Festiwale
Shemekia Copland
fot. Jarosław Grabarek

XV Muzeum Jazz Festival

Jan Cegiełka


Przez trzy wieczory, od 23 do 25 kwietnia br., jazzowa publika wypełniała salę Kina Komeda w Ostrowie Wielkopolskim. Od kilku już lat, właśnie tam odbywają się koncerty cyklu „Jazz w Muzeum”. Po raz piętnasty odbyła się festiwalowa edycja cyklu, czyli XV Museum Jazz Festival.

W finale festiwalu wystąpiła, dobrze znana  bluesowej braci, Shemekia  Copland. Mając jeszcze w pamięci jej występ w Komedzie przed siedmioma laty, spodziewałem się zobaczyć wulkan pełen energii. No i oczywiście, wokalistka
była pełna ekspresji, ale przede wszystkim zobaczyłem po latach w Shemekii dojrzałą, świadomą swoich wyborów wokalistkę. Jej skala i siła głosu są godne podziwu. A jej jakby dostojne zejście w widownię, kiedy śpiewając praktycznie a cappella, w takt przejmującej pieśni gospel Ghetto Child, w której był i płacz i żal oraz smutek, ale także nadzieja, a gdzieś tam w oddali był ledwo słyszalny Hammond z gitarą – pozostanie to w mojej pamięci do końca mych dni.
 
Shemekia pięknie brzmi w tradycyjnym zespołowym bluesie, a także w klimatycznym dwugłosie z gitarą. No i zespół, grający znakomicie bluesy i rock and roll, jest dla Shemekii wymarzonym partnerem. A ostrowska publika wyraziła swój zachwyt aż w trzech bisach, co  nie zdarza się przecież, zbyt często.

Na główny nurt muzealnego festiwalu składały się cztery propozycje koncertowe. W piątkowy wieczór, festiwal zainaugurowało trio pod wodzą kontrabasisty Stana Michalaka. Towarzyszyli mu młody, ale już bardzo uzdolniony pianista Stefan Gąsieniec oraz absolwent bostońskiej Berklee, amerykański perkusista  Kenny Martin. Zespół ten towarzyszył wokalistce Siggy Davis, która, będąc także zawodową aktorką, przygotowała autorski projekt zawierający utwory z repertuaru wielkich wokalistek, od Arethy Franklin i Roberty Flack, aż po wielką damę jazzowego wokalu Ellę Fitzgerald.

W trakcie koncertu Siggy Davis, jak wytrawna aktorka, płynnie przechodziła od jednego, do drugiego klimatu. Jej improwizacje, tak zresztą jak i cała kreacja mogły się podobać. Z wielu zaśpiewanych standardów mnie najbardziej przypadły do gustu interpretacje Lover Come Back to Me, God Bless the Child oraz Feel Like Making Love.

Drugim zespołem, jaki usłyszeliśmy i... zobaczyliśmy w piątek był Kwintet Rafaela Cortesa. Niezwykłość tego recitalu polegała na zaproszeniu widzów do odbycia wspólnej podróży, na krańce Europy, bo aż do słonecznej Hiszpanii. A na deskach Kina Komeda mogliśmy obejrzeć ognisty pokaz tańca, wysłuchać śpiewu, rytmów oraz brzmienia gitary flamenco. Uczestnicząc w tym spektaklu, rozumiemy, dlaczego lider grupy jest artystą zaliczanym do ścisłej elity hiszpańskich mistrzów flamenco. Nie sposób opisać wizualnej strony recitalu hiszpańskich artystów, bo przecież ich śpiew i taniec opowiadały ogrom tragicznych historii, wsparty gitarami Cortesa i drugiego gitarzysty Juanfe Luengo. Muzycy zagrali przede wszystkim repertuar pochodzący z płyty „Alcaiceria”, na który złożyły się kompozycje Rafaela. Jednak nie zabrakło dwóch pereł. Pierwszą z nich był standard Chicka Corei Spain, zagrany tak, jak zawsze chciałem go usłyszeć, w konwencji flamenco. Jeszcze większą niespodzianką był dla mnie słynny przedwojenny przebój Jerzego Petersburskiego Ta ostatnia niedziela. Wersja flamenco jeszcze bardziej uwydatniła jego niezaprzeczalne walory prawdziwego standardu. Był to cudowny pokaz wielkiej kultury flamenco, budzący respekt i autentyczny podziw widzów.

Drugiego dnia Krzysztof Popek zaprezentował nam kolejną, najnowszą wersję swoich międzynarodowych kwintetów. Jak zawsze w jego zespołach, jako drugi frontman zagrał Piotr Wojtasik. Ich muzyczna przyjaźń zaowocowała już niejednym udanym projektem, licznymi trasami koncertowymi, ale przede wszystkim znakomitymi albumami. Unisona trąbki z fletem dowodzą, że Wojtasik z Popkiem rozumieją się chyba intuicyjnie. Do tego wszystkie utwory perfekcyjnie zagrane, z pełnym wybrzmieniem, celebrujące nastrój oraz improwizacje, szczególnie podziwianego przeze mnie trębacza. Zgodnie z przyjętą koncepcją, zaproszona amerykańska sekcja rytmiczna złożona z samych gigantów współczesnego jazzu, była znakomitym dopełnieniem obecnej edycji International Quintet.

Zespół zabrzmiał doskonale, szczególnie w utworach Estate oraz Voyage. Pomiędzy polskimi i amerykańskimi muzykami wyczuwało się autentyczne, jazzowe porozumienie. Pianista Kirk Lightsey, perkusista John Betsch i basista Wayne Dockery – to znakomici muzycy, bardzo otwarci, przyjaźnie nastawieni do ludzi i świata. I taka też jest ich muzyka, muzyka radości, płynąca prosto z serca, muzyka, która sprawia przyjemność grającym, a przede wszystkim zachwyconej i gromko oklaskującej  artystów publiczności.

W finale sobotniego koncertu miała wystąpić wraz z nowym Triem, amerykańska pianistka Lynne Arriale. Jednak jak zawsze, życie pisze swoje  scenariusze. Nigdy nie sądziłem, że wulkan i to z dalekiej Islandii może wpływać, także na festiwale jazzowe. Ze względu na brak połączeń lotniczych, nie dotarli do Polski basista George Mraz oraz perkusista Anthony Pinciotti. Jednak Lynne, w awaryjnym trybie, ściągnęła natychmiast do Ostrowa niemiecką sekcję rytmiczną: Andreas Edelman - b, Roland Schneider - dr. I mimo, że muzycy mieli tylko jedną próbę, dobrze opanowali  wymagający repertuar  przygotowany  przez pianistkę. Ale dzięki tej nowej sytuacji, zdecydowanie na pierwszy plan wysunął się fortepian. Wraz z wejściem Lynne Arriale na estradzie Komedy zagościło piękno.

Przez ostatnie lata działalności pierwszego zespołu, Lynne dopracowała się własnego brzmienia. I właśnie ten unikalny, liryczny dźwięk, subtelna i wręcz uduchowiona gra, były dominantą jej ostrowskiego koncertu. W programie znalazły się utwory znane z jej ostatniego albumu „Nuance”. Rozpoczęła Stingowskim Wrapped Around Your Finger, potem autorskie utwory Carry On, La Noche, Yada, Yada, Yada oraz Crawfish & Gumbo. Mnie jednak, najbardziej urzekły liryczne i bardzo refleksyjne kompozycje pianistki Longing oraz Arise,  zadedykowany wszystkim ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem z 10 kwietnia. Właśnie poprzez swoją muzykę, Arriale chciała oddać im hołd.

W absolutnej ciszy, jej natchniona gra wciągnęła nas w  cudowny nastrój zasłuchania, a nawet artystycznej ekstazy. Była w tym jakaś magia. Na koniec jeszcze brawurowe wykonanie na bis A Night in Tunisia, ukłony, i niemilknące brawa na finał wielkiego, artystycznego wydarzenia.

Również udane były koncerty klubowe. Około północy, w klubie Fanaberia zagrała Formacja Jacka Kochana, w której wystąpili, znakomity szwedzki saksofonista Karl Martin Almqvist, nowa nadzieja polskiej pianistyki Dominik Wania oraz basista Andrzej Święs. Następnej nocy wystąpiło New Trio Mateusza i Jana Smoczyńskich wraz z rosyjskim perkusistą Alexandrem Zingerem promując swój nowy album „Simultaneous Abstractions”.

Festiwalowi towarzyszyły dwie wyśmienite wystawy muzealnych plakatów i wydawnictw profesora Rosława Szaybo oraz Piotra Łopatki. Do Ostrowa przyjechał także, wielki przyjaciel imprezy, Marek Karewicz. Osobiście promował właśnie wydany, staraniem Prezesa Stowarzyszenia i organizatora festiwalu Jazz w Muzeum Jerzego Wojciechowskiego, swój najnowszy album „Klimat Komedy” z unikalnymi fotografiami z kręgu Krzysztofa Komedy.

Jan Cegiełka


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 6/2010
 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu