Festiwale
Kira
fot. Jan Rolke

Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 12/2012

Danish Jazz Delight - Jazz from Scandinavia

Marek Romański


W lipcu 2012 r. miał miejsce zmasowany desant polskich sił jazzowych na Kopenhagę. W dniach 6-12 listopada 2012 r. przyszedł czas na kampanię odwetową – 11 duńskich zespołów zagrało blisko 40 koncertów w siedmiu polskich miastach. W Warszawie duński showcase został wpisany w ramy 54. Festiwalu Jazz Jamboree. Wszystkie koncerty (z wyjątkiem jednego, zorganizowanego w Studiu PR im. Agnieszki Osieckiej) odbyły się w kameralnym i niezłym akustycznie wnętrzu teatru Capitol.

Pierwszy zaatakował 7 listopada warszawską publiczność gitarzysta Mark Solborg na czele swojego kwintetu z gościnnym udziałem amerykańskiego trębacza Herba Robertsona, składu dopełniali: Jonas Westergaard - bg i Bjorn Heeboll - dr. Solborg to oryginalny i odważny muzyk. Swój instrument traktuje niekonwencjonalnie, przetwarza jego dźwięk elektronicznie, zapętla krótkie frazy, stosuje także E-Bow pozwalający na uzyskiwanie długich linii, przypominających instrumenty dęte. Pozostali muzycy świetnie czuli się w tej awangardowej, sonorystycznej konwencji. Trudno tu mówić o konkretnych tematach – to była raczej tkanka dźwiękowa tworzona na zasadzie totalnej improwizacji. Wiele działo się tu pograniczu ciszy, w kontemplacyjnej, skupionej atmosferze. Poszczególni muzycy dodawali swoje partie intuicyjnie, czasem były to tylko pojedyncze dźwięki, a czasem dłuższe, bardziej konwencjonalne linie. Oprócz lidera największe wrażenie robił Robertson, który zręcznie używał całej baterii instrumentów (flugelhorn, pocket trumpet, trąbka sygnałowa, rozmaite gwizdki i inne gadżety), a także pokrzykiwał, cmokał i wydawał z siebie rozmaite niecodzienne odgłosy.

Po krótkiej przerwie scenę opanował znakomity perkusista Stefan Pasborg (znany m.in. ze współpracy z Tomaszem Stańką) na czele zespołu Odessa X-large (Anders Banke - sax, Jesper Lovdal - sax, Mads Hyhne - tb, Seppo Kantonen - keyb i Nicolai Munch-Hansen - b). Trudno o większą różnicę stylistyczną. Pasborg z kolegami zaprezentowali program złożony głównie ze standardów muzyki rockowej. Usłyszeliśmy m.in. 21 Century Schizoid Man King Crimson, Black Dog Led Zeppelin, Iron Man Black Sabbath. Utwory te zostały oczywiście przearanżowane „ujazzowione” solowymi partiami instrumentów dętych i keyboardu, jednak kiedy trzy dęciaki grały potężne riffy na tle atomowej sekcji, wracał rockowy duch oryginałów. Lider popisywał się dynamiczną, polirytmiczną grą, jednak nie przytłaczał reszty zespołu swoją obecnością. Publiczności spodobał się ten żywiołowy, efektowny koncert.

Następny dzień był znacznie bardziej tradycyjny w formie. Rozpoczęła go atrakcyjna blondynka Malene Mortensen. Wspierał ją sprawny zespół z gitarzystą Carlem Mornerem Ringstromem i pianistą Oscarem Johanssonem na czele (pozostali muzycy to Paul Hinz - bg i Daniel Johansson - dr). Malene śpiewa prosto, nie swinguje, ale dysponuje szeroką skalą głosu i dobrą techniką wokalną. Dzięki temu zgrabnie balansuje pomiędzy ambitniejszym popem a jazzowymi ambicjami. W jej repertuarze znalazły się zarówno standardy – Mysty, My Shining Hour, Nature Boy (dość radykalnie przearanżowany przez gitarzystę), jak i własne utwory (m.in. Your Love Is Digital). Wśród akompaniujących jej muzyków największe wrażenie zrobił na mnie gitarzysta, który grał z frisellowską eterycznością, by za chwilę wyciąć ciekawe, jazzrockowe solo.

Wkrótce po tym koncercie na scenie Capitolu zrobiło się gęsto. Kubański perkusjonista Eliel Lazo przywiózł bowiem swój septet (Jakob Dinesen - sax; Mikkel Nordso - g; Carlos Perez - tb, voc; Yaser Pino - gb, voc; Yohan Ramon - perc; Michael Heise - org). Chyba ostatnią rzeczą, jakiej można byłoby się spodziewać po duńskim zespole, to rasowy, żywiołowy, kubański jazz. A jednak lepiej porzucić stereotypy, Eliel Lazo na czele swojej grupy dali popis godny tego, co kiedyś na Jazz Jamboree prezentowało słynne Irakere. Standardy muzyki son i kompozycje członków zespołu rozgrzały publiczność gorącymi, latynoskimi rytmami.

Kolejny, piątkowy wieczór wypełniły dwa różne od siebie zespoły. Najpierw bliższy mainstreamu kwartet interesującego pianisty Henrika Gunde, z gościnnym udziałem świetnego saksofonisty Hansa Ulrika (składu dopełniali Thommy Anderson - bg i Martin Andersen - dr), a później szalony, eklektyczny Offpiste Gurus (Trinelise Vering - voc, Fredrik Lundin - ts, Sanuel Hallkvist - g, Thomas Vang - gb, Jeppe Gram - dr).

Sobota była, w moim przekonaniu, najciekawszym dniem duńskich prezentacji. Jako pierwszy, swój kameralny, skrzyżowany z ambientem i postrockiem jazz zaprezentował młody gitarzysta Jakob Bro. Jego trio (Anders Christensen - bg i Jakob Hoyer - dr) znakomicie odczytywało intencje lidera, zarówno w delikatnych, frisellowskich plamach dźwiękowych, jak i w partiach ostrzejszych, przesterowanych, wkraczających na terytoria  fusion i chicagowskiego post-rocka. W bogatej palecie brzmień nie zabrakło nawet charakterystycznego soundu kojarzącego się z Hankiem Marvinem, gitarzystą The Shadows. Marvin uzyskiwał je dzięki kombinacji gitary Fendera, wzmacniacza Vox i kamery pogłosowej Meazzi Echomatic. Bro po prostu używał odpowiednio zaprogramowanego cyfrowego multiefektu.

Amerykański saksofonista tenorowy George Garzone związany jest z Danią od wielu lat. Nic zatem dziwnego, że Duńczycy traktują go jak swojego. W jego kwartecie wystąpiła sekcja rytmiczna Jakoba Bro (choć zagrała zupełnie inaczej!) i fantastyczny pianista Rasmus Ehlers. O ile w nagraniach płytowych Amerykanin prezentuje się jako muzyczny erudyta, z gracją, ale i lekkim dystansem, poruszający się po całej niemal historii jazzowego tenoru, o tyle na żywo to prawdziwy dynamit. Po krótkim, modalnym wstępie fortepianu i sekcji Garzone wjechał od razu na najwyższych obrotach. Długie, ekstatyczne sola, konstruowane na zasadzie kolejnych przetworzeń krótkich, wyjściowych figur melodycznych przywodziły na myśl wielkiego Trane’a. Elokwentna i dynamiczna gra całego zespołu odwoływała się do dorobku słynnego kwartetu z Tynerem, Jonesem i Garrisonem. Wspaniały pokaz współczesnego, ale i ponadczasowego, jazzu.

W niedzielę Duńczycy wystawili najpierw trio pianisty Sorena Bebe. Ten młody muzyk należy do najciekawszych europejskich pianistów kontynuujących tradycję Billa Evansa i Keitha Jarretta, czy wreszcie Brada Mehldaua. Dzielnie wspierali go solidny basista Niels Ryde i szef Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej w Odense Anders Mogensen na perkusji. Szczególnie ten ostatni czujnie reagował na grę kolegów, a kiedy trzeba także pięknie wypełniał dźwiękową przestrzeń. Bebe ma w sobie sporo wdzięku – zarówno jako muzyk, jak i człowiek. Jego pianistyka jest subtelna, potoczysta, pełna odniesień do europejskiej literatury fortepianowej. Improwizuje oszczędnie, opowiadając za pomocą swojego instrumentu zajmujące historie. Znakomicie też operuje dynamiką, ma klasyczne ustawienie ręki. W repertuarze dominowały jego kompozycje (bardzo dobre!), ale pojawiały się także standardy, a nawet i stara amerykańska pieśń Oh, Shenandoah. Warto w przyszłości zwrócić na niego uwagę.

Niedzielny wieczór zakończył wokalista Bobo Moreno w towarzystwie dwóch weteranów duńskiej sceny – znanego ongi ze współpracy z Komedą basisty Bo Stiefa (prywatnie ojczyma Moreno) i jego towarzysza z niezliczonych gigów w legendarnym kopenhaskim klubie Montmartre, pianisty Ole Kock Hansena. Moreno to typowy crooner – elegancki, ze świetną prezencją i szeroką skalą głosu. Ma bardzo dobry kontakt z publicznością. Jego wersje evergreenów (m.in. Paula Simona i Johna Lennona) były odpowiednio ujazzowione – tak, by pokazać jazzowe frazowanie, dać pole do popisu partnerom (co skwapliwie wykorzystywali w interesujących solówkach), ale jednocześnie zachować melodykę oryginałów. Zaprezentował też kilka własnych utworów – w większości romantycznych ballad o miłości.

Ostatni, poniedziałkowy wieczór duńskiej ofensywy w teatrze Capitol wypełniła bodaj najbardziej promowana gwiazda, artystka z okładki poprzedniego numeru JAZZ FORUM – Kira Skov. Ta, obdarzona ciekawym, chwilami przypominającym Amy Winehouse, głosem wokalistka miała dość burzliwe życie. W wieku 17 lat opuściła rodzinny dom w Kopenhadze by rozpocząć karierę w rockowym zespole. Prowadząc cygańskie życie zwiedziła kawał świata, znalazła swoje miejsce na scenie rockowej i wielką miłość. Po ośmiu latach wędrówki, z dłuższymi postojami w Los Angeles i Londynie, wróciła do Danii. Jednak jej najnowszy, solowy album „Memories Of Days Gone By” to powrót do dziecięcych fascynacji wokalistyką i postacią Billie Holiday.

Wszystkie te doświadczenia słychać było podczas warszawskiego koncertu Kiry. Oczywiście gros repertuaru pochodziło z ostatniej płyty – usłyszeliśmy m.in. standardy Don’t Explain, Am I Mad?, The Man I Love, I’ll be Seeing You, a wreszcie słynną pieśń samobójców Rezső Seressa Gloomy Sunday, rozsławioną ongi przez Lady Day. Nie zabrakło też pięknego tematu Jerome’a Kerna Yesterdays. Nawet w balladach Kira potrafiła pokazać rhythm and bluesowy pazur, a w dynamiczniejszych utworach przypominała sobie rockową przeszłość.

Wpięte w jej włosy sztuczne kwiaty przywodziły na myśl wizerunek sceniczny Holiday, niemal zawsze ozdobionej białymi gardeniami. Podobnie jak ona – podbija słuchaczy barwą głosu, przejmującymi interpretacjami tekstu, charyzmą i osobowością. Dyskretnie, ale bardzo pewnie i profesjonalnie akompaniował jej zespół (Heine Hansen - p, Mads Hyhne - tb, Nicolai Munch-Hansen - gb, R. J. Miller - dr).

Danish Delight był sukcesem artystycznym i organizacyjnym, pokazał też, jak wielkie bogactwo znajduje się na scenach niewielkiej przecież rozmiarami i liczbą ludności Danii.


Marek Romański

 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu