Festiwale
Lizz Wright
fot. Marek Romański

Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 6/2012

Kaunas Jazz 2012

Marek Romański


Tuż za naszą północno-wschodnią granicą rozciąga się Litwa – kraj lasów, jezior, wspólnej z nami historii, przyjaznych ludzi i... jazzu.

Już za czasów Związku Radzieckiego była uważana za najbardziej ujazzowioną republikę sowieckiego molocha. Dziś potwierdza tę opinię – m.in. odbywającą się w dniach 26 -30 kwietnia br. 22 edycją festiwalu Kaunas Jazz. Impreza to zakrojona na szeroką skalę, mająca ambicje aktywizowania wszelkich grup słuchaczy – od wyrafinowanej jazzowej publiczności, przez stawiających dopiero pierwsze kroki adeptów tej muzyki, po młodych, klubowych imprezowiczów. Dla tych pierwszych były gwiazdy muzyki improwizowanej w gmachu Filharmonii, dla drugich – darmowe koncerty na jednym z głównych placów Kowna Vienybes, dla trzecich – szalone noce w pięknie położonym nad brzegiem Niemna (Nemunas) klubie Combo.

Od początku Kaunas Jazz zawdzięcza swoje istnienie organizatorowi i pasjonatowi jazzu Jonasowi Jučasowi. Dziś pomagają mu w jego organizacji również jego żona Audra Jučiene i córka Indre Jučaite. Ważna rola przypada również władzom Kowna, które wspierają tę imprezę.

A trzeba przyznać, że atrakcji nie brakowało. Po uroczystym otwarciu festiwalu w przepięknym budynku ratusza, w sercu kowieńskiej starówki (uświetnionym krótkim recitalem duetu Raimonda Vaičiute - voc i Marius Sudžius - p) mieliśmy paradę złożoną z dziewczęcej grupy tanecznej i orkiestry dętej, zakończoną pokazem tańca na placu Vienybes.


Parada na otwarcie

 

Prawdziwy start festiwalu miał miejsce wieczorem 26 kwietnia, w klubie Combo – to nowoczesny, przestronny lokal, z wielkimi oknami wychodzącymi na Niemen. Ten zaszczyt przypadł polskiej grupie – Maciej Obara Electrically. Trio w składzie – lider na saksofonie tenorowym, Marek Kądziela na gitarze elektrycznej i Michał Trela na perkusji chyba lekko zaszokowało bywalców klubu. Ci, którzy spodziewali się tanecznych, melodyjnych utworów i prostych harmonii, musieli się srodze zawieść.


Maciej Obara Electrically


Ze sceny popłynęła muzyka mocno radykalna brzmieniowo, w dużej części improwizowana (tylko kilka utworów miało wcześniej napisane tematy). Lider swoim zwyczajem dawał z siebie wszystko, tworząc ekspresyjne, intensywne emocjonalnie partie. Wiele dodawała do muzycznego obrazu bogata sonorystycznie gitara Marka Kądzieli. Chwilami, dzięki jego przesterowanemu brzmieniu i riffowym zagrywkom, zespół nabierał rockowego pazura, innym razem wzbogacał brzmienie rzadko używanymi akordami, zamierzonymi dysonansami, czy plamami dźwiękowymi uzyskiwanymi za pomocą rozmaitych przetworników dźwięku. Całość utrzymywała w ryzach zdyscyplinowana i czujnie reagująca perkusja Michała Treli.

Na dobre festiwal się rozkręcił w dniu kolejnym, kiedy wkroczył na deski kowieńskiej Filharmonii. Jako pierwszy w tej szacownej sali zaprezentował się litewski Lush-Band. Ten kwintet (Kęstutis Lusas - p, keys, Rimantas Brazaitis - ts, EWI; Ricardas Matyzenok - bg, Robertas Mankus - dr, Pranas Grismanauskas - perc) gra niezobowiązujące fusion, z rozbudowaną sekcją rytmiczną (perkusja i perkusjonalia) oraz dużym udziałem syntezatora – co kierowało grupę na tereny zarezerwowane dla rocka progresywnego. Ozdobą tej formacji były pełne pasji sola saksofonisty  Rimantasa Brazaitisa.

Kulminacją tego dnia (i jednym z najlepszych koncertów całego festiwalu) był występ tria amerykańskiego kontrabasisty Christiana McBride’a (Christian Sands - p, Ulysses Owens Jr. - dr). Że lider jest w ścisłej czołówce żyjących kontrabasistów, wiedzieliśmy od dawna, jego trio jest trochę mniej znane. To się jednak niedługo zmieni – bo to jedna z najlepszych tego rodzaju formacji na świecie! Mocne słowa, ale mam na to mocne dowody. Pierwszym z nich jest 21-letni pianista Christian Sands – absolutny fenomen, o którym wkrótce będzie głośno. Nieprzypadkowo jednym z tematów zagranych podczas tego koncertu był Hallelujah Time Oscara Petersona. Ten młodzieniec ma już technikę, lekkość i dar swingowania słynnego Kanadyjczyka, ale jego inspiracje sięgają dużo dalej. Świetnie interpretował Monka, Ellingtona, a prawdziwą furorę zrobił długim, klasycyzującym wstępem, z którego wyłonił się My Favourite Things! Wydawało się, że Coltrane i McCoy Tyner zrobili z tym wdzięcznym tematem wszystko, ale trio McBride’a pokazało, że tak nie jest. Długa, o zmiennych tempach, zaskakujących zwrotach akcji, mieniąca się rozmaitymi barwami historia absolutnie zauroczyła publiczność.


Christian McBride Trio


Oczywiście sam Sands nic by nie zdziałał bez wyluzowanej i nieustannie czujnej sekcji rytmicznej, której kotwicą i opoką był lider, a lokomotywą perkusista Ulysses Owens Jr.

Wieczór na placu Vienybes należał do dwóch grup litewskich – jazzrockowej Jazzway i klubowo-popowej Keymono. Ja wybrałem jednak występ Finów z Northern Governors w klubie Combo. Rozbudowany skład (sekcja dęta, instr. klawiszowe, gitara elektryczna, bas i perkusja) kierowanej przez znakomitego trębacza Jormę Kaleviego Louhivuori (młodszy brat perkusisty Olaviego Louhivuori, znanego z grupy Tomasza Stańki) formacji gwarantował, że publiczność nie będzie miała okazji, żeby się znudzić. Gubernatorzy Północy zawładnęli tłumem bez reszty – od pierwszych dźwięków wszyscy bujali się w rytm funku, ska i afrobeatu.

Trzeci dzień festiwalu rozpoczął się od występu „litewskiej królowej bluesa” na placu Vienybes. Arina & Co. zagrali koncert raczej blues-rockowy, momentami z popowymi akcentami. Atutem liderki jest ciekawa barwa głosu – bardzo „smoky” i interpretacje przywodzące na myśl czasem Janis Joplin. Dynamicznymi solami wspierali ją saksofonista Laimonas Urbikas, gitarzysta Aidas Cesnauskas oraz klawiszowiec Rolandas Kazimekas.

Po tym koncercie szybko trzeba było biec do Filharmonii, gdzie wkrótce miał się rozpocząć już drugi podczas tego festiwalu występ Jormy Kaleviego Louhivuori. Jakże jednak inny od poprzedniego! Tym razem nie było chwytliwych rytmów, klawiszowych brzmień i riffów dęciaków. Były natomiast wyrafinowane aranżacje bigbandowe, ciekawe kompozycje trębacza i znakomity Kaunas Big Band.

Byłem zaskoczony precyzją, poziomem zgrania i wyobraźnią kowieńskich muzyków. Momentami paleta barw, wykorzystanie gitary elektrycznej i sposób budowania napięcia kojarzyły się z Marią Schneider. Nie brakowało także typowo skandynawskiej melancholii i eksperymentów z elektroniką (preparacja brzmienia i nakładanie na siebie partii trąbki, wykorzystanie loopów).

Po tym fińsko-litewskim koncercie salę opanował hindusko-amerykański saksofonista Rudresh Mahanthappa na czele swojego zespołu Samdhi. Nazwa grupy pochodzi od jego ostatniego albumu, zresztą przywiózł on do Kowna gros składu, który go zarejestrował – David Gilmore na gitarze, Rich Brown na basie i w zastępstwie Damiona Reida za perkusją zasiadł Gene Lake. Większość repertuaru koncertu pochodziła z ostatniej płyty. Mieliśmy więc swoistą krzyżówkę ostrych, jazz-rockowych zagrywek, lekkiego hinduskiego posmaku i skomplikowanych, nieparzystych metrów (jak choćby w otwierającej koncert kompozycji Killer). W porównaniu do wersji studyjnych koncert zabrzmiał dużo ostrzej, bardziej rockowo, z bardzo dobrej strony pokazał się Gilmore – to obecnie jeden z najlepszych fusionowych gitarzystów świata. Entuzjazm wzbudzał także swoją wulkaniczną energią perkusista Gene Lake, a także basista Rich Brown – jego 6-strunowy bas potrafił zabrzmieć jak gitara, a nawet jak jakiś orientalny instrument strunowy. Lider nie jest może klasycznym wiruozem altu, ale ma ciekawą koncepcję muzyczną i świetnie się w niej czuje – emanuje pewnością siebie i energią.


Rudresh Mahanthappa


Wieczorem imprezę w Combo rozkręcili Francuzi z Le Cercle. Klubowo-hiphopowe rytmy wykorzystywali jako podstawę do wokalnych popisów Fatihy Neuman i rapera Nicolasa Perraulta, a jazzowego posmaku nadawała sekcja dęta:  Pierre Dandin - puzon i Guillaume Bougeard - trąbka.

Przedostatni dzień festiwalu (ostatni w Kownie) rozpoczęło izraelskie Ori Dakari Trio (lider - gitara, Eyal Ganor - bas, Dani Benedikt - perkusja) lirycznym koncertem, wykorzystującym motywy żydowskie. Występ miał miejsce w Kowieńskiej Synagodze.

To zresztą nie była jedyna świątynia wykorzystana tego dnia, bo po swingowo-beatboxowym interludium w wykonaniu urodziwych dziewcząt z litewskiej grupy wokalnej Kivi (na placu Vienybes), przenieśliśmy się do pięknego XV-wiecznego kościoła Witolda nad brzegiem Niemna. W jego wnętrzu zagrało trio trębacza Dominykasa Vyšniauskasa (syna znakomitego litewskiego saksofonisty Petra Vyšniauskasa). Towarzyszyła mu austriacka sekcja rytmiczna złożona z braci Matthiasa (kontrabas) i Andreasa (perkusja) Pichlerów.


Dominykas Vyšniauskas


Muzyka tria była niezwykle skupiona, podniosła, pełna zadumy i melancholii. Muzycy wspaniale wykorzystywali akustykę wnętrza, długi pogłos nadawał mistyczną atmosferę kolejnym utworom. Propozycja muzyczna tej grupy była najbliższa formule Manfreda Eichera i jego firmy ECM. Prym wiodły trąbka i flugelhorn lidera (czasem jego gra mogła odrobinę przypominać arabeski Kenny’ego Wheelera), ale ogromna rola przypadła też kontrabasiście i perkusiście. To bardzo kreatywni i świadomi muzycy, z ciekawością będę śledził ich dalsze losy.

Wieczór należał do amerykańskiej wokalistki Lizz Wright, która wystąpiła w ultranowoczesnym, czarnym wieloboku Żalgiris Areny (na co dzień jest to miejsce występów słynnego koszykarskiego klubu Żalgiris Kowno).
Największa gwiazda Kaunas Jazz przywiozła grupę kompetentnych muzyków (Robin Macatangay - g, Glenn Patscha - keys, Nicholas D’Amato - b, Jonathan Rix - dr), która dyskretnie wspierała Lizz, ale gdy było trzeba potrafiła błysnąć solówką lub partią dynamicznej gry zespołowej.

Śpiew Lizz Wright łączy w sobie soulowe wyrafinowanie, rhythm and bluesową drapieżność i gospelową żarliwość oraz prostotę. Jest do tego piękną kobietą, naturalną, pełną wdzięku. Zabrzmiały piosenki, którym potrafiła nadać zupełnie wyjątkowy charakter – Old Man (Neila Younga), Hit the Ground, Coming Home, My Heart, Easy Rider, a także zadedykowany siostrze Song for Mia. Ubrana w prostą, białą sukienkę artystka każdą kolejną melodią zapadała coraz mocniej w serca zebranego tłumu. Jakimś niepojętym sposobem potrafiła w tej ogromnej arenie stworzyć intymną atmosferę, w której każdy mógł się odnaleźć i mieć poczucie obcowania sam na sam z głosem wokalistki. Kiedy pod koniec występu cała sala rozbłysła światełkami telefonów komórkowych, wzruszona Lizz ukryła twarz w dłoniach i wszyscy wiedzieli, że to jest jedna z tych magicznych chwil, które mogą się już nie powtórzyć.

Koncert Lizz Wright był kulminacją i zwieńczeniem festiwalu Kaunas Jazz. Na tym jednak litewska impreza się nie zakończyła. Wieczorem w klubie Combo rozgrzewała tłum klubowa muzyka, tym razem w wykonaniu litewskiej grupy Leon Somov & Jazzu (przygotowali na tę okazję zupełnie nowy program). Przed tym koncertem statuetkę dla najciekawszego muzyka festiwalu odebrał Rudresh Mahanthappa.

Tradycją Kaunas Jazz jest organizacja jednego z koncertów w Wilnie. W tym roku w wileńskiej Filharmonii wystąpiła David Sanchez Group. Jeśli kowieńska impreza chciała w ten sposób zareklamować się przed stołeczną publicznością, to nie mogła wybrać lepiej. Saksofonista z Puerto Rico wraz ze swoim doborowym zespołem zagrał wspaniały koncert. Wszyscy muzycy byli nieustannie skoncentrowani na swojej muzyce, dzięki czemu atmosfera miała wszelkie cechy tajemnego misterium. W tej sytuacji brawa po kolejnych solach wydawały się czymś niemal niestosownym. Z fortepianu Eda Simona płynęła czysta poezja w duchu Billa Evansa, wszystko wygrywane krystalicznie czystym, perlistym dźwiękiem. Perkusista Antonio Sanchez już zdążył udowodnić, że jest wyśmienitym technikiem, ale w tej grupie wykorzystywał swoje umiejętności do tworzenia wspólnej muzycznej kreacji. Wspaniale napędzał grę zespołową, umiejętnie dobierał barwy i podziały rytmiczne, w dodatku zawsze potrafił zagrać niebanalnie. Basista Ricky Rodriguez był trochę w cieniu pozostałych muzyków, ale i on spełniał ważną rolę czuwając nad płynnością muzycznej akcji.


David Sanchez Group


A lider rozwijał swoje partie wychodząc od jednego prostego motywu, osiągał przy tym, jak niegdyś Coltrane, ogromną intensywność emocjonalnego napięcia. David Sanchez dysponuje bodaj najpiękniejszą barwą górnego rejestru tenoru we współczesnym jazzie – delikatną, słodką, ale nie pozbawioną lekkiej chrypki. Trudno sobie wyobrazić lepsze zakończenie tego festiwalu.

Marek Romański

 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu