Festiwale

fot. Henryka Malesa

Kalisz 2014

Tomasz Szachowski


Rangę festiwali jazzowych wyznacza udział w nich czarnoskórych muzyków amerykańskich. Tak się dzieje od lat i przecież nie tylko w Polsce. Różnie z tym bywało na kaliskich festiwalach, choć organizatorzy starali się zawsze taką reprezentację zapewnić. Tym razem były powody do satysfakcji – trzy zespoły o różnych orientacjach stylistycznych, reprezentujące różne pokolenia i nurty stylistyczne, od klasyki do freejazzu, mogły zadowolić najbardziej wybrednych fanów.

Ale festiwal rozpoczął w piątek 27 listopada zespół polski, trio 31-letniego pianisty z Gorzowa, Michała Wróblewskiego, który przedstawił utwory ze swej najnowszej płyty „City Album”, m.in Warsaw Blues, Chopin Street (z opracowaniem Etiudy es-moll op.10 Chopina) czy Subway w funkowym stylu przypominającym Adderleya. Pianistyka zwiastująca talent, bogata w odniesienia stylistyczne, wykorzystująca często efekt repetycji w operowaniu akordami.

Michał Wróblewski sporo komponuje, także na duże składy orkiestrowe, a w tym roku ma nagrać w USA płytę z Terence’em Blanchardem, z którym występował w Polsce. Zapowiada się więc piękna kariera, choć na moje ucho zarówno koncepcja tria, jak i sama rola lidera wymaga dopracowania. Odnosiłem wrażenie, że rozpędzony pociąg pewnie zmierzający do celu, chwilami z nieznanych powodów tracił impet i gubił się w szczegółach. Być może przyczyną był inny niż zwykle skład tria (Michał Kapczuk - b i Sebastian Kuchczyński - dr), choć publiczności występ tego zespołu bardzo się podobał.


Sun Ra Centennial Arkestra, fot. Henryk Malesa

Jednym z najbardziej oczekiwanych punktów tegorocznego festiwalu miał być występ legendarnej Sun Ra Centennial Arkestra prowadzonej obecnie przez 90-letniego saksofonistę Marshalla Allena. Występ grupy w 1986 roku w Teatrze im. Bogusławskiego jeszcze pod wodzą legendarnego Sun Ra, „przybysza z planety Saturn”, stał się wydarzeniem w historii kaliskiego festiwalu.

Orkiestra wystąpiła tym razem w składzie 10-osobowym z czterema saksofonami i wzmocnioną rytmicznie sekcją, każdy z muzyków w zależności od sytuacji mógł obsługiwać także inne instrumenty, śpiewać, a nawet tańczyć! Ubrani w barwne, „kosmiczne”, odblaskowe stroje artyści zadziwili dobrą znajomością jazzowej klasyki. Rasowa swingowa sekcja i stylowo napisane aranżacje przywodziły na myśl legendarne zespoły Duke’a Ellingtona czy Fletchera Hendersona. Hasło „free jazz orchestra”, którym w uproszczeniu określa się profil tego zespołu, oznacza w praktyce szaleństwo pomysłów improwizacyjnych i komizm sytuacyjny w oparciu o tradycyjnie swingującą bazę. Stąd mimo zagadkowej aury „kosmicznej” czy „kosmologicznej”, wplecionej w konwencję teatru instrumentalnego, kontakt z publicznością był znakomity i można stwierdzić, że wszyscy zgromadzeni w sali kaliskiego CKiS bawili się świetnie.

Repertuar to głównie kompozycje Sun Ra (jak m.in. Saturn czy We Travel the Spaceways), ale też Marshalla Allena, Colemana Hawkinsa i obowiązkowy standard spółki Perkins-Parish Stars Fell on Alabama nawiązujący do wydarzenia, jakim było pojawienie się na Ziemi założyciela orkiestry.

Wieczór piątkowy rozpoczęło trio austriackiego pianisty Jörga Leichtfrieda, w którym na kontrabasie zagrał Słowak Štefan „Pišta” Bartuš, a na kontrabasie Serb Vladimir Kostadinović. Dzięki wsparciu Austriackiego Forum Kultury od wielu lat austriacki jazz jest stale obecny w Kaliszu i to daje w miarę wiarygodny pogląd na rozwój tego gatunku muzyki w ojczyźnie Joe’ego Zawinula. Może brak tu gwiazd na miarę legendarnego wiedeńczyka, ale pianiści tego kraju reprezentują stabilny poziom, są dobrze wykształceni, zorientowani we współczesnych trendach jazzu i efektownie uzupełniają europejską scenę.

Ta uwaga dotyczy również Leichfrieda, który studiował w Wiedeńskim Konserwatorium i dzięki wsparciu Austriackiego Ministerstwa Kultury mógł poznać jazzową scenę Nowego Jorku (oto przykład właściwej promocji!). W jego triu najbardziej podobał mi się sprawny i przekonujący kontrabasista Bartuš, absolwent m.in. Konserwatorium w Bańskiej Bystrzycy, który miał już okazję grać m.in. z Bennym Golsonem, Rickiem Margitzą, a także z Januszem Muniakiem i Piotrem Baronem. Austriacki zespół zaprezentował materiał z najnowszej płyty „Musicians, Sounds And Other Ballads”, w tym m.in. Komedowską Ballad for Bernt.


Sprak of Life: Marcin Wasilewski, Joakim Milder, Sławek Kurkiewicz, Michał Miśkiewicz, fot. Henryk Malesa

Ten występ był niejako wstępem do prezentacji Tria Marcina Wasilewskiego z gościnnym udziałem szwedzkiego saksofonisty Joakima Mildera. Muzycy kończyli potężną trasę promującą wydany przez monachijską firmę ECM album „Spark Of Life” i przybyli do Kalisza bezpośrednio z Ameryki Południowej lecąc trzema samolotami do kraju! Jest taka opinia wśród muzyków, że właśnie na zakończenie potężnej trasy po gruntownym ograniu repertuaru jego wykonanie koncertowe jest najlepsze z możliwych. I tak chyba stało się w Kaliszu!

Marcin Wasilewski jest wrażliwym i oryginalnym pianistą sięgającym po rozległy, często zaskakujący repertuar, bo usłyszeliśmy i stary przebój grupy Police Message in a Bottle, i fragment jazzowego opracowania Sonaty Grażyny Bacewicz, a także kołysankę z filmu „Rosemary’s Baby” Krzysztofa Komedy – czyli utwory z płyty „Spark Of Life”. Istniejące ponad 20 lat trio ze Sławomirem Kurkiewiczem na basie i Michałem Miśkiewiczem na perkusji jest perfekcyjnie zgrane, muzycy rozumieją się wręcz telepatycznie. W kilku utworach, podobnie jak na płycie, gra także Joakim Milder (znany m.in. ze współpracy z Tomaszem Stańką), który odżegnując się od powszechnie kultywowanej przez tenorzystów tradycji Johna Coltrane’a idzie własną drogą (co podkreśla w wywiadach), czego wyrazem jest przede wszystkim osobliwy, nieco coolowy ton jego instrumentu. W każdym razie to nie był „kwartet”, a trio z gościnnym udziałem Mildera, bo nie on był tu postacią dominującą.

Wielu, zwłaszcza starszych, fanów czekało na pojawienie się na estradzie Freddy’ego Cole’a (brata legendarnego Nata Kinga Cole’a), który pielęgnuje tradycję amerykańskich standardów z czasów George’a Gershwina, Irvinga Berlina, czy Cole’a Portera. Freddy gra na fortepianie oszczędnie, wybierając tylko niezbędne dźwięki, a jako wokalista może się nawet bardziej podobać niż jego słynny brat, bo jego fraza jest pozbawiona nuty „sweet” i przez to bardziej jazzowa.

Zabrzmiały więc w finale tego wieczoru tak znane utwory, jak It Happens to Me, Love Walked In, Just the Way You AreChristmas Song. W kameralnie swingującym zespole Cole’a obok kontrabasisty Eliasa Baileya i perkusisty Quentina Baxtera bajecznym improwizatorem okazał się gitarzysta Randy Napoleon (profesor gitary na uniwersytecie stanu Michigan!). Wytrawny stylista, poruszający się w przestrzeni wyznaczonej gitarami Charlie’ego Christiana, Wesa Montgomery’ego, Kenny’ego Burrella i Granta Greena przyprawia współczesnego słuchacza o zawrót głowy! Subtelnie i inteligentnie dobierane akordy w arcyciekawych, ale też naturalnych przewrotach, błyskotliwe, toczone lekko i potoczyście improwizacje, to była najlepsza lekcja gitary, jaką można było zaliczyć podczas tego magicznego koncertu.

Nostalgia, cudowna erotyka standardów dobranych przez Cole’a, jego powściągliwy i jednocześnie sugestywny fortepian plus towarzyszący zespół stworzyły atmosferę wieczoru, który długo będziemy pamiętać.

Trzeci dzień upłynął w dużej części pod znakiem artystów polskich. Najpierw zagrał skrzypek Adam Bałdych w duecie z izraelskim pianistą Yaronem Hermanem (gościł dwukrotnie w Kaliszu, najpierw solo, potem w trio). Obaj promowali wydany nie tak dawno przez niemiecką firmę ACT album „The New Tradition” z rozległym repertuarem, sięgającym z jednej strony dawnych i bardzo dawnych źródeł europejskich (Hildegarda von Bingen i Thomas Tallis), z drugiej polskiej tradycji jazzu (utwory Zbigniewa Seiferta i Krzysztofa Komedy). Bałdych po okresie „burzy i naporu” stał się ostatnio artystą bardziej refleksyjnym, stosującym bogatą skalę dynamiczną i złożoną, wywiedzioną z muzyki klasycznej, artykulację. W połączeniu z niemniej subtelnym fortepianem Yarona Hermana powstaje rezultat wyjątkowy, niemający obecnie odpowiednika w Europie.

Prawdopodobnie mieliśmy okazję po raz ostatni (przynajmniej na razie) słuchać tego duetu, bo, jak wieść niesie, Yaron Herman przechodzi pod sztandary Blue
Note, co zwiastuje z pewnością jego kolejne, niemniej ciekawe i z pewnością bardzo „jazzowe” produkcje.


Włodek Pawlik, fot. Henryk Malesa

Potem rozpoczął się koncert, o którym z góry było wiadomo, że będzie wydarzeniem wyjątkowym. Na scenie pojawił się Włodek Pawlik z Pawłem Pańtą na kontrabasie i Cezarym Kon­radem na perkusji. Amerykański sukces płyty „Night In Calisia” spowodował, że każdy dźwięk płynący z estrady przyjmowany był przez widownię z widocznym wzruszeniem. Włodek Pawlik oprócz starszych utworów grywanych jeszcze w latach 90. z Randym Breckerem włączył do tego występu kilka pozycji z płyty-laureatki, wykonując je z powodzeniem w składzie trzyosobowym.

Na koniec organizatorzy zafundowali nam amerykańską gwiazdę pierwszej wielkości, czyli kwintet trębacza Roya Hargrove’a, który przyjechał do Polski z grupą młodych utalentowanych muzyków. Wśród nich wyróżniał się niezwykłą dynamiką saksofonista altowy Justin Jay Robinson, a pewny przebieg akcji muzycznej wyznaczała energetyczna sekcja w składzie Sullivan Fortner - p, Ameen Saleem - bas i Quincy Phillips - dr.

Ten zespół reprezentuje główny nurt amerykańskiego jazzu, wywodzący się jeszcze z czasów klasycznego hard bopu lat 50. ubiegłego stulecia. Lider, odkryty w drugiej połowie lat 80. przez Wyntona Marsalisa, zadziwia techniką i inwencją improwizacyjną, jego solówki nadają tempo całej akcji i inspirują pozostałych muzyków, choć fantastyczna dyspozycja kwintetu nie byłaby możliwa bez jakże precyzyjnie swingującej sekcji.

Zawsze, gdy na scenę wychodzą po Europejczykach czarni Amerykanie, temperatura podnosi się o kilka
stopni i tak było również tym razem. Zabrzmiały za­równo kompozycje samego lidera (m.in. The Stinger czy
Rouge), jak też klasyki w rodzaju Tom Cat Lee Morgana, I’m Not So Sure Cedara Waltona, czy Antigue Antonio Carlosa Jobima.

To był imponujący finał całego festiwalu, który przejdzie do historii z pewnością jako jeden z najciekawszych. Odnotujmy udane koncerty nocne: Piotr Schmidt Electric Group z Tomaszem Burą na fortepianie (to z pewnością kandydat do prezentacji na dużej scenie festiwalu!) i Lichtański Sound Lab, w którym na pianie grał Michał Szkil. Na marginesie – chciałoby się, by zagraniczni goście chcący zagrać w nocy z polskimi muzykami mogli to zrobić bez problemów, nie czekając na wyczerpanie pełnego programu dyżurnego zespołu. Tradycja jam sessions warta jest kontynuowania, choćby symbolicznie.

Sukces ostatniego festiwalu to zapewne powód dla satysfakcji organizatorów, ale też motywacja, by iść za ciosem. Dodajmy dla porządku, że organizacja całej imprezy była, jak zwykle, bez zarzutu, publiczność w nadkomplecie. Do zobaczenia za rok!

Tomasz Szachowski



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu