Wywiady

fot. M. Kydryński

Opublikowano w JAZZ FORUM 12/2015

Astigmatic - Tomasz Stańko o albumie wszech czasów polskiego jazzu

Marek Romański


Richard Cook i Brian Morton w swoim monumentalnym przewodniku po jazzowych płytach „The Penguin Guide to Jazz on CD” uznali „Astigmatic” Krzysztofa „Komedy” Trzcińskiego za jedną z kilku najważniejszych płyt w historii jazzu. Szef najważniejszej europejskiej firmy płytowej ECM, guru i kreator europejskiej muzyki improwizowanej Manfred Eicher uważa wydanie tego albumu za punkt zwrotny w rozwoju jazzu na naszym kontynencie. Na pewno jest to kamień milowy w historii polskiego jazzu – płyta do której zawsze będą się odnosić kolejne pokolenia muzyków, muzykologów, dziennikarzy muzycznych i jazzfanów.

Jazzowi bogowie musieli wtedy czuwać nad Komedą, bo przecież wszystko odbywało się na wariackich papierach – zabrakło grających wcześniej w Kwintecie Michała Urbaniaka i Romana „Gucia” Dyląga, zamiast nich dokooptowano Zbigniewa Namysłowskiego i Niemca Güntera Lenza. Nagrania odbywały się w nocy, w Filharmonii Warszawskiej, po koncertach festiwalu Jazz Jamboree. A jednak nagrano wtedy trzy długie, rozbudowane utwory – Astigmatic, KattornaSvantetic, które już na zawsze pozostaną w kanonie polskiego jazzu. Do płyty Rosław Szaybo zaprojektował tajemniczą, działającą na wyobraźnię okładkę na podstawie zdjęcia Marka Karewicza. Dziś, po 50 latach od nagrania słynnego albumu, Tomasz Stańko wspomina tę sesję:

Grałem z Komedą od 1963 r. Późną wiosną zostałem zaangażowany przez Michała Urbaniaka na trasę koncertową i to on przedstawił mnie Krzysztofowi, który zaprosił mnie do swojego zespołu. Dzięki tej współpracy błyskawicznie wypłynąłem na szerokie wody europejskiego jazzu.

W 1965 r. graliśmy materiał z „Astigmatic” na Jazz Jamboree, w Filharmonii Warszawskiej. Nie było już wtedy z nami Urbaniaka, który wcześniej wyjechał do Skandynawii. Na jego miejsce Komeda wziął Zbyszka Namysłowskiego. Perkusista Rune Carlsson grał z Komedą już od 1962 r. – jeszcze w jego Trio z Guciem Dylągiem na basie. Za Gucia, który też miał jakieś koncerty, przyszedł Günter Lenz – basista zespołu Alberta Mangelsdorffa występującego akurat na tym samym Jamboree. To był bardzo dobry basista, a muzyka Komedy jest tak silna, że żaden dobry muzyk nie powinien mieć problemu, żeby się w niej odnaleźć. Ona sama informuje o tym, jak ją trzeba grać – to jest coś, co mają najwięksi muzycy. Nie trzeba nic mówić, wystarczy zagrać i od razu wiadomo, o co chodzi.

W tym składzie spotykaliśmy się po koncertach w Filharmonii, na sesjach nagraniowych. Trzeba było pracować szybko, późno w nocy. Zaczynaliśmy nagrania około 24:00. Było to bardzo męczące, ale szło nam sprawnie. Materiał mieliśmy już ograny. Komeda nieco skrócił te utwory w porównaniu z wersjami koncertowymi, może trochę inaczej rozłożył akcenty – ale to były drobiazgi. Właściwie nagrywaliśmy praktycznie to, co wcześniej wykonywaliśmy na żywo.

Czy członkowie zespołu mieli wpływ na muzykę? Zazwyczaj jest tak, że to lider decyduje o muzyce. Im jest się większym muzykiem, tym się mniej ingeruje w pomysły lidera – to kwestia pokory i profesjonalizmu. Oczywiście nie dotyczy to tego, co gramy – tu już w grę wchodzi nasza technika i inwencja. Do dzisiaj, grając z bardzo dobrymi muzykami, nie spotkałem się z sytuacją, żeby ktoś mi coś sugerował. Ja często mówię: „Graj jak chcesz”. A najczęściej – tak jak Komeda – nic nie mówię. On po prostu przyniósł te nuty, tak się tajemniczo uśmiechnął, siedział przy tym swoim fortepianie, coś tam czasem pokazał – i nic więcej nie mówił. Kiedy się pytaliśmy: „czy teraz solo altu?” –  odpowiadał: „no to solo altu!” Czasem mówił, że ma być inna ekspresja, ma się np. skończyć piano, bo będzie wchodzić ballada – to wszystko. I to nam wystarczało.

Muzyka Komedy była tak intensywna, że dopóki z nim grałem, nie miałem potrzeby zakładania własnego zespołu. Mimo że zawsze miałem swoją muzykę – w grupie Krzysztofa po prostu czułem, że jego muzyka była bliska mojej estetyki i z przyjemnością grałem jego rzeczy.

Czy nagrywając „Astigmatic” miałem poczucie, że dzieje się coś wielkiego? Zawsze grając z nim czułem, że to jest coś wyjątkowego. Kwintet to był wspaniały zespół. Niedawno rozmawiałem na ten temat z Manfredem Eicherem i zgodziliśmy się, że wtedy mieliśmy najlepszą sekcję rytmiczną w Europie – niezależnie od tego czy na basie był Gucio czy Lenz. Nikt wówczas w Europie nie grał na perkusji jak Rune. Można go było wtedy porównać tylko do Anthony’ego Williamsa. Carlsson jednak grał inaczej, melodyjnie, po europejsku. Zbyszek Namysłowski wówczas grał znakomicie, już wtedy był w czołówce europejskich saksofonistów.

To wszystko stało się jednak jasne już po fakcie, bo w trakcie nagrania „Astigmatic” o tym nie myśleliśmy. Pamiętam, że byłem szmęczony, w ogromnym stresie, bo to były bardzo ciężkie partie do grania dla trębacza. Pisał takie rzeczy, że trzeba było mieć żelazną kondycję, żeby to wszystko dobrze zagrać.

Teraz, z perspektywy czasu, oceniam te nagrania i koncerty bardzo wysoko. Wtedy często miałem do siebie pretensje, że coś tam było nie tak, jak bym chciał, ale teraz myślę, że to było wspaniałe granie. Być może wynika to z tego, że wtedy porównywaliśmy się do Amerykanów, a oni grali inaczej – wydawało nam się, że lepiej. Teraz wiem, że po prostu graliśmy inaczej, ale wcale nie gorzej niż oni. Później przez lata swojego grania uzasadniłem jakby to, co robiliśmy wtedy.

Udział w zespole Komedy to była dla mnie wielka szansa, bo tak prawdę mówiąc – uczyć się jazzu nie bardzo było jak. Można go było chłonąć poprzez charyzmę, magię, intuicję muzyków, z którymi grałem. No, ale do tego trzeba było grać z kimś takim, jak Komeda i jego muzycy. Dzięki temu wszedłem do tej całej grupy europejskiego jazzu, zacząłem jeździć na spotkania Berendta do Baden-Baden, grać z Tonym Oxleyem, Brötzmannem, Von Schlippenbachem i innymi freejazzowcami.

Cały czas pamiętam te utwory Komedy, grywam je praktycznie do dzisiaj – może ostatnio trochę mniej, niż kiedyś. Przez całe lata wtrącałem je do swojego repertuaru, czy to Kattornę, czy Astigmatic, Svantetic, ale też Etiudę baletową, czy Night-Time, Day­time Requiem, które się na „Astigmatic” nie znalazły. Wiele z elementów mojej pracy nad muzyką, sposobu myślenia o niej zaczerpnąłem od Komedy. Może tego nie słychać, pewnie mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale ja wiem, że tak jest.

Notował: Marek Romański



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu