Festiwale
Geri Allen Timeline
fot. Henryk Malesa

Kalisz 2011

Tomasz Szachowski


Czy dzieje się coś ciekawego w pianistyce jazzowej, czy tylko mamy do czynienia z doskonaleniem starych, wypróbowanych patentów? Takie pytanie zadałem sobie jadąc na kolejny, 36. Międzynarodowy Festiwal Pianistów Jazzowych w Kaliszu.

Już otwierający występ Leny Ledoff dostarczył materiału do przemyśleń i – jak się potem okazało – do gorących sporów. Bo obszerna suita „Komeda – Chopin – Komeda”, w samym zamyśle i w realizacji, jest dziełem zmieniającym się zapewne w zależności od nastroju i okoliczności, i nie stanowi dokładnego odzwierciedlenia utworu, który znalazł się na płycie pod tym samym tytułem. Wątpię, by którykolwiek z polskich pianistów odważył się na zestawienie tych dwu twórców.

Lena Ledoff ma inną optykę i dysponuje inną wrażliwością. Uruchomiła niełatwy ale skądinąd fascynujący temat, z którym musi się zmierzyć. Myślę, że warto tu przywołać zdanie Krzysztofa Knittla o Lenie: „Daje sobie wolność poszukiwań i wolność błędów, i płaci za to, również brakiem szybkiego sukcesu”. Nie jest łatwo znaleźć wspólną płaszczyznę na gruncie rytmiki i harmonii między Komedą a Chopinem. Ledoff uruchamia te dwa wątki czy dwie różne narracje i czasem się one spotykają, czasem rozchodzą mimo intencji pianistki. I nawet w tym bym upatrywał wartości tego przedsięwzięcia, kreowanego trochę na zasadzie „mierz siły na zamiary”. Bo samo obserwowanie zmagań Leny z instrumentem, z samą sobą i z narzuconym sobie wręcz niewykonalnym tematem jest doświadczeniem rzadkim i wyjątkowym, zaprzeczającym pewnej koncertowej konwencji, w myśl której artysta prezentuje przygotowany „produkt”. Tutaj tak nie jest.

60-letni urodzony w Nowym Jorku Kenny Werner to wysokiej klasy profesjonalista z bardzo dobrze rozpoznawalnej półki. Grono jego dotychczasowych partnerów imponujące, w przekroju od Stana Getza i Dizzy Gillespie’ego po Dave’a Douglasa, Joe Lovano i Chrisa Pottera. Jest nie tylko pianistą, również komponuje i aranżuje dla amerykańskich i europejskich orkiestr. Ale co najciekawsze, w Kaliszu grał prawie wyłącznie kompozycje braci Olesiów z płyty „Shadows” (m.in. Discovery, White Tree, Green Water), brzmiały one w bardzo osobisty sposób, co świadczy o elastyczności i klasie pianisty. Sami Bracia Olesiowie dojrzeli, nabrali doświadczeń, niewątpliwie intensywnie pracują nad własnym warsztatem w ostatnich latach i stanowią na naszym rynku pewną i stabilną, jeśli chodzi o poziom, sekcję. Na każdym festiwalu jazzowym musi być choć jeden punkt odniesienia do stylistyki main¬streamowej i Kenny Werner tę pozycję reprezentował.

Wydarzeniem rodzinno-sentymentalnym jest hasło Brubecks Play Brubeck, pod którym kryje się kwartet złożony z trzech braci (Darius na fortepianie, Chris na kontrabasie, Dan na perkusji) i saksofonisty Dave’a Higginsa. Czytelnikom JAZZ FORUM nie trzeba tłumaczyć, dlaczego nazwisko Brubeck ma dla nas szczególne znaczenie. Legendarny kwartet Mistrza będąc u szczytu popularności grał w Polsce w 1958 roku, i to jego modernistyczny jazz wyraźnie wpłynął na twórczość polskich muzyków, m.in Andrzeja Trzaskowskiego i Krzysztofa Komedy. Te klasyczne już dziś utwory jak Blue Rondo à la Turk, It’ s a Raggy Waltz, Strange Meadow Lark, czy Take Five zabrzmiały w Kaliszu, wzbudzając żywą reakcję publiczności, również tej, która tamtych wydarzeń nie mogła pamiętać. Bracia Brubeckowie i Brytyjczyk Dave O’Higgins stylizując częściowo wykonania na stare brzmienie Kwartetu Brubecka interpretowali te utwory już na swój sposób. Bo sprawny i kompetentny Darius Brubeck jednak w wyprawach polimetrycznych i polirytmicznych nie posuwał się tak daleko jak jego sławny ojciec, a Dave O’Higgins (na tenorze) reprezentuje też zupełnie inną stylistykę (brzmienie) niż Paul Desmond. Szczególnym akcentem wieczoru było przywołanie przez kwartet ballady Brubecka Dziękuję, napisanej podczas pierwszego pobytu w Polsce i dedykowanej Chopinowi.

W niemal identycznym składzie instrumentalnym wystąpił zespół Filipa Wojciechowskiego (Marcin Kajper - ts, Paweł Pańta - b, Cezary Konrad - dr), otwierając drugi dzień festiwalu. Wojciechowski jako bodaj jedyny pianista w Polsce równolegle prowadzi karierę w obu gatunkach muzyki, występując niekiedy w dwuczęściowych klasyczno-jazzowych recitalach. To ogromnie trudne bo i ręka inaczej ustawiona, i myślenie ukierunkowane w różny sposób, choć artysta ten sam. Ale taki profil działalności powoduje, że w repertuarze Filipa są ciągle obecne jazzowe przeróbki utworów klasycznych, przede wszystkim Fryderyka Chopina.

Zabrzmiały utwory z płyt „Moments” (zrealizowanej z udziałem trębacza Gary’ego Guthmana) i „Chopin” (Etiudy f-moll op. 25 i es-moll op. 10). Filip Wojciechowski wypada lepiej na koncercie niż w studiu, jest bardziej energetyczny, pełen inwencji, rozluźniony, dobrze rozkłada akcenty w trakcie występu. Timing oparty na sekcji Pańta-Konrad jak zwykle inspirujący, elastyczny, urozmaicony artykulacyjnie i barwowo. Marcin Kajper wypada w tej konstelacji przekonująco, gra pewnym, odważnym dźwiękiem, przypominając chwilami Davida Sanborna.

Związki z muzyką klasyczną dały silnie o sobie znać podczas kolejnego występu. Pianista Danilo Rea i trębacz Flavio Boltro za namową szefa firmy ACT wzięli na warsztat arie (i nie tylko) ze słynnych włoskich oper w szerokim historycznym przekroju od Monteverdiego po Pucciniego. Zabrzmiały m.in. Toccata z „Orfeusza” Monteverdiego, Uwertury do „Cyrulika Sewilskiego” i „Wilhelma Tella” Rossiniego, E lucevan le stelle z „Toski” i O mio babbino caro z „Gianni Scicchi” Pucciniego. Nie w całości rzecz jasna, ale w ogólnych zarysach melodii z łatwością rozpoznawalnych dla przeciętnego bywalca opery. Niektóre utrzymane w konwencji ballad ad lib, niektóre z zawadiackimi improwizacjami free, inne jeszcze z dodaną frazą bluesową. Obaj muzycy reprezentują wybitny warsztat instrumentalny i nadzwyczajną kulturę muzyczną. To sprawia, że nie ma tu nawet cienia banału czy śladów złego smaku. Tylko tyle i aż tyle.

Przy okazji pojawia się ten sam problem, co z opracowaniami Chopina u nas. Repertuar musi być bowiem rozpoznawalny przez publiczność, trochę na takiej zasadzie jak standardy. Zatem niezależnie od swych walorów czysto jazzowych ten występ sugeruje jakiś postulat edukacyjny, choćby taki – postawmy na swojej półce od czasu do czasu jakieś znane arie operowe w dobrym wykonaniu (choćby Aleksandra Kurzak czy Mariusz Kwiecień – to dziś najwyższy światowy poziom!).

Ale najmocniejszym akordem sobotniego koncertu okazał się występ amerykańskiej grupy Robert Glasper Experiment, co notabene wywołało także poruszenie daleko poza granicami Kalisza. Pianista Robert Glasper wychował się na tradycji muzyki gospel (grywał w kościele na fortepianie), a potem studiował w renomowanej New School University na Manhattanie. W dorobku ma współpracę z takimi sławami, jak Christian McBride, Kenny Garrett, Nicholas Payton i Terence Blanchard, potem kontakty z nowojorskimi raperami i pierwsze płyty dla Blue Note. Nie kryje swej fascynacji muzyką Herbie’ego Hancocka i to słychać niemal w każdym utworze.

Zatem najważniejszy jest rytm. Groove i sound. Powtarzanie, utrwalenie i potem dopiero solówki z obowiązkowym vocoderem, który sprawnie obsługiwał grający chwilami wręcz bajecznie na saksofonach Casey Benjamin. Było to więc nawiązanie do Hancocka bardziej z okresu „Man Child” i „Sunlight” niż wcześniejszych „Takin Off” i „My Point Of View”, czy późniejszych w rodzaju „Future Shock”. Robert Glasper na fortepianie okazał się artystą znacznie bardziej wrażliwym i zniuansowanym, niżby to wynikało z jego ostatnich dokonań, i całość wcale nie podążyła w kierunku ostrego funkowego wykopu. Raczej klimaty, harmonie, barwy i hancockowski trans rytmiczny przeżywany już z naszej współczesnej perspektywy.

Niedzielny koncert otworzył recitalem solowym Adam Makowicz, którego postać w szczególny sposób łączy się z historią kaliskiego festiwalu, choćby dlatego, że był uczestnikiem pierwszej edycji w 1974 roku (i jurorem pierwszego konkursu!), bywał tu potem kilkakrotnie i nadal, mimo upływu lat, stanowi punkt odniesienia dla tego wszystkiego, co dzieje się w polskiej pianistyce jazzowej. Makowicz jest wierny przyjętej linii stylistycznej opartej głównie na repertuarze standardowym, i taki program przedstawił w Kaliszu.

Rozpoczyna najczęściej niepozornie, bez wyrazistego intro, trochę tak, jakby sprawdzał instrument. Potem ekspozycja tematu, coraz wyraźniejszy puls, wreszcie improwizacja, która definiuje Makowicza i nadal jest jego wizytówką. I w tym jak potrafi kształtować fakturę, wzbogacać harmonię oryginału i improwizować, z niekiedy brawurowym przyspieszeniem, może być nadal wzorem dla innych.

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że podjęta w pierwszej połowie lat 70. decyzja o wyborze kariery solowej i klasycznego fortepianu jako instrumentu głównego była wyjątkowo trafna i decydująca w jego karierze.

W jak różny sposób można traktować fortepian, dowodzi gra Joanny Dudy z Kwintetu Wojtka Mazolewskiego. Ten zespół to alternatywa dla Pink Freud (którego liderem jest także Mazolewski) z położeniem nacisku na przekaz czysto muzyczny („odarłem muzykę ze wszystkich dodatkowych elementów, żeby wydobyć samą esencję” – z wywiadu dla JAZZ FORUM). Rzecz ciekawa – deklarowana przez Mazolewskiego nostalgia za jazzem lat 60. i tamtym „ciepłym” brzmieniem jazzu w zaskakujący sposób przekłada się na kreacje tego zespołu. Bo jest tu masa odniesień późniejszych, zarówno do yassowego „dźwiękowego surrealizmu”, jak i freejazzowej awangardy spod znaku powiedzmy Archie’ego Sheppa czy Art Ensemble of Chicago. Ale komunikatywność i ów (skrót myślowy) „analogowy” przekaz sprawia, że kontakt z tą muzyką jest natychmiastowy.

Repertuar to utwory z dwu najnowszych płyt („Smells Like Tape Spirit” i „Wojtek w Czechosłowacji”) w wersji koncertowej brzmiące jednak inaczej. Zapamiętałem solówki idące w kierunku minimalu i repetycji (Marek Pospieszalski, Joanna Duda) rzadko spotykane w jazzie współczesnym. Dudy nie da się przyporządkować (co na ogół czynimy oceniając pianistów) do żadnej z obowiązujących szkół (Peterson, Jarrett, Corea, Hancock, Taylor). Pianistka podąża własną drogą i gra tak, jak podpowiada jej wrażliwość ogarniająca przestrzeń niekiedy wychodzącą poza jazz. Całość jest zwarta, dopięta dramaturgicznie, kontrolowana od kontrabasu przez czujnego lidera z pełną sferą wolności dla każdego z muzyków. Trochę wycofane bębny (co zrozumiałe – Michała Bryndala zastąpił Hubert Zemler), nie zmieniało to jednak obrazu całości. Oryginalne, przyjazne, często zaskakujące i bardzo ciekawe doświadczenie, któremu warto kibicować.

I wreszcie zaskakujący finał – Geri Allen and Timeline, czyli trio z fortepianem (lub Fenderem) wzmocnione stepowaniem Maurice’a Chestnuta. W swojej kategorii Geri Allen zajmuje wysoką półkę. Jej dokonania i lista nazwisk muzycznych partnerów mogą przyprawić o zawrót głowy. Od Charlesa Lloyda po Ornette’a Colemana, od Lestera Bowie po Betty Carter (słynny koncert w londyńskiej Royal Festival Hall w 1993!). Również kompozycje, działalność pedagogiczna i eksperymenty, do których można zaliczyć także ten najnowszy. Chestnut to mistrz stepowania, dzielący takt w oszałamiający sposób, swingujący nogami lepiej niż niejeden rasowy bębniarz. Gdy jednak czynił to również w kolędzie Silent Night, przez salę przeszedł szmer zaskoczenia, niedowierzania i niepewności. Jeśli jednak będziemy pamiętać, że kościół czarnych wyznawców od zawsze tętnił rytmem i poprzez rytm wyrażał wiarę, wszystko jest w porządku i na swoim miejscu. Geri Allen nie epatuje wirtuozerią, jest w większym stopniu pianistką-liderką organizującą i kontrolującą akcję muzyczną, niż wirtuozem. To był jeden z najmocniejszych punktów festiwalu.

Każde zestawienie artystów w jednym miejscu i jednym czasie daje w wyniku dodatkową wartość, często nawet niezamierzoną przez organizatorów. Tym razem mniej ważna była różnica poziomów występujących artystów, a bardziej ich wizja stylistyczna i indywidualność, w przekroju (także pokoleniowym) od Joanny Dudy po Geri Allen, od Filipa Wojciechowskiego po Kenny’ego Wernera, od Leny Ledoff po Adama Makowicza.

Po kilku występach rozgorzały dyskusje, a nawet zaciekłe spory. To bardzo dobrze. Dopóki będziemy się spierali o wartości, dopóty organizowanie takich festiwali jak ten w Kaliszu będzie miało swój głęboki sens.

Tomasz Szachowski

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 1-2/2012



 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu