Festiwale

fot. Marek Dusza

Opublikowano w JAZZ FORUM 9/2015

Jazz Fest Wien 2015

Marek Dusza


Melody Gardot w upalnym Wiedniu

Po trzech latach przerwy wróciłem na Jazz Fest Wien przede wszystkim dla Melody Gardot, która w Polsce wystąpi dopiero w grudniu. Ale to nie jedyny magnes tego festiwalu i jego zróżnicowanego stylistycznie programu. Wiedeń przyciąga także wspaniałymi, zabytkowymi salami koncertowymi, w których jazz jest wykonywany rzadko. Myślę, że każdy artysta chciałby wystąpić w słynnej Staatsoper, a dla słuchaczy to gratka nie lada i niezapomniane wrażenia.

Trzy lata temu słuchałem wspaniałego koncertu tria Jarrett/Peacock/DeJohnette w Konzerthausie i świetnego Herbie’ego Hancocka w Operze. Natomiast Rufus Wainwright, artysta bynajmniej nie jazzowy, poprosił o wyłączenie nagłośnienia, bo sam chciał sprawdzić, jak jego głos zabrzmi w takiej sali. I dał radę. Melody Gardot nie próbowała takich efektów i dała fantastyczny show utrzymujący publiczność w napięciu przez dwie godziny.

Tak jak wtedy Wiedeń powitał mnie upałami dochodzącymi do 38 stopni. Wieczorowe suknie i wachlarze w Operze są na porządku dziennym, ale tego wieczoru nie wszyscy przejęli się toaletą. W taki upał t-shirty były czymś normalnym. Niektórzy przyszli na koncert prosto z ulicy po zwiedzaniu miasta. Bilety były wyprzedane, ale kto w ostatniej chwili chciał kupić wejściówkę za 16,50 Euro na miejsca stojące na dwóch najwyższych balkonach, mógł skorzystać z okazji. Sprawdziłem, jak tam jest na samej górze. Żeby coś zobaczyć i usłyszeć trzeba było zapuszczać żurawia na małą scenę w dole, a dźwięk był mizerny.



fot. Marek Dusza


Lipcowy wieczór w Operze zaczęła wokalistka Malia pochodząca z Malawi, a mieszkająca w Niemczech. Zaśpiewała piosenki z albumu „Convergence” nagranego z Borisem Blankiem, połową duetu Yello. Dopieszczone w studiu utwory brzmią z płyty znakomicie. Malia stanęła przed wyzwaniem zaprezentowania ich możliwie najbliżej oryginałów. Ale wiedząc, że to niemożliwe, postawiła na spontaniczną interpretację tu i teraz. Miała za sobą zespół kompetentnych muzyków, wiedziała, jak podbić serca słuchaczy, a jednak występ ten trudno nazwać sukcesem.

W przerwie pomiędzy koncertami wokalistek publiczność udała się na zwiedzanie budynku Opery. A jest na co patrzeć. Już same schody ozdobione rzeźbami i złoceniami przyciągają wzrok, a sala, którą można nazwać wypoczynkową, zachwyca zdobieniami.

– Jestem szczęśliwa, że znowu mogę zaśpiewać w tej pięknej sali – przywitała wiedeńską publiczność Melody Gardot. I dziękuję, że przyjęliście mnie tak życzliwie pięć lat temu.

Wtedy amerykańska wokalistka podbijała europejskie sceny, chodziła jeszcze o lasce. Teraz wydaje się nie pamiętać o wypadku, który na wiele lat wyłączył ją z normalnego życia, ale w konsekwencji specjalnej terapii, skierował na drogę muzycznej kariery.

Koncert rozpoczęła utworem She Don’t Know z najnowszego albumu „Currency Of Man”, który w lipcu był w Ameryce najpopularniejszą płytą jazzową wg notowania SoundScan publikowanego w magazynie „Billboard”. W studiu towarzyszyła jej duża sekcja instrumentów dętych, a w Operze dwóch saksofonistów, trębacz, gitarzysta, klawiaturzysta i sekcja rytmiczna, w sumie siedmioosobowy zespół. Nadali muzyce wystarczająco potężne brzmienie, by wypełnić zabytkową i nie tak przestronną przecież salę.



fot. Marek Dusza


Melody Gardot wykorzystała ten atut znakomicie nawiązując intymny kontakt z publicznością. W drugim utworze, Same to You, sięgnęła po gitarę i większą część koncertu akompaniowała sobie właśnie na tym instrumencie. Zapowiadając kolejną piosenkę wspomniała zmarłych niedawno jazzmanów: Ornette’a Colemana i kontrabasistę Charlie’ego Hadena. Przypomniała też swojego ulubionego jazzmana Charlie’ego Mingusa, którego osobowość nazwała błyskotliwą.

– Charlie mówił, że najlepsza muzyka płynie prosto z serca, nie z głowy – powiedziała siadając do pianina i grając na wstępie kilka sonorystycznych akordów. Zagramy teraz kompozycję Charlie’ego Mingusa, który hołdując tej zasadzie stworzył najlepszą muzykę, jaką znam.

Co ciekawe, był to właściwie instrumentalny utwór, ciekawie zaaranżowany, z partiami instrumentów dętych, klawiszowych, perkusyjnych i ekstatyczną wokalizą. Każdy z muzyków mógł pochwalić się solówką, kapitalny wstęp zagrał smykiem kontrabasista. Sama Gardot okazała się nowatorską pianistką, która nie jest wirtuozem, ale potrafi współtworzyć tajemniczy klimat muzyki. Takiej Melody jeszcze nie słyszałem, ani na płycie, ani na żywo. Następnie płynnie przeszła do Morning Sun z ostatniego albumu.

Przypomniała też starsze kompozycje, jak Quiet Fire oraz tkliwą i zmysłową balladę Our Love Is Easy. W stylu Toma Waitsa wykonała piosenkę Bad News, rewelacyjnie wypadła w Preacherman. Na koniec zaproponowała śpiewanie na głosy i spróbowała poderwać publiczność do zabawy w It’s Gonna Come, ale z niewielkim odzewem.

Występ Melody Gardot był jak teatralny spektakl z dramaturgią, która uczyniła ten wieczór niezapomnianym. Wokalistka dołączyła do grona najwybitniejszych współczesnych wokalistek jazzowych, choć jest to jazz z silnym zabarwieniem bluesa i r’n’b. Warto dodać, że dzień wcześniej Melody śpiewała w paryskiej Olympii. Nie mogę się doczekać jej występu w Warszawie.

W hołdzie Billie i Frankowi

Interesująco zapowiadał się wieczór poświęcony 100. rocznicy urodzin Franka Sinatry, która przypada w grudniu. Scenę wypełnili muzycy tworzący orkiestrę smyczkową po lewej i big band jazzowy po prawej. Orkiestrę Vereinigten Bühnen Wien poprowadził Herbert Pichler. Aranżacje standardów nawiązały do brzmienia orkiestr Counta Basie’ego i Nelsona Riddle’a, z którymi nagrywał Sinatra. Koncert rozpoczął mało znany amerykański wokalista Allan Harris. Po chwili dołączyła do niego Angelika Kirchschlager, słynny mezzosopran z Salzburga. Owacjami powitano niemieckiego bas-barytona Thomasa Quasthoffa. Przed laty nagrał „The Jazz Album: Watch What Happens”, a tu m.in. w duecie z pianistą zaśpiewał standard „One For My Baby”, który Sinatra nagrał po raz pierwszy w 1958 r. Był to najlepszy moment jego występu. Quasthoff ma głos niezwykły, silny, niski i ujmujący barwą, ale zabrakło mu choć odrobiny poczucia swingu.

Wystąpił też austriacki wokalista śpiewający w stylu Sinatry, crooner Louie Austen, który charakterystycznym zachowaniem na scenie próbował naśladować Franka. Na bis Austen i Quasthoff wykonali wielki przebój Sinatry My Way napisany dla niego przez Paula Ankę. Usiedli ramię w ramię, co wzruszyło publiczność, która przyszła przede wszystkim dla Quasthoffa i Kirchschlager.

Miłośnicy jazzu i soulu mieli tego wieczoru swoją godzinę rozkoszy. Z okazji setnej rocznicy urodzin Billie Holiday amerykański wokalista Jose James nagrał album „Yesterday I Had the Blues: The Music Of Billie Holiday”, który wydała wytwórnia Blue Note.

– Gdyby Billie śpiewała dziś, byłaby z pewnością wokalistką r’n’b – powiedział na początku swojego występu w Operze Wiedeńskiej Jose James. Towarzyszyło mu jazzowe trio, co intrygująco kontrastowało z soulowym stylem śpiewania Jamesa. Rozpoczął koncert tak jak album, od nastrojowego utworu Good Morning Heartache. Cały czas utrzymywał publiczność w napięciu, ale najmocniejszy atut zostawił na bis. Stanął przed jednym z dwóch mikrofonów i najpierw zarejestrował wokalny akompaniament, a następnie odtwarzając go, zaśpiewał do drugiego mikrofonu przejmujące słowa protest songu Strange Fruit. Na płycie znajdziemy podobną wersję, ale na żywo zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.

Jazz Fest Wien to także tradycyjne koncerty na dziedzińcu imponującego Ratusza. Tu wystąpili w tym roku: Dianne Reeves, grupa wokalna Naturally 7 i znany z występu na Warsaw Summer Jazz Days Nils Petter Molvaer z jamajską sekcją rytmiczną Sly and Robbie. Tradycją stały się koncerty pod zabytkowym budynkiem wiedeńskiej elektrowni Wien Energie zaprojektowanym przez słynnego architekta Hundertwassera.

Były także koncerty w klubach, w tym w słynnym Porgy & Bess, gdzie zagrał m.in. Jason Marsalis oraz australijska grupa indie rockowa Hiatus Kaiyote, godna polecenia także miłośnikom alternatywnego jazzu.

Warto pojechać do Wiednia posłuchać jazzu w sławnych miejscach, które potęgują muzyczne wrażenia. Co kilka lat występuje tu Keith Jarrett, może za rok?



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu