Festiwale
Adam Pierończyk
(fot. Bogdan Chmura)

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 12/2015

I Zaduszki Jazzowe w NOSPR 2015

Bogdan Chmura


I edycja Zaduszek Jazzowych zorganizowana przez NOSPR w Katowicach trwała od 25 do 29 października. Muzyka rozbrzmiewała w Sali Koncertowej i Sali Kameralnej NOSPR, a w programie znaleźli się wybitni wykonawcy polskiej i światowej sceny jazzowej.

Koncert inauguracyjny otworzyła dyrektor NOSPR Joanna Wnuk-Nazarowa, która w krótkim wystąpieniu nawiązała do 80. rocznicy powstania Orkiestry oraz jej związków z jazzem: „to pierwszy gatunek muzyki nieklasycznej, który od lat był i nadal będzie obecny w programach naszych koncertów”.


Ola Tomaszewska (fot. Bogdan Chmura)


Wieczór rozpoczął występ zjednoczonych sił jazzmanów i filharmoników. Tych pierwszych reprezentowali: Ola Tomaszewska, Adam Pierończyk, Anna Serafińska, Cezary Paciorek, Maciek Grzywacz, Dominik Bukowski, Robert KubiszynŁukasz Żyta; orkiestrę poprowadził pewną ręką młody, acz doświadczony dyrygent Alexander Humala.

Podczas koncertu wykonano trzy utwory Oli Tomaszewskiej – pianistki, kompozytorki i aranżerki, którą wielu (nie tylko u nas) nazywa „polską Marią Schneider”. Dwie pierwsze kompozycje, Green Tea, Sakura, były dziełami w pełni autorskimi, trzecia, Suita japońska, została zbudowana wokół tematów Adama Pierończyka zaaranżowanych przez artystkę na zespół jazzowy i orkiestrę symfoniczną. W Green TeaSakura, utworach o nieco zbliżonym charakterze, czuło się kobiecą rękę – muzyka brzmiała delikatnie, ciepło, mieniła się kolorami. To wrażenie pogłębiały partie na głos żeński (Serafińska), liryczny saksofon Pierończyka (oboje wprowadzali tematy unisono) i akordeon Paciorka. Sakura okazała się kompozycją bardziej rozbudowaną i złożoną formalnie.

W całości, choć silnie zintegrowanej, można było dostrzec fragmenty różniące się między sobą brzmieniem i klimatem. Wejścia Tomaszewskiej były oszczędne i grane delikatnym dźwiękiem – artystka najwyraźniej nie chciała eksponować swojej osoby, wolała pozostać jednym z członków zespołu. W obu utworach zabrakło mi jednak czegoś (np. wyrazistego rytmu, kontrastów, napięć harmonicznych), co mogłoby nieco ożywić statyczną narrację muzyki.

Słuchając koncertu, zwracałem uwagę na sposób operowania orkiestrą i jej relacje z zespołem – talent i profesjonalizm Tomaszewskiej objawił się najpełniej w ostatnim utworze, gdzie aranżerka pokazała, jak doskonale czuje i potrafi wykorzystać potencjał dużego aparatu wykonawczego. Każdy temat Pierończyka został wzbogacony wysmakowaną harmonią i kunsztownie opleciony dźwiękami orkiestry, zaś on sam błysnął kilkoma ekspresyjnymi solówkami idealnie wtapiając je w orkiestrową przestrzeń. Ten obszerny utwór miał wiele porywających momentów. Podobał mi się m.in. wstęp orkiestry i krótki, chorałowy łącznik (co za brzmienie!) poprzedzający fantastyczny finał tutti.

Suicie japońskiej Tomaszewska nie pojawiła się przy fortepianie, dołączyła do zespołu dopiero w ostatniej partii suity, recytując „mantrę” Pierończyka z utworu U-au-au-aa (z płyty „Busem po Sao Paulo”). Ta zaskakująca i przekorna koda wniosła do formy otwartość, rodzaj zawieszenia, po którym wszystko mogło się jeszcze wydarzyć – była to zdecydowanie najciekawsza i najbardziej dopracowana kompozycja tryptyku. 

Po koncercie wszyscy soliści otrzymali od organizatorów bukiety kwiatów – podniosły i wzruszający moment.

Stanley Clarke Band


Stanley Clarke (fot. Bogdan Chmura)


Jest uważamy za muzyka, który wyzwolił kontrabas z ograniczeń technicznych. Trudno się z tym nie zgodzić, choć określenie „technika” nie bardzo pasuje do gry Stanleya Clarke’a – artysta porusza się na zupełnie innym pułapie, gdzie jedynym ograniczeniem może być tylko jego wyobraźnia. A tej nigdy mu nie brakowało, także podczas koncertu w Katowicach.

Clarke wykorzystał wszystkie możliwości kontrabasu – od grania pizzicato, poprzez soczyste arco do traktowania go jako instrumentu perkusyjnego. Jego bas brzmiał lirycznie, śpiewnie, uwodził nasyconą barwą i pięknym, głębokim wibratem. W muzyce Clarke’a, w zasadzie akustycznej, można było odnaleźć elementy dawnego fusion (z czasów jego grania z Coreą), nawiązania do Mingusa, a nawet do klasycznego mainstreamu. Utwory może nie porażały wyrafinowaniem formalnym, eksponując głównie popisy solowe lidera i jego ludzi, ale tematy – skomplikowane rytmicznie, harmonicznie i fakturalnie – oraz sposób ich przetwarzania robiły na słuchaczach kolosalne wrażenie.

Drugim solistą i zarazem filarem zespołu był 19-letni pianista Beka Gochiashvili, muzyk o fenomenalnej technice, muzykalności i wyjątkowo podzielnej uwadze. Jednak to drummer Michael Mitchell najbardziej ogniskował uwagę fanów. Jego granie było jak dynamit – moc ogromna, siła rażenia przerażająca. Walił w bębny z wyjątkowym impetem, ale też z precyzją. Wydawało się, że pod koniec występu z jego zestawu zostaną strzępy, nawet w balladzie nie był w stanie wyhamować.

Natomiast obsługujący syntezatory Cameron Graves nie miał zbyt wiele pracy. Dublował tematy grane przez Clarke’a i dodawał nieco „etnicznego” koloru do solówek pianisty; bodaj raz zagrał większy fragment, w którym pokazał, że jest niezły w swoim fachu. Przez cały koncert zastanawiałem się, jaką rolę odegrają dwie basówki oparte o kolumny. W końcu jedna z nich, zgodnie ze słynną maksymą Czechowa, „wypaliła” w ostatnim akcie, którym okazały się dwa dynamiczne bisy (jednym z nich był School Days).

Koncert zakończyła długa owacja na stojąco, publiczność domagała się kolejnych bisów; na pożegnanie Clarke uścisnął dłoń fanom, stojącym blisko sceny.

Kompost 3

Ci, którzy odpuścili sobie śledzenie przed telewizorami wieczoru wyborczego, mogli przejść do Sali Kameralnej, gdzie grała młoda niepokorna grupa z Wiednia o wdzięcznej nazwie Kompost 3. Niestety, z powodu przedłużonego koncertu Clarke’a dotarłem tam z godzinnym opóźnieniem; szkoda, że zespół rozpoczął występ, nie czekając na resztę fanów. Kompost 3 tworzą: trębacz Martin Eberle (grający także na slide trumpet, „formie pośredniej” między trąbką a puzonem, i flugelhornie), pianista, organista i keyboardzista Benny Omerzell, basista Manu Mayr oraz bębniarz Lukas König. Zespół wykonał nieprawdopodobnie pokręcone utwory, łączące różne odmiany jazzu, muzyki improwizowanej z elementami rocka i noise’u, okraszone sporą dawką humoru. Doskonały koncert – świeżość, kreacja, przygoda.

Emily’s D+Evolution

Projekt Emily’s D+Evolution jest dość enigmatyczny – zrodził się w głowie Esperanzy pewnej bezsennej nocy w świetle księżyca. Sama artystka ujawnia niewiele ponad to, że jego realizacja ma jej pomóc w ponownym odkryciu siebie sprzed okresu popularności. Artystka definiuje ten projekt jako nie-jazzowy, korzysta na scenie z różnych narzędzi artystycznych, również tych pozamuzycznych, jak ruch, gest, poezja awangardowa, teatralny rekwizyt. Na naszych oczach Esperanza staje się Emily.

Dużo tu tajemniczości i niedomówień. Łatwiej wszystko poczuć niż zrozumieć. Zatem kim jest Emily? W programie czytamy jedynie: „Emily to moje drugie imię, moje drugie ja, które działa jak czuły wewnętrzny nawigator. Ten muzyczny projekt jest intrygującym powrotem w obszar niezaspokojonej ciekawości, wciąż jeszcze nieodkrytej i niedotkniętej. Mój wewnętrzny kompas nadaje tej nieraz ekspansywnej podróży właściwy kierunek, mówi mi, jak się w tej nieznanej przestrzeni poruszać, żeby iść do przodu. Mam nadzieję, że uda mi się zabrać was ze sobą w tę szczególną emocjonalną podróż pełną soczystych, porywających tematów i historii. Chcemy stworzyć wokół każdego utworu jego własny, odrębny świat i zaprosić do niego wszystkich, którzy zechcą przekroczyć próg. Nasze piosenki to rodzaj teatru, w którym zagrają postacie, obrazy wideo i ruch naszego ciała”.

Koncert nie wzbudził owacji, co wcale nie oznacza, że eksperyment się nie udał. Ci, którzy chcieli usłyszeć Esperanzę znaną z jej poprzednich projektów, mogli poczuć niezrozumienie i niedosyt. Z pewnością zawiedli dźwiękowcy, którzy przyjechali z artystką, nie radząc sobie z akustyką znakomitej sali koncertowej NOSPR, przez co warstwa literacka była kompletnie niezrozumiała. Dźwięk uciekał nad głową, docierał być może do najwyższych rzędów drugiego balkonu, ale na poziomie amfiteatru pozostawiał jedynie drażniące echo tego, co powinno docierać do naszych uszu. Szkoda.

Projekt Emily’s D+Evolution został zapre­zentowany 29 października w ramach Zaduszek Jazzowych w NOSPR w składzie: Esperanza Spalding - śpiew, gitara basowa; Matthew Stevens - gitara; Justin Tyson - perkusja; Emily Elbert, Corey King - chórki.

Agnieszka Antoniewska

Na Zaduszkach Jazzowych w NOSPR wystąpili ponadto: 26.10 Big Band Małopolski + Rosario Giuliani, 17.10 Piotr Orzechowski „Pianohooligan” 15 Studies for the Oberek oraz Vladyslaw „Adzik” Sendecki, 28.10 Branford Marsalis, Bart van Lier, Nikola Kołodziejczyk Orchestra + Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach p/d Alexandra Humali.



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu