Wywiady
Wojciech Staroniewicz

STARONIEWICZ: Alternations

Jarosław Kurek


Ukazała się najnowsza, piąta już autorska płyta Wojtka Staroniewicza – „Alternations”. Na wcześniejszej „Karamboli” zwracał uwagę udział puzonu i instrumentów perkusyjnych, o brzmieniu „Hand Made” współdecydowały gitara i akordeon. Z kolei koncertowa „Conversession Live” powstała w składzie „rollinsowskim”, jedynie z basem i perkusją. Jakie jest oblicze nowego projektu? Rozmawiamy o tym z saksofonistą w jego sopockiej pracowni. 

JAZZ FORUM: Dla kogoś, kto zna Twoje poprzednie nagrania, „Alternations” może stanowić pewnego rodzaju zaskoczenie.

WOJTEK STARONIEWICZ: No cóż, bardzo bym się cieszył, gdyby tak było. Po ponad 20 latach, jakie minęły od czasów grupy Set Off i początków mojej współpracy z Loud Jazz Bandem, potrafię wciąż zaskakiwać! (śmiech) To pozytywne.

JF: Chodzi mi o ogólną koncepcję płyty, choć nie tylko. O ile wiem, w planach mia-łeś kontynuację projektu „Hand Made”, mówiłeś też o pączkujących fascynacjach muzyką afrykańską. Tymczasem „Alternations” to powrót do klasycznego jazzowego kwartetu – choć z udziałem dwóch pianistów.

WS: Na „Hand Made”, na której rolę fortepianu do pewnego stopnia przejął akordeon Czarka Paciorka, zacząłem eksplorować pewien region harmoniczny, w dalszym ciągu przeze mnie do końca nierozpoznany – i dlatego ciągle atrakcyjny. W tym sensie „Alternations” jest kontynuacją tamtego projektu, aczkolwiek realizowaną z innymi muzykami, w innym składzie. Po nagraniu „Hand Made”, podczas późniejszych tras koncertowych, zacząłem odnosić wrażenie, że muzycy nie do końca identyfikują się z tym, co gramy. To naturalne – każdy podąża własną drogą, każdemu chodzą po głowie nowe pomysły i nie zawsze jest zdolny do takiego stopnia muzycznej empatii, jakiego chciałby lider. Dlatego od pewnego momentu było dla mnie jasne, iż nowa płyta powstanie z udziałem innych muzyków.

Natomiast moje afrykańskie, jak to nazwałeś, fascynacje nie zostały bynajmniej zarzucone. W grudniu 2007 roku w gdyńskim klubie Ucho odbył się pierwszy koncert African Sound & Visual Project, u którego podstaw legł pomysł zrobienia muzyki będącej formą komentarza do obrazów Agnieszki Ledóchowskiej.

Na początku sierpnia br. graliśmy koncert na molo w Sopocie i zostaliśmy świetnie przyjęci. To czytelna, komunikatywna muzyka, mająca tę dodatkową zaletę, że fajnie się ją gra. Proste melodie, a w środku dzieje się dużo. Myślę, że w niedalekiej przyszłości znajdzie się na płycie.   

JF: Na „Alternations”, obok kontrabasisty Michała Barańskiego i perkusisty Huberta Zemlera, można usłyszeć także dwóch znakomitych pianistów: Sławka Jaskułke i występującego gościnnie Leszka Możdżera. Zestawienie tych dwóch nazwisk prowokuje do pytania, jaki efekt chciałeś osiągnąć?

WS: Sławek Jaskułke jest członkiem mojego kwartetu. Koncepcje utworów z jego udziałem mogliśmy opracować przed nagraniem, omówić je i dążyć do osiągnięcia założonego efektu. Sławek zagrał kapitalnie, dowiódł po raz kolejny wielkiej wrażliwości muzycznej i przeprowadził wiele znakomitych pomysłów harmonicznych. Natomiast Leszek, który zagrał w trzech utworach, był „człowiekiem z doskoku”. W jego przypadku działała zasada: gramy i zobaczymy, co się wydarzy. On funkcjonował jakby na specjalnych zasadach, można nawet pokusić się o tezę, że, przynajmniej jeśli chodzi o określenie nastroju, przejął funkcję lidera w tych trzech utworach. Ale tak właśnie miało być.

JF: W jakich okolicznościach doszło do nawiązania współpracy z Możdżerem i skąd pomysł rozłożenia harmonicznego ciężaru płyty na dwóch – właśnie tych, a nie innych – pianistów?

WS: Pomysł na zaproszenie Leszka przyszedł chyba podczas wspólnego udziału w jam session w sopockim Sfinksie. Kiedy znane już były terminy nagrania, zaprosiłem go i natychmiast się zgodził. Muszę się zresztą przyznać, że odezwał się we mnie wtedy duch prowokatora. Miałem wrażenie, że oni dwaj, Sławek i Leszek, chodzą troszeczkę „na sztywnych łapach”, jak się widzą, i pomyślałem,  że postaram się zetknąć ich na jednej płycie i zobaczymy, czy raczej usłyszymy, co z tego wyjdzie.

JF: Dwie trzecie płyty z określoną koncepcją i ze Sławkiem Jaskułke, jedna trzecia luźniejsza z Możdżerem... Jest to płyta firmowana przez saksofonistę, a tymczasem rozmawiamy o opozycji dwóch fortepianów.

WS: Faktycznie, wychodzi na to, że nagrałem płytę z powodu tych dwóch gości! (śmiech) Mówiąc poważnie, nie będę jednak ukrywał, że fortepian, aczkolwiek z pewnością tej płyty nie zdominował, to jednak wywarł na jej kształt silny wpływ. Jednocześnie muszę podkreślić wkład Michała Barańskiego i Huberta Zemlera – młodych, fantastycznych muzyków, których gra jest dla mnie nieustanną inspiracją. Dzięki nim stało się możliwe zrealizowanie pomysłów, które chodziły za mną przed i podczas pracy nad płytą.

Pokolenie młodych jazzmanów, takich jak oni, jest zresztą dowodem na zmiany w polskim światku muzycznym, jakie zaszły od lat 80., gdy ja sam zaczynałem, a nawet i od początku lat 90., gdy „przecierałem się” na konkursie Monka w Waszyngtonie. Zastanawiam się, czy tego typu doświadczenia byłyby im dzisiaj w ogóle potrzebne. Dociera dziś do nas ze świata o wiele więcej muzyki i oni potrafią się nią zachwycić, zainspirować.

A w rezultacie mogą w sposób twórczy zaistnieć na światowych scenach. Są jednocześnie inteligentni, potrafią znaleźć własną niszę estetyczną, coś, co sprawi, że pozostaną niepo-wtarzalni, a nawet niepodrabialni. Dobrze jest mieć takich muzyków w zespole.

JF: Co odróżnia te dwa składy, z płyt „Hand Made” i „Alternations”?

WS: Przed wejściem do studia założyłem sobie maksymalne otwarcie na to, co się zdarzy. Właśnie taki jest ten nowy skład: otwarty na muzyczne dzianie się w danym momencie. Z tego powodu bardzo trudno robić z nimi próby, bo oni nie chcą dyskusji i rozważań, nie chcą próbować, chcą grać! Natomiast w poprzednim składzie był jednak zdecydowanie większy nacisk na wirtuozerię, a mniejszy na zdarzenie, na pewną, nazwijmy to, wędrówkę muzyczną. Dlatego „Hand Made” i „Alternations” od spraw czysto warsztatowych, jak instrumentarium, różni też zasadniczo płynący z nich przekaz, aura, nastrój, czy jak to nazwać. Nie chcę przez to powiedzieć, że tych muzyków cenię bardziej, a tych – mniej. Po prostu gram z tymi, którzy mogą zagrać to, czego potrzebuję.

JF: Na „Alternations” znalazły się trzy utwory z twoich poprzednich płyt. Nie byłeś zadowolony ze wcześniejszych wersji?

WS: W przypadku Next Door wytłumaczenie jest proste: grając na jamie z Leszkiem Możdżerem pomyślałem sobie, że stosowany przez niego język muzyczny świetnie nadawałby się do tego utworu. Conversession z kolei zostało nagrane wcześniej w wersji koncertowej i chciałem podejść do tego utworu porządniej, pełniej. Koncepcja harmoniczna, jaką przeprowadził tam Sławek Jaskułke, jest kapitalna, więc choćby dla niego było warto.

JF: Jak wielu tenorzystów, często sięgasz też po saksofon sopranowy, chociaż na tej najnowszej płycie akurat nie ma go zbyt dużo. Z czego to wynika? Czym jest w ogóle dla Ciebie sopran: odskocznią, oddechem, eksperymentem?

WS: Rzeczywiście, gram na nim tylko w jednym utworze. Czym jest? Pewnie wszystkim tym po trochu. Na pewno dzięki sopranowi większą szansę ma dojść do głosu melodyjność. Łatwiej na nim wypowiedzieć frazę, ponieważ sopran wymaga mniej siły, energii, powietrza; krótko mówiąc, jest mniej „paliwożerny”. Na tenorze musisz mieć frazę dopiętą do końca, na sopranie zawsze możesz się wywinąć. Stąd sopran daje więcej miejsca na eksperymenty, czego dowodem Wayne Shorter, z którego koncertu w ubiegłym roku, nawiasem mówiąc, wyszedłem kompletnie nieprzytomny. Użycie tego lub innego instrumentu musi jednak zawsze wynikać z charakteru kompozycji, służyć  mu, a jednocześnie zapewnić możliwość realizacji muzycznych pomysłów.

Nie traktuję sopranu jak skalowego przedłużenia tenoru. Jest on dla mnie odrębnym, au-tonomicznym instrumentem z własną duszą, z niepowtarzalnym obliczem. Natomiast przyznam się tutaj do innej przyczyny, dla której ostatnio zwróciłem się bardziej ku teno-rowi – to stary, choć dla mnie nowiuteńki, Selmer Balance Action. On mnie powalił brzmieniem. Znajduję tyle przyjemności w graniu na nim, że na sopran najzwyczajniej nie starcza mi już czasu.

JF: Każda płyta stanowi zapis pewnej koncepcji, ducha czy formy muzycznej, jednak jej naturalnym dopełnieniem są koncerty.

WS: Koncerty pobudzają moją wyobraźnię. Przy tym nie musi to być występ kogoś znanego, jakiejś supergwiazdy. Piękno muzycznego przekazu może przemówić zewsząd, nawet ze skromnej sceny. Nie jestem typem analityka, który weźmie czyjąś płytę, rozłoży ją na czynniki pierwsze, a w rezultacie nagra coś podobnego. Może to przejaw mojego lenistwa, nie wiem. Koncert jest dla mnie świętem, i mówię to zarówno jako słuchacz, jak i muzyk.

Jarosław Kurek

www.staroniewicz.art.pl

 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu