Wywiady
fot. Lara Leigh

Opublikowano w JAZZ FORUM 4-5/2021

Georgia Mancio: Najlepsza wersja siebie samej

Tomasz Furmanek


Georgia Mancio to jedna z najwybitniejszych współczesnych wokalistek wywodzących się z londyńskiej sceny jazzowej. Elegancka i subtelna, oczarowuje publiczność aksamitną barwą głosu oraz płynącymi prosto z serca interpretacjami śpiewanych utworów. W jej żyłach płynie włoska, francuska, austriacka, hiszpańska, a także urugwajska krew. Zdobyła uznanie oraz szacunek zarówno wymagającej jazz­owej publiczności, jak i krytyków, którzy podkreślają jej wyobraźnię muzyczną, talent improwizatorski oraz oryginalność i smak w doborze muzycznego materiału. „London Jazz News” nazwał ją „archetypem nowoczesnej wokalistki”. W 2013 roku Georgia nawiązała współpracę z pochodzącym z Nowej Zelandii a mieszkającym w USA wybitnym pianistą jazzowym, kompozytorem i aranżerem Alanem Broadbentem. Niedawno ukazał się ich drugi już wspólny album, wyszła też towarzysząca mu książka.

JAZZ FORUM: „Quiet Is The Star” to tytuł niedawno wydanego albumu, który nagrałaś w duecie z Alanem Broadbentem. Jak przebiegała praca nad projektem w tym szczególnym czasie pandemii, jakie uczucia temu towarzyszyły?

GEORGIA MANCIO: Myślę, że ta praca była dla mnie swoistym kołem ratunkowym. Dała mi możliwość skupienia się na czymś, co można było dokończyć, w okresie kiedy trudno było dostrzec jakieś zakończenie sytuacji, w której się znaleźliśmy. To dla mnie dość nietypowe, że mogłam poświęcić się wyłącznie jednemu projektowi, gdyż zazwyczaj liczne działania pochłaniały dużo mojej energii i miejsca w głowie. Było to nowe doświadczenie i myślę, że dzięki temu miałam poczucie, że coś osiągam, zamiast myśleć o wszystkim innym, czego mi brakowało.

JF: Podobnie jak w przypadku waszej poprzedniej płyty „Songbook” z 2017 roku, Alan skomponował muzykę, a ty napisałaś wszystkie teksty. Co ten nowy album oznacza dla ciebie? Skąd przyszły słowa?

GM: Ten album zawsze będzie dla mnie czymś specjalnym, i to nie tylko ze względu na okoliczności, w jakich został ukończony. Nagraliśmy go w ciągu jednego dnia w październiku 2019 roku. Zagraliśmy razem kilka koncertów w Niemczech, a potem na moim Hang Festival w Londynie – wtedy to po raz pierwszy mogliśmy razem wykonać kilka naszych nowszych piosenek. Kiedy weszliśmy do studia, byliśmy tam tylko my i nasz producent Andrew Cleyndert. Bez żadnych prób, bez aranżacji, po prostu graliśmy, więc wszystko było organiczne i raczej intensywne, ponieważ te piosenki są bardzo osobiste i emocjonalne.

Niektóre są zainspirowane moją mamą (Let Me Whisper to Your Heart, When You’re Gone from Me), która zmarła zaledwie kilka miesięcy przed nagraniem. Inne, jak All My Life opowiadają o mojej siostrze i naszej relacji od dzieciństwa aż do teraźniejszości. Jeszcze inne są dla moich przyjaciół (If I Think of You, If My Heart Should Love Again, Night After Night) lub mają szerszy, uniwersalny wydźwiek, jak Quiet Is the Star czy Tell the River. Tę ostatnią nagrałam już wcześniej z Kate Williams na moim albumie „Finding Home”.

Byłam przejęta i przygnębiona historią Sandry Bland, czarnej Amerykanki, która została zatrzymana przez amerykańską policję w związku z rzekomym wykroczeniem drogowym w 2015 roku i znaleziona martwa w areszcie trzy dni później. Orzeczono samobójstwo. Jej nazwisko dołączyło do długiej listy innych czarnoskórych Amerykanów zabitych z rąk policji, jest to wstrząsające i haniebne. Próbowałam napisać coś pięknego, aby uczcić ich pamięć.

JF: Jak zaczęła się twoja współpraca z Alanem Broadbentem? Co najbardziej przyciągnęło cię do niego w sensie muzycznym?

GM: Po raz pierwszy usłyszałam owoc pracy Alana ponad 25 lat temu, były to jego piękne nagrania w duecie z wielką wokalistką Irene Kral. Jej głos jest tam po prostu perfekcyjny – uduchowiony, czysty i skupiony. Ale zauważyłam też niesamowite spektrum wirtuozerskiej gry Alana, szczególnie imponujące, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że miał wtedy mniej niż 30 lat. Pamiętam nawet notatkę na okładce płyty, opisującą jego grę jako „idealny hamak, w którym jej głos może się kołysać”.

Kiedy po latach zobaczyłam, że gra kilka koncertów w Wielkiej Brytanii, wysłałam mu email z pytaniem, czy rozważyłby ewentualność pracy z nieznaną wokalistką-fanką podczas swojej następnej trasy tutaj. Ku mojemu zdziwieniu powiedział „tak” i zagraliśmy kilka koncertów w duecie w 2013 roku, co zaowocowało naszą współpracą „song­writerską” w następnym roku. Jego zawodowe CV to niemalże „Who Is Who jazzu”, obejmujące nie tylko wokalistów, których głęboko podziwiam, takich jak Carmen Mc­Rae, Shirley Horn, Natalie Cole, Diana Krall czy Barbra Streisand. Również to, że jest aranżerem i dyrygentem, zarówno big­bandowym, jak i orkiestrowym, jest odczuwalne w jego grze, nawet solowej lub kiedy występuje w małych składach. Ale jeszcze ważniejsze niż kredencjał jazzowy czy kawałek historii jest dla mnie jego emocjonalne zaangażowanie w muzykę i umiejętność opowiadania historii.

JF: Stworzyliście klasyczny „songwriterski” tandem, świetnie uzupełniający się w tym opowiadaniu różnych historii… Alan otrzymał dotychczas dwie nagrody Grammy. Za jakie osiągnięcia?

GM: Pamiętasz na pewno album Natalie Cole „Unforgettable... With Love” i jej pośmiertną kolaborację z Natem „Kingiem” Cole’em? Alan stworzył aranżację orkiestrową do When I Fall in Love, za którą dostał nagrodę Grammy. Pracował w tym czasie z Natalie Cole jako pianista i dyrygent. Drugą Grammy otrzymał za aranżację orkiestrową dla Shirley Horn. Był też nominowany kilkakrotnie do tej nagrody jako instrumentalista, w towarzystwie takich artystów jak Herbie Hancock, Sonny Rollins czy Keith Jarrett. Wcześniej, jako bardzo młody muzyk, grał w big bandzie Woody’ego Hermana, następnie pracował z wieloma wybitnymi artystami. Również w tym roku Alan został nominowany do nagrody Grammy, tym razem wspólnie z Patem Methenym za aranżację utworu From This Place.

JF: W 2017 roku ty i Alan zagraliście dwa koncerty w Polsce, w Katowicach i Krakowie. Czy mogę cię prosić o garść re­fleksji z tamtej wizyty?

GM:Byłam bardzo podekscytowana powrotem do Polski po wcześniejszych koncertach w 2009, które pozostawiły we mnie pozytywne wrażenia. W 2017 do Alana i mnie dołączyli fantastyczni muzycy Oli Hayhurst na kontrabasie i Dave Ohm na perkusji, z którymi nagraliśmy nasz album „Songbook”. Wspólnie wystąpiliśmy w osza­ła­mia­jącym NOSPR w Katowicach i na słynnym festiwalu Summer Jazz w Krakowie. Pub­liczność była niesamowicie ciepła i uważna, co było imponujące, ponieważ set składał się z naszych oryginalnych utworów, co wymaga dodatkowej uwagi.

JF: Czy jest coś, co szczególnie utkwiło ci w pamięci?

GM: Kiedy dotarliśmy do tej niesamowitej sali w Katowicach, byliśmy zdumieni, jaka była wielka. Początkowo myśleliśmy, że będziemy występować gdzieś na małej scenie, a potem zdaliśmy sobie sprawę, że właśnie w tej głównej sali koncertowej! Uznaliśmy, że to niesamowite być zaproszonym do zagrania w takim miejscu! A potem nie chcieliśmy być pesymistami, ale chyba zaczęliśmy się zastanawiać, czy ktoś w ogóle przyjdzie? Ta sala wydawała się ogromna, a mieliśmy wrażenie, że nie było wielkiego nagłośnienia tego koncertu…

Ale potem, powoli, ludzie zaczęli zapełniać to miejsce. A tym, co szczególnie pamiętam, była bardzo przyjazna, pełna szacunku atmosfera. Wiesz, w momencie, gdy wchodzisz na scenę, naprawdę możesz stwierdzić, czy publiczność na ciebie czeka, ale jest z tobą, a kiedy podchodzi w sposób osądzający, na zasadzie: „zobaczmy, co nam tu pokażesz”. Czuło się tak, jakby już z góry byli po twojej stronie.

JF: To może być prawdą, niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, że polska publiczność generalnie pragnie przeżyć coś wspaniałego i chce, aby artysta również doświadczył czegoś wyjątkowego, żeby odniósł sukces.

GM: To jest piękne. Bardzo się cieszę, że to mówisz, ponieważ jako wykonawczyni doznaję różnych uczuć mając nadzieję, że dobrze to wszystko odczytuję.

Myślę, że ten ostatni rok był tak dziwny, ponieważ możemy dać wszystkie występy online, jakie tylko są możliwe, ale w tej danej chwili nic do ciebie nie wraca, ponieważ tak naprawdę nie widzisz ludzi, którzy ciebie słuchają, nie możesz tego poczuć w ten sam sposób, jak na koncercie z publicznością. Musisz wszystkich wyciszyć, musisz myśleć o technologii. Chodzi o energię, jaką ludzie na sali wywołują, nie da się tego odtworzyć.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą pamiętam – wszyscy posiadali świetną znajomość języka angielskiego, zaimponowało mi to. Wszystko, co zagraliśmy, było dla publiczności nowym materiałem, wykonanym nie w ich pierwszym języku, a wiedziałam, że ludzie naprawdę słuchali, ponieważ podczas rozmów po koncercie, po komentarzach o danej piosence, mogłam powiedzieć, że naprawdę odebrali to, co próbowałam powiedzieć w tych piosenkach! To robi wrażenie. Myślę, że te dwa przykłady pokazują znaczącą różnicę między publicznością europejską a brytyjską.

JF: Jakie były Twoje najważniejsze muzyczne fascynacje i inspiracje?

GM: Kiedyś, teraz i zawsze: Carmen McRae, Betty Carter, Anita O’Day, Elis Regina, Jon Hendricks, Norma Winstone, Milton Nascimento, Tom Jobim, Liane Carroll i wielu innych! Muszę również docenić wpływ bardzo wielu międzynarodowych i brytyjskich muzyków, których słyszałam przez lata pracy w klubie Ronnie Scott’s, kiedy dopiero zaczynałam się rozwijać jako wokalistka. To była dla mnie prawdziwa szkoła pod wieloma względami.

JF: Co cię fascynuje w Betty Carter?

GM: Myślę, że tym, co sprawia, że ​​Betty Carter, a także inni muzycy, których podziwiam, fascynują mnie, to ich wyjątkowe brzmienie, to że zawsze byli sobą, że nie brzmią jak ktokolwiek inny. Wielu amerykańskich wokalistów obecnie powróciło do Betty Carter i ma dużo uznania dla niej za to, co zrobiła dla śpiewu jazzowego. Ale nie tylko dla wokalistyki – była niezwykle ważną edukatorką, miała własną szkołę, wychowała całe pokolenie muzyków, z którymi grała i którzy uczęszczali na jej kursy. W pewnym sensie to niemalże cały ruch muzyczny, a nie tylko śpiew jazzowy. Betty Carter została szefem własnej wytwórni i produkowała swoje płyty, musiała sama wytyczać swoją ścieżkę. Była niesamowicie utalentowana, cieszyła się dużym uznaniem, ale myślę, że uznaniem ludzi wtajemniczonych, natomiast niewystarczającym u szerszej publiczności, a moim zdaniem zasługiwała na podobne uznanie, co Ella lub Sarah Vaughan.

 JF: Być może wyprzedzała swój czas, w większym stopniu niż inni wokaliści?

GM: Wydaje się, że po prostu odeszła od swojego bebopowego stylu, który na początku był jej idiomem, i przeszła do swojego własnego języka i stylu. Myślę, że jest to dokładnie coś, co powiedzielibyśmy wymieniając Johna Coltrane’a, Charlie’ego Parkera lub Milesa Davisa. Naprawdę nie wiem, co to jest, że nie mówimy też o Betty Carter w ten sposób i nie umieszczamy jej tam na równi z tymi wszystkimi innymi wspaniałymi muzykami, o których wiemy dużo więcej.

Posiadała niezwykle interesujące połączenie różnych cech brzmienia, od naprawdę kruchego, intymnego i delikatnego, do potężnego w absolutnie zamierzony sposób. Bardzo wyjątkowa, silna kobieta, bezkompromisowa – i to jest coś, co należy dziś podziwiać, tak samo, jak fakt posiadania wizji, trzymania się jej, ciągłego doskonalenia się, szacunku dla muzyków oraz przekazywania swojego rzemiosła i wiedzy, kiedy mogła po prostu poprzestać na kontynuowaniu robienia rzeczy wyłącznie dla siebie. Myślę, że pozytywne, jeśli chodzi o Betty, jest to, że nastąpiła zdecydowana zmiana w sposobie, w jaki jest postrzegana, w porównaniu do czasu, kiedy ja zaczynałam śpiewać, a nawet jeszcze 10 lat temu, kiedy wciąż odbierana była bardziej jako „śpiewaczka dla wokalistów”

JF: Ty także uczysz. Czego oczekiwałaś od nauczycieli, kiedy brałaś w przeszłości lekcje śpiewu? Co próbujesz przekazać swoim uczniom teraz, kiedy sama uczysz?

GM: Z biegiem lat miałem kilku nauczycieli śpiewu, więc chociaż nie planowałam zajmować się nauczaniem, zdaję sobie sprawę, że bycie uczniem przez tak długi czas bardzo pomogło mi zrozumieć tę dynamikę. Więcej otrzymuję od nauczyciela, który wspiera, który wyjaśnia wszelkie kwestie, jest uczciwy i traktuje każdego ucznia zgodnie z jego potrzebami i osobowością. To właśnie staram się wnieść, pracując z moimi uczniami. Śpiew bardzo nas odsłania i myślę, że podejście holistyczne jest najzdrowsze.

JF: Otwierając się w trakcie pracy z nauczycielem obnażamy swoją wrażliwość. Co ty robisz, aby otworzyć ucznia i sprawić, żeby poczuł się bezpiecznie przed nauczycielem?

GM: Chodzi tu o chemię, jak w przypadku każdego innego rodzaju relacji. Musi być to uczucie: „tak! to działa!” lub chociaż minimalne poczucie, że jest coś, na czym będzie można budować. Czasami, mówiąc zupełnie szczerze, to może nie zadziałać. Ale z drugiej strony jest też to niesamowite powiedzenie: „kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel”. I nawet jeśli nauczyciel jest z tobą szczery, nadal musisz czuć, że jesteś bezpieczny, że możesz mu zaufać, że pomaga ci podążać w kierunku, w którym chcesz podążać.

Trzeba bardzo szybko zdać sobie sprawę, jakiego rodzaju osobę się naucza, jakie metody będą na nią działać, więc nawet jeśli uważam, że szczerość jest bardzo ważna, musisz uważać, w jaki sposób jesteś z tym kimś szczery. Raz może to być ktoś, z kim możesz być całkowicie otwarty i możecie się nawet pośmiać razem z czegoś, co nie działa, z kimś innym musisz bardzo uważać, bo może być na to zbyt wrażliwy. Nie chodzi jedynie o opanowanie danego ćwiczenia lub nauczenie się tej czy innej piosenki – musisz pomyśleć o tym, kim są twoi uczniowie, jakie mają za sobą doświadczenia, które wnoszą przecież do wykonywanej piosenki, a nawet jaki mogą mieć nastrój danego dnia.

JF: Zgaduję, że masz na myśli, jak daleko można posunąć się ze swoją szczerością wobec danego ucznia, a także jaką formę komunikowania wybrać?

GM: To, co wcześniej powiedziałeś o bezpiecznym miejscu, jest czymś niezwykle ważnym, ponieważ w śpiewaniu jest coś, co wydaje się być bardzo odsłaniające lub wręcz obnażające. Przez cały czas towarzyszy temu swojego rodzaju osąd, i uczniowie wiedzą, że nauczyciel ocenia, bez względu na to, czy zamierza to robić, czy nie. Nauczyciele muszą oceniać, ponieważ ich zadaniem jest wyłowić słabe punkty i uczynić je mocniejszymi oraz sprawić, że te mocne staną się jeszcze mocniejsze.

JF: Swoim stylem śpiewania trafiasz nie tylko do wyrafinowanej jazzowej publiczności. Czy mogłabyś sama spróbować opisać ten styl?

GM: Trudne zadanie, ale spróbuję... (śmiech) Przypomniał mi się świetny cytat, choć nie pamiętam w tej chwili, kto jest autorem tego zdania: „Jeżeli nie jesteś szczery ze swoją publicznością, nie przyjdą aby zobaczyć cię po raz drugi”. Myślę, że to prawda. Zdarza się, że jesteś na koncercie jakiegoś wykonawcy i jest on świetny, ale w żaden sposób nie dotyka twojej duszy... Doceniasz więc to, co robi na płaszczyźnie intelektualnej, ale nie odbywacie razem tej specjalnej podróży muzycznej. I nie ma w takim występie niczego, czego mógłbyś chcieć doświadczyć jeszcze raz. Ludzie wydają swoje pieniądze, aby cię zobaczyć i usłyszeć, decydują się spędzić z tobą wieczór – a przecież mogliby robić mnóstwo innych rzeczy!

Uważam więc, że jako artystka jestem odpowiedzialna za to, aby trafić do publiczności, która zdecydowała się spędzić wieczór w moim towarzystwie, nigdy nie biorę niczego za pewnik. Doświadczenie sceniczne oczywiście pomaga.

Śpiewam w sposób, który może wydawać się dość prosty, jako że śpiewając nie używam wielu wokalnych ozdobników. Balladę jazzową – dla przykładu – zaśpiewam raczej w dość współczesny sposób, z pewnym dystansem. Uważam, że dotarcie do publiczności, przekazanie emocji, historii, które skrywają się za piosenką, jest szalenie ważne.

Z radością wykonuję standardy jazzowe, wyzwaniem jest kwestia, jak sprawić, żeby brzmiały tak, jakby wychodziły od ciebie. Jeżeli poprzez interpretację potrafisz uczynić je swoimi własnymi, współczesnymi ci utworami, to wtedy żyją – wykonując je trzeba próbować znajdować najlepszą wersję siebie samej.

JF: Co przyniesie przyszłość?

GM: Nie potrafię powiedzieć, co przyniesie, ponieważ mam tendencję do podążania za swoim instynktem, jeśli chodzi o mój każdy następny ruch artystyczny. Obecnie wciąż jestem w pełni pochłonięta najnowszym albumem i książką! Mam jednak nadzieję, że nadarzy się okazja do podróżowania, spędzania więcej czasu z bliskimi i oczywiście grania na żywo z wieloma przyjaciółmi, których nie tylko muzycznej obecności bardzo mi obecnie brakuje.

Rozmawiał: Tomasz Furmanek



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu