznym, intelektualnym, życiowym wydarzyło się w Waszym zespole między krążkiem „True Story” a najnowszą płytą „One”?
MACIEJ GARBOWSKI: Wydarzyło się sporo. Czas między krążkami należałoby liczyć już od momentu nagrania ostatniej improwizowanej miniatury, która znalazła się na dwupłytowym albumie „True Story”. Każdy z nas, tuż po opuszczeniu studia nagraniowego, poczuł coś w rodzaju muzycznego katharsis, ponieważ, jak wspomnieliśmy w opisie „True Story”, dokonało się przetasowanie wszystkich naszych dotychczasowych muzycznych i życiowych inspiracji. Wtedy już wiedzieliśmy, że będzie to zamknięcie tryptyku „Story” w naszej dyskografii i przyjdzie czas na coś zupełnie nowego. „One” (jako płyta i jako kompozycja) oznacza coś nowego, co zdarza się pierwszy raz, lecz nie jest tak naprawdę początkiem. Co do życiowych czynników twórczych, nie będę ukrywał, że tytułowy utwór powstał podczas oczekiwania na przyjście na świat mojej córeczki. Każdego z nas tym czasie spotkało życiowo coś nowego i... niespodziewanego nigdy dotąd.
JF: Jeśli „True Story” poniekąd była Waszym wyznaniem wiary w artystyczną siłę improwizacji, zdecydowanym opowiedzeniem się za pewną estetyką, to „One” właściwie pozbawiona jest wyraźnego piętna stylistycznego. Czy to sygnał, iż jesteście w momencie jakiejś przemiany, poszukiwań nowej formuły?
KRZYSZTOF GRADZIUK: „One” to pewnego rodzaju powrót, lecz nie początek. Powracamy do utworów, które mają formy, określone harmonie. Jednak to nie powoduje, że muzyka staje się zamknięta. Poszukiwanie nowych formuł artystycznych to główna część naszej codzienności. Faktycznie o przemianie może świadczyć kilka czynników. Jest to konsekwencja rozwoju. Po nagraniu płyty free, poczuliśmy głęboką potrzebę skupienia się na kompozycji i poniekąd sprawdzenia, czy przez kompozycję jesteśmy w stanie równie swobodnie się wypowiadać, jak przez czystą improwizację. Nadal staramy się dążyć otwartą drogą, nie ograniczając się nawzajem. A w jakim kierunku tak naprawdę pójdzie muzyka RGG, to chyba tylko czas pokaże.
JF: Czy zgodzicie się, że utwory na najnowszym albumie dają się z grubsza ułożyć w trzy ciągi: o charakterze balladowo-refleksyjnym o dość luźnej formie; kompozycje, które nazwałbym „klasycyzującymi”, o uchwytnej formie, niekoniecznie jazzowej i grupa trzecia, na którą składają się dynamiczne utwory z elementami free? W związku z tym, czy płyta jako całość nie jest jakby podsumowaniem Waszego dziesięciolecia?
KG: Poniekąd tak jest. Przed i po nagraniu nie zastanawialiśmy się nad tym. Wiedzieliśmy tylko, że będzie to płyta „usystematyzowana” i bardziej rozpoznawalna. Teraz widzimy, że faktycznie można uznać ją jako coś w rodzaju podsumowania. Zawsze graliśmy spokojne, melancholijne tematy i zawsze pojawiało się free. Teraz jeszcze pojawiło się kilka utworów z jasną formą, co może sugerować powrót do „Scandinavii” lub „Straight Story”. Nie chcielibyśmy jednak nazywać tej płyty podsumowaniem, a raczej początkiem kolejnej dekady w naszej twórczości.
MG: Dokonując nagrań jako RGG, zawsze było dla nas jasne, że przed nagraniem kontekst brzmienia jako całości chwytamy tylko w połowie. Dopiero podczas procesu rejestracji odkrywaliśmy nowe pomysły, które miały znaczący wpływ na spójne brzmienie naszych wydawnictw. Pomysły na kompozycje na płycie „One” przychodziły do nas nie mniej niespodziewanie, niż pomysły na improwizacje free.
JF: Czy pewne elementy muzyki klasycznej, współczesnej kameralistyki nie są czymś nowym w Waszej grze? Podobnie jak z drugiej strony sięgnięcie po sympatyczną piosenkę Beady Belle.
KG: Elementy klasyki od jakiegoś czasu zagościły na stałe w naszej muzyce. Faktycznie nigdy dotąd nie były one tak widoczne. Wpłynęła na to większa klarowność kompozycji, która zawiera więcej czytelnych „klasycznie” elementów. Co do utworu Beady Belle, to od dawna jesteśmy fanami twórczości tego norweskiego duetu. When My Anger... grywaliśmy jeszcze przed nagraniem „True Story”, ale rejestracji utwór ten doczekał się dopiero teraz. Jego aranżacja powstała kilka dni przed nagraniem. Z oryginalnej piosenki jednak zbyt dużo nie pozostało. A wszystko okraszone nowoorleańskim rytmem „second line”.
JF: Na tle wymienionych utworów wyróżnia się zamykająca krążek, podpisana przez wszystkich członków zespołu, kompozycja On the Way to Road 11. Moją uwagę zwrócił jej niejako „katalogowy” charakter. Otóż udała się Wam tu rzecz niebywała – w jednym utworze słychać zarówno impresjonizm, aluzję do Bacha, która przechodzi w jarrettowski niby-blues oraz – na koniec – riff, który kojarzy się z Eltonem Johnem. Czy to jest jakaś nowa droga RGG, co może także sugerować tytuł?
KG: On the Way... nie jest kompozycją. To improwizacja, którą udało nam się czytelnie skrystalizować i faktycznie sprawia wrażenie kompozycji. Słyszeliśmy opinie, że ten utwór, a tym samym płyta kończy się niespodziewanie. Zostaje mały niedosyt, a to po prostu sygnał do tego, żeby muzyka z „One” popłynęła jeszcze raz z głośników. A sam tytuł utworu faktycznie jest symboliczny. Road 11 zawarte w tytule miało dokładnie znaczyć jedenasty rok działalności RGG, który właśnie się zaczął. Dojazd do drogi nr 11 był bardzo wyboisty, ale w wytrwałości siła.
JF: Jeden z bardziej drapieżnych utworów, zatytułowany C. T., dedykowany jest Cecilowi Taylorowi. Czyżby był to sygnał odejścia od eceemowskiej „krainy łagodności”, z którą byliście kojarzeni?
MG: Dla nas ECM to jedna z bardzo istotnych inspiracji. Znamy dużo muzyki spod tego szyldu i jesteśmy zaprzyjaźnieni z muzykami Bobo Stenson Trio. Jednak nigdy nie był to dla nas cel sam w sobie, aby być z ECM kojarzonymi. Zawsze byliśmy i będziemy wierni swoim inspiracjom, więc jeśli wedle niektórych opinii nasz język muzyczny przekracza estetykę tej tak uznanej wytwórni, to znaczy po prostu, że idziemy własną drogą. Jeden z utworów na nowej płycie nosi tytuł Out of a Row, czyli „Poza szeregiem”. Sądzę, że ten utwór dobrze wyjaśnia naszą postawę.
JF: Jeśli już jesteśmy przy Taylorze: na czym według Was polega różnica między improwizacją, graniem free a chaosem?
MG: Chaos wynika głównie z niewiedzy grających. Najlepszą odpowiedzią jest cytat z książki „Komeda” autorstwa Marka Hendrykowskiego, który stał się niejako mottem płyty „One”. Brzmi on: „Improwizacja nie jest w żadnym razie pójściem na żywioł, lecz wolnością w ramach założonej przez dany utwór dyscypliny. Improwizacja musi realizować jakieś dążenie i zmierzać w przyjętym przez wykonawców kierunku”.
KG: Mnóstwo w dzisiejszym świecie tzw. hochsztaplerów muzycznych, którzy myślą że grają free. Często jednak bliżej im do punk-jazzu, niż do właściwego stylu. Najsmutniejsze, że ludzie w to wierzą. Zanim Coltrane zaczął grać muzykę mocno improwizowaną, grał Oleo i But Not for Me. To na pozór bardzo trudne. Żeby grać free trzeba mieć poważne podstawy muzyczne. My jesteśmy wykształconymi muzykami. Przeszliśmy solidną edukację. A teraz możemy świadomie czerpać z tej wiedzy. Muzyka free również posiada swoje ramy. Pamiętajmy, że słowo wolność nie oznacza anarchii.
JF: Keith Jarrett w filmie „The Art of Improvisation” mówi, iż muzyka nie wywodzi się z muzyki. Co Was inspiruje, gdzie szukacie natchnienia, pomysłów, idei?
KG: Inspiracji jest mnóstwo. Przede wszystkim życie komponuje najpiękniejsze melodie. Inspiracją są nasze miłości, nasze smutki, powodzenia, porażki. To wszystko słychać w muzyce. A z rzeczy bardziej przyziemnych, to z pewnością inni muzycy i ich twórczość. Są wśród nich ci, którzy od zawsze nas inspirują, ale pojawiają się również nowi. No i oczywiście sami nawzajem się inspirujemy niezmiennie od dziesięciu lat i mamy nadzieję, że będziemy to robić kolejne dziesięć.
MG: Pomimo, że „One” jest faktycznie pierwszą płytą, w której tak skrupulatnie oddaliśmy się kompozycji, to powstawała ona w niemniej spontaniczny sposób, niż wspominana w tej rozmowie „True Story”, więc liczymy, że i tym razem odbiorcy naszej muzyki odnajdą w „One” samych siebie.
Maciej Nowak
Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 4-5/2011
Zobacz również
Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>
Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>
8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>
Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>