Festiwale
Chris Potter Underground
fot. Marek Tomalik

VIII Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej

Marek Tomalik, Bogdan Chmura


Osiem koncertów w sześć dni zimowej jesieni – legendarny Oregon, rodzinna formacja Gunhild Carling & Carling Family, znakomity Chris Potter, uwodzicielska trąbka Paola Fresu, poszukujący Lee Konitz, trzecie wcielenie Abdullaha Ibrahima, bielski projekt Tomasza Stańki i trzecia runda Manu Katchè.

OREGON
Jazzową Jesień zainaugurował 2 listopada niemal czterdziestoletni Oregon. Starsi panowie pokazali swój kunszt często zmieniając instrumenty. Ralph Towner wypuszczał pozytywne wibracje z instrumentów klawiszowych i gitary, Paul McCandless czarował
saksofonem, fletem, obojem i klarnetem, basista Glen Moore zamieniał kontrabas na bas elektryczny. Wspomagał ich na perkusji Mark Walker, najmłodszy wiekiem i stażem, grający w tym zespole „ledwie” 14 lat.  Klasyka w subtelny sposób wchłaniała wątki etniczne, tworząc spójny „oregonowski” kręgosłup. Solidne rzemiosło, zatrzymane w czasie z poprzednich dekad, zostało nagrodzone owacją na stojąco. To był obiecujący początek, tego, co miało nastąpić trzy tygodnie później.

CARLING FAMILY
Pełną parą Jazzowa Jesień ruszyła 23 listopada. Na scenie bielskiego BCK-u pojawiła się rodzina Carlingów z Göteborga. To była próbka jazzu tradycyjnego pod wodzą przebojowej Gunhild, stepującej gwiazdy rodu, która także śpiewała i zmieniała fortepian na puzon. Na zakończenie koncertu sympatyczni Szwedzi wyprowadzili (dosłownie!) publiczność z sali maszerując z instrumentami w takt standardu Gdy wszyscy święci idą do nieba. Przypomniała mi się msza jazzowa z kościoła Dominikanów w Krakowie celebrowana co roku w Dzień Zaduszny z podobnym przemarszem. W stosunku do utrwalonych przez kolejne edycje festiwalu oczekiwań Gunhild Carling & Carling Family wydawał się ryzykownym pomysłem, ale dobrze pokonał próbę poszerzania formuły muzycznej. Wygrała jednak jakość i radość. Tomasz Stańko, dyrektor artystyczny Festiwalu, nie ukrywał, że miał wątpliwości, co do umieszczenia jazzu tradycyjnego w programie, ale zrobił to na prośbę mecenasa, Prezydenta Bielska Jacka Krywulta.  

CHRIS POTTER
Dwa dni później Chris Potter zagrał koncert, który będę pamiętał bardzo długo. Być może dlatego, że jego Underground bielskim występem kończył europejskie tournee. Byli fantastycznie zgrani, muzyka paliła się pod ich stopami. Bez wątpienia amerykański saksofonista ma własny styl, własny sposób ekspresji. Choć sam cytuje innych (m.in. The Beatles, Radiohead) magazyn „Down Beat” określa go jako „jednego z najpilniej studiowanych i najczęściej cytowanych saksofonistów na naszej planecie”. Potter z lekkością dziecka bawi się muzyką, w jednym utworze potrafi spenetrować różne obszary dźwiękowe. Starannie, bez wirtuozerii buduje napięcie, co sprawia, że jego muzyka jest czysta, przejrzysta, z pozoru prosta.

Saksofonowe pasaże z rockowo-progresywnym brzmieniem gitary (Adam Rogers), zapętlone w transowe frazy, schowałbym do szufladki – wyważona intuicja. Craig Taborn na instrumentach klawiszowych uzupełniał całość subtelnymi plamami z krainy melotronu, a to, co robił perkusista Nate Smith, wymyka się klasyfikacji. Jego popisy solowe, jak i hipnotyczne rytmy – także we własnych kompozycjach – oczarowały wszystkich.  Prawie dwugodzinny koncert zakończyli budzikiem Morning Bell z repertuaru Radiohead. Subiektywnie – był to najlepszy koncert festiwalu.

PAOLO FRESU
Devil Quartet
(Diabelski Kwartet) włoskiego trębacza Paola Fresu mógł się podobać nie tylko paniom, choć te prócz muzyki z pewnością chłonęły także profil przystojnego lidera. Tak, Fresu grał bokiem do publiczności i często kłaniał się skrzynce z przetwornikami do swojej trąbki. Wbrew pozorom nie był to popis elektronicznych możliwości brzmieniowych, raczej „przedwojenne” tkanie miękkich nastrojów. Tkanie, bo trębacz uwielbia studiować długie frazy „jednego dźwięku”, które unoszą jego muzykę w nieskończoność. Dobrze się czuje także w bardziej żywych galopach, kiedy daje upust zabawom z dźwiękiem – z timingiem, jak i pod prąd rytmowi kompozycji. Muzyka ta nie miała nic wspólnego z diabłem, utwór po utworze dostawał anielskich skrzydeł. Na bis zagrał Fresu kołysankę skomponowaną dla trzyletniego syna.

LEE KONITZ
Po przerwie sceną zawładnął Lee Konitz New Quartet. Weteran saksofonu zaprezentował doskonałą formę. Dobry stary jazz w nowym opakowaniu, całkowicie akustycznie, bez jakiegokolwiek nagłośnienia. W przeszłości grywał m.in. z Milesem Davisem, czy Gilem Evansem. Bielską publiczność alcista poruszył intelektualnymi podróżami odartymi nieco z emocji, które są charakterystyczne dla jego poszukiwań. Jego muzyka zabrzmiała nadzwyczaj świeżo. Pyszny koncert. Dla Konitza eksperymenty, free, od dziesiątków lat są chlebem powszednim, już na przełomie lat 40. i 50. tworzył zręby cool jazzu, a nawet dzisiaj wielu młodych muzyków bierze u niego lekcje improwizacji.

Marek Tomalik


TOMASZ STAŃKO
W sobotę (27.11) odbyły się dwa koncerty. Podczas pierwszego wystąpił dyrektor artystyczny festiwalu Tomasz Stańko, który zaprezentował przygotowany specjalnie na tę imprezę „Projekt Bielsko-Biała”. W zespole lidera znaleźli się: pianista i keyboardzista Dominik Wania, perkusista Olavi Louhivouri oraz basista Sławek Kurkiewicz. Kwartet wykonał rodzaj suity, której części posiadały różne tempa, charakter, i w naturalny sposób wynikały jedna z drugiej. Tym, co scalało je w jeden organizm, były: wysoka integracja elementów muzycznych (introdukcje, tematy, sola i łączniki tworzyły nierozerwalną całość), płynność narracji i jednolity materiał dźwiękowy.

Tomasz Stańko wspominał w wywiadach, że projekt ten rozpoczyna nowy etap jego muzycznej drogi. Warto tu podkreślić, iż jest to przejście płynne, mające charakter procesu, a nie gwałtownego odcięcia się od dotychczasowej estetyki. Słuchając muzyki można było zauważyć, że koncepcja formy i technika gry w zasadzie nie zmieniły się; wciąż ogromną rolę odgrywa warstwa melodyczna, wyraziste tematy oraz kontrasty powstające na skutek zestawiania miękkiego soundu z ekspresyjnymi fragmentami free. Pewnej modyfikacji uległy warstwy metrorytmiczna, dramaturgiczna i kolorystyczna (elektronika) utworów.

Podczas koncertu bardzo dobrze spisywali się muzycy sekcji, zwłaszcza Dominik Wania oraz Sławek Kurkiewicz, zachwycający techniką i pięknym tonem. Tomasz Stańko planuje wydanie tego materiału na płycie za około dwa-trzy lata. Można się domyślać, że artysta daje sobie czas, by jego projekt dojrzał, rozwinął się, został ograny podczas koncertów.

W drugiej części występu Stańko zaprosił na scenę Lee Konitza (który dzień wcześniej grał w Bielsku ze swoim zespołem), by wspólnie wykonać kilka standardów; był to – jak zauważył nasz trębacz – powrót do źródeł, do muzyki i melodii, od których rozpoczynał swoją wielką przygodę z jazzem. 83-letni Lee Konitz, absolutnie niewyglądający na swoje lata, wciąż ma się dobrze. Obaj muzycy szybko nawiązali kontakt. Tematy utworów były podawane nie wprost (z trudem można było rozpoznać m.in. Solar, On Green Dophin Street, My Funny Valentine), muzyka zaskakiwała nieprzewidywalną harmonią i formą. Artyści, pozostając w świetnej synchronizacji, prowadzili niezależne linie (jednoczesna improwizacja), dialogowali, wymieniali muzyczne myśli; pewną rolę odgrywał przypadek – każdy z z nich musiał uważnie śledzić grę partnera. Był to kameralny, wyrafinowany jazz – muzyka dla smakoszy.

ABDULLAH IBRAHIM
Po przerwie wystąpił legendarny pianista i kompozytor Abdullah Ibrahim. Urodził się 76 lat temu w Cape Town (RPA) jako Adolph Johannes Brand; zadebiutował w 1949, zyskał uznanie jako Dollar Brand. W latach 60. występował w Europie i Stanach, współpracował m.in. z Ellingtonem i Elvinem Jonesem. W 1968 r., po przejściu na islam (w RPA dominuje chrześcijaństwo), przybrał nazwisko Abdullah Ibrahim. Po upadku apartheidu wrócił do rodzinnego Cape Town. Pod koniec lat 90. założył zespół Ekaya, którego skład i charakter zmieniały się przez lata. Do Bielska przyjechał z siedmioma muzykami, tworzącymi aktualny skład tej formacji.

Zanim artyści dotknęli instrumentów, konferansjer ogłosił bezwzględny zakaz fotografowania i rejestrowania koncertu na jakichkolwiek nośnikach. Spowodowało to wyciszenie się sali i zaostrzenie percepcji słuchaczy. Abdullah Ibrahim rozpoczął występ od długiej solowej introdukcji, w której starał się zebrać wewnętrzną energię, umożliwiającą mu formułowanie muzycznego przekazu. W drugim utworze pojawili się członkowie sekcji: basista Belden Bullock i drummer George Gray; muzyka przybrała nieco na sile, ale lider nadal pozostawał postacią centralną. Po kilku kompozycjach zagranych w trio, na scenę weszła reszta członków Ekayi – saksofoniści Cleave Guyton (alt), Keith Loftis (tenor), Jason Marshall (baryton) i puzonista Andrae Murchison. Utwory nabrały koloru, sekcja dęta zabrzmiała soczyście, acz subtelnie.

Muzyka Ibrahima łączyła elementy tradycji afrykańskiej, jazzu, pieśni religijnych, soulu i rytmów tanecznych. Kompozycje miały rozbudowaną formę, złożoną z powtarzanych, symetrycznych odcinków. Gdyby do gry wykonawców (z liderem włącznie) przyłożyć dzisiejsze, dość wyśrubowane standardy, okazałoby się, że ich umiejętności w zakresie techniki i ekspresji są ograniczone. Jednak takie porównanie byłoby z gruntu chybione, gdyż nie uwzględnia kontekstów religijno-kulturowych, a te odgrywają kluczową rolę; wystarczyło obserwować zachowanie muzyków, by szybko zrozumieć, że granie to dla nich nie tylko wydobywanie określonych dźwięków, ale cały rytuał, modlitwa, duchowa posługa.

Koncert trwał dość długo, także na skutek dwóch bisów z obszernymi solami Ekayi i „zamyśleniami” lidera. A jednak publiczność potrafiła zaakceptować to odmienne od europejskiego postrzeganie czasu, spowolnioną narrację muzyki i pełną pokory postawę artystów – spontaniczne owacje trwały przez wiele minut.

Bogdan Chmura


MANU KATCHÉ
Niedzielny koncert kwartetu perkusisty Manu Katché kończył festiwal. Ostrzyłem sobie uszy na muzyka rodem z Afryki, który przecierał swe ścieżki m.in. u Stinga, Petera Gabriela („So”) i Ala Di Meoli, by w 2005 roku wespół z Tomaszem Stańką, Marcinem Wasilewskim, Sławomirem Kurkiewiczem i Janem Garbarkiem zrealizować dla ECM swój pierwszy autorski projekt „Neighbourhood”. Potem były dwa następne – „Playground” (2007) oraz „Third Round” (marzec 2010).

Koncert wypełniły utwory z tej ostatniej „Trzeciej rundy”, wzbogacone o kompozycje z projektów poprzednich. Początek był ospały, a nawet nudnawy, i już kułem teorię, że to trudna rola, kiedy wysunięty na plan pierwszy perkusista musi ogarnąć całość, nakręcać tę jazzową maszynę. Gra Manu nie była porywająca, jeszcze bardziej chłodno i beznamiętnie brzmiał saksofon. Trzeba było poczekać, aż lokomotywa się rozkręci.

W drugiej części koncertu Manu dał pokaz oszałamiającej techniki, doceniłem jego wyobraźnię i zrozumiałem, dlaczego jest zapraszany do projektów jazzowych, rockowych i popowych. Potrafi zagrać jak dobrze naoliwiona maszyna i dodać garść pieprzu do każdej propozycji. Jego gra jest bezdyskusyjna, ale nie wszystkie kompozycje nadążały za temperamentem muzyka.

Ósmą Bielską Jesień Jazzową uzupełniały dwie wystawy fotograficzne: Andrzeja Wasylewskiego „Polski Jazz 1958 w fotografiach studenta Łódzkiej Szkoły Filmowej” i Rafała Nowaka „My Friend Jazz”.

Poprzeczka bielskiego festiwalu zawisła niebezpiecznie wysoko – pisałem w relacji z VII-mej edycji w zeszłym roku. I rzeczywiście ten pułap było bardzo trudno utrzymać. Ten rok był ciut słabszy, niemniej przyniósł setki wspaniałych chwil wypełnionych muzyką ze „stajni” Manfreda Eichera (za wyjątkiem Carlingów), a ECM, jak powszechnie wiadomo, to jakość sama w sobie, niepodważalna. Czy idąc za ciosem usłyszymy w 2011 roku w Bielsku-Białej Keitha Jarretta? 

Marek Tomalik


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 1-2/2011


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu