Czego można oczekiwać od małego, nieco tylko ponad 15-tysięcznego miasteczka położonego malowniczo u podnóża gór? Oczywiście pięknych widoków, ośrodka narciarskiego, zawodów w kolarstwie górskim. A może jednego z najważniejszych w Europie festiwali jazzowych? Niemożliwe? Możliwe, jeżeli jesteśmy w Austrii, a miasteczko nazywa się Saalfelden.
Bez wątpienia autor pomysłu stworzenia w Saalfelden poważnego festiwalu jazzu i muzyki improwizowanej musiał cechować się odwagą i nie mniejszym darem przekonywania. Najważniejsze, że odniósł sukces, a impreza od lat cieszy się renomą zarówno wśród muzyków, jak i publiczności. 33. edycja, która miała miejsce w dniach 23-26 sierpnia, to trzy sceny, rzesza wykonawców i 31 koncertów trwających od rana do późnej nocy.
Rzecz jasna z racji objętości artykułu wiele interesujących wydarzeń muszę pominąć, a o kilku wspomnieć w telegraficznym skrócie. Duże wrażenie wywarł na mnie kwartet austriackiego puzonisty i pianisty Christiana Muthspiela wspomaganego przez basistę Steve’a Swallowa, trębacza Francka Tortillera i wibrafonistę Mathieu Michela. Projekt, którego premiera miała miejsce w Saalfelden, poświęcony został pieśniom angielskiego kompozytora Johna Dowlanda.
Zjawiskowo wypadł duet Old And Unwise Tima Berne’a i Bruno Cheviliona. Wyborne brzmienie kontrabasu i saksofonu altowego umiejętnie podkreślone przez oszczędne nagłośnienie, w połączeniu z mistrzowską wirtuozerią obu muzyków, mogłoby wystarczyć dla udanego spektaklu; tu było zaledwie platformą, na której odbyła się ekscytująca muzyczna dyskusja.
Warto też wymienić Hope Quartet francuskiego kontrabasisty Henriego Texiera, znanego polskim melomanom z ostatniego WSJD zespołu Chesa Smitha These Arches i wspomnieć o projekcie Bending Bridges kwintetu Mary Halvorson, którego płytę uważam za jedną z najciekawszych premier tego roku.
Jenny Scheinman Mischief & Mayhem
Jedyny w tym roku występ nowojorskiej skrzypaczki w Europie to doskonałe, pełne energii granie. Z jednej strony mocno bluegrassowe, z drugiej niemal rockowe, a wszystko to okraszone dużą dawką mądrej improwizacji. Zadziwiające jest, że w pięknych, niemal piosenkowych, kompozycjach jest tyle miejsca dla inwencji poszczególnych członków zespołu. Tę przestrzeń członkowie zespołu (Nels Cline - gitara, Jim Black - perkusja i Tod Sickafoose - kontrabas) potrafili doskonale zagospodarować. A nad wszystkim unosił się piękny, nieco ludyczny ton skrzypiec liderki.
Muhal Richard Abrams Experimental Band
Na ten koncert czekałem z zapartym tchem i nie będę krył, że to właśnie on stał się siłą sprawczą, która zdecydowała o moim przyjeździe do Saalfelden. Jako miłośnik muzyki spod znaku AACM nie mogłem przejść obojętnie obok występu jednego z najbardziej legendarnych, a zarazem tajemniczych bandów w historii jazzu. Dlaczego tajemniczych? Bowiem powołany do życia w 1961 roku zespół nie ma na swym koncie ani jednej wydanej płyty! W dodatku jego ostatni europejski występ odbył się ponad 20 lat temu! Emocje podsycał również skład: Muhal Richard Abrams, Roscoe Mitchell, Wadada Leo Smith, Henry Threadgill, George Lewis, Amina Claudine Myers, Leonard Jones, Truman Baker i Reggie Nicholson. Tylu legend zgromadzonych w jednym miejscu jeszcze nie widziałem. Koncert zadedykowano Vonowi Freemanowi, ale nie był to jednak „tribute to”. Co więcej, nie było tu nie tylko Vona Freemana, ale i bluesa, groove’u, a nawet afroamerykańskich klimatów kojarzonych z hasłem Great Black Music.
Była natomiast swobodnie wykuwająca się forma, powstająca z krzyżowania różnych konfiguracji osobowych i instrumentalnych, które na koniec połączyły się w jeden potężny, porażający swoim pięknem i potęgą organizm. Paradoksalnie, to nie sposób prowadzenia narracji stanowi o sile tego bandu. U podstaw istnienia Experimental Bandu są wypowiedziane przez Abramsa 50 lat temu słowa: „Przynieście ze sobą swoją muzykę”. Muzyka, pomysły, wizje, życiowe doświadczenia poszczególnych osób stawały się zarzewiem procesu tworzenia. Ten proces miałem okazję obserwować w Saalfelden. I choć uważny słuchacz mógł usłyszeć elementy charakterystyczne dla twórczości poszczególnych muzyków, to jednak grali oni inaczej niż zwykle, jakby z wyłączonym ego, a całość była czymś znacznie wspanialszym niż prostą wypadkową występujących osobowości. To był prawdziwie ekscytujący spektakl, wydarzenie, które pozostawiło mnie w trudnym do wyrażenia zachwycie i którego nie zawaham się określić jako koncertu dekady!
Aki Takase New Blues Band
Japońska pianistka mieszkająca na stałe w Niemczech, a prywatnie żona Alexandra von Schlippenbacha, zaprezentowała dwa projekty. W pierwszym wystąpiła u boku trębacza Axela Dörnera i gitarzysty Kazuhisy Ushihashi. Drugi to New Blues Band – istniejąca już wiele lat grupa, w skład której wchodzą: klarnecista Rudi Mahall, puzonista Nils Wogram, legendarny w kręgach europejskiej muzyki improwizowanej perkusista Paul Lovens, oraz śpiewający i grający na banjo Eugene Chadbourne. Koncert wypełniły krótkie, kilkuminutowe kompozycje, w których blues, swing i dixielandowa estetyka stapiają się z nowoczesną improwizacją. To prawdziwa przyjemność słuchać muzyków tak bezwzględnie nowatorskich, a jednocześnie tak silnie zakorzenionych w tradycji, poruszających się po obu obszarach z taką samą swobodą i wdziękiem. A w dodatku całość, choć zagrana jak najbardziej na poważnie, dosłownie tryskała humorem. To potrafi chyba tylko Aki Takase New Blues Band.
Pharoah Sanders & Sao Paulo And Chicago Underground
Po kończącym festiwal występie Pharoaha Sandersa nie spodziewałem się zbyt wiele. Legendarny muzyk ostatnio dwukrotnie odwiedzał Polskę (WSJD, Bielska Zadymka Jazzowa) i za każdym razem pozostawiał u mnie znaczne poczucie zawodu. Brakowało jakiejś bożej iskry, ognia… Cóż, pomyślałem, wiek ma swoje prawa i nie można oczekiwać cudów. Te jednak zdarzają się i kooperacja z elektrycznym zespołem trębacza Roba Mazurka (Guilherme Granadi, Mauricio Takara, Mathew Lux, Chad Taylor) okazała się strzałem w dziesiątkę. Widzowie otrzymali ponad półtorej godziny masywnego i sugestywnego grania poruszającego na tyle, że na sali nie było chyba ani jednej osoby, która pozostała by nieruchomo na swoim miejscu! Ta muzyka nie zapierała tchu w piersiach swoim nowatorstwem, bogactwem kompozycji, czy niuansami. Zamiast tego ważny był rytm, motoryka i prawdziwie klubowy klimat. W dodatku fakt, iż Sanders nie grał stricte swojej muzyki, i nie występował ze swoim zespołem wydawał się mieć na niego ożywczy wpływ. Tu muzycy byli nastawieni na granie, a nie pokazywanie publiczności jak niezwykle istotna postać stoi w centralnym punkcie sceny. A sam Pharoah w otoczeniu Sao Paulo And Chicago Underground bez trudu pokazał, że zasługuje na status prawdziwej gwiazdy.
Organizatorzy festiwalu w Saalfelden stworzyli bardzo wyważony, zróżnicowany, a jednocześnie bardzo aktualny program. Na koniec o najmilszym, tym razem pozamuzycznym, zaskoczeniu. O publiczności. Każdy koncert, bez względu na porę, odbywał się przy pełnej sali. Co więcej – na placu przed Centrum Kongresowym rozlokowano małe miasteczko z ogromnym telebimem, na którym kilkutysięczna publiczność, dla której zabrakło (!) biletów, miała możliwość oglądania i słuchania koncertów na żywo. Jak widać, Austriacy od dawna wiedzą, że jazz fajny jest…
Krzysztof Machowina
Zobacz również
Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>
Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>
11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>
Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu. Więcej >>>