Festiwale

fot. Marek Hofman

Legendy Charlotty

Andrzej Dorobek


Przeglądając afisze dotychczasowych siedmiu edycji Festiwalu Legend Rocka w podsłupskiej Dolinie Charlotty łatwo dostrzec, jak nieostre jest w istocie kluczowe dlań pojęcie „legendy rocka”. W danym wypadku obejmowałoby ono przecież zarówno smętne (pop)rockowe imitatorstwo (obecne inkarnacje T. Rex bądź Thin Lizzy, gdzie, w najlepszym razie, ostały się zaledwie niedobitki klasycznych składów), jak i dość typowe produkcje z kręgu elektrycznego bluesa (ubiegłoroczny koncert Johna Mayalla, którego, mimo niewątpliwych zasług dla sztuki rockowej, za rockmana uznać niepodobna). Pierwszy koncert edycji ósmej (4-5 lipca 2014 roku) podobne wątpliwości mógł tylko potwierdzać, głównie z uwagi na genealogię artystyczną wykonawcy.

Był nim szkocki wokalista Derek Dick, szerzej znany jako Fish, przede wszystkim dzięki współpracy z grupą Marillion, która zdążyła już wystąpić na tym festiwalu cztery lata temu. Choć nielitościwie wtórna wobec klasycznego Gabrielowskiego Genesis – i przez to zasadniczo nie­godna miana „legendy rocka” w poważnym rozumieniu – miała ona niewątpliwe zasługi dla rewitalizacji estetyki progresywno-rockowej w latach 80. Fish, zadebiutowawszy jako artysta solowy około 1990 roku, na kilkunastu wydanych do tej pory albumach podążał w podobnym kierunku, o czym świadczy chociażby The Movable Feast Tour – trasa obejmująca także niniejszy koncert z towarzyszeniem zespołu w składzie Robin Boult (gitary), Steve Vantsis (gitara basowa), Gavin Griffiths (perkusja) i John Beck (instr. klawiszowe).

W programie dość szeroko uwzględniono klasyczny repertuar Marillion, od kompozycji tytułowej ze znanej płyty debiutanckiej „Script For A Jester’s Tear” (1983), po finałowe potpourri, zdominowane przez tematy z następnego albumu 

„Fugazi” (1984). Były to niewątpliwie najciekawsze momenty tego występu – choć same wykonania niewiele odbiegały od studyjnych oryginałów, które, jako się rzekło, w najlepszym razie można uznać za zgrabne imitacje Genesis z wczesnych lat 70.

Całkiem inne tytuły do progresywno-rockowej chwały ma drugi bohater wieczoru inauguracyjnego – szkocki wokalista, flecista, kompozytor i poeta Ian Anderson, od ponad czterech dekad lider Jethro Tull, w najciekawszych utworach łączącego elementy folku, bluesa, jazzu, rocka klasycyzującego, czy nawet hard rocka w oryginalną, sugestywną całość. Według festiwalowego anonsu w programie miały się znaleźć najmocniejsze punkty bogatego repertuaru tej brytyjskiej grupy – i w istocie usłyszeliśmy tematy tak pamiętne, jak Bouree, With You There to Help Me, Songs from the Wood, Aqualung, My God, czy na bis Locomotive Breath.

Warto zaznaczyć, że w tym znamienitym kontekście nadspodziewanie dobrze wypadły utwory z najnowszej, promowanej właśnie płyty „Homo Erraticus”. Bezwzględnie trzeba zaś podkreślić, iż dyspozycja wokalna lidera, z biegiem lat coraz słabsza, nie dała się tu odczuć nazbyt dotkliwie. Obowiązki dublera w tym względzie z niemałym polotem wypełniał młodziutki Ryan O’Donnell, a obu frontmanom godnie towarzyszyli basista David Goodier, niemiecki gitarzysta Florian Opahle, perkusista Scott Hammond oraz grający na instrumentach klawiszowych i akordeonie John O’Hara.

Bouree z grupą Andersona wystąpiła gościnnie skrzypaczka Anna Phoebe, osiadła w Zjednoczonym Królestwie skrzypaczka o niemiecko-grecko-irlandzkich korzeniach, wcześniej znana ze współpracy z artystami tak wybitnymi i wszechstronnymi, jak zespół Roxy Music czy Jon Lord (nie wspominając już o... kaskaderskim epizodzie w „Śmierć nadejdzie jutro” z serii filmów z Jamesem Bondem). Przyjechała ona jednak do Doliny Charlotty głównie po to, by na czele własnego zespołu otworzyć drugi dzień wiadomej imprezy. Jednoznacznie folkowy charakter tego mini-koncertu, zatrącającego miejscami o tradycyjną muzykę Indii, miał zapewne przygotować słuchaczy na spotkanie z najdostojniejszym gościem tegorocznego festiwalu, który ponad pół wieku wstecz zdobył światową sławę jako bard folkowego protestu.


Bob Dylan, fot. Marek Hoffman

Koniecznie należy dodać, że Bob Dylan – o którym tu mowa – jest, z uwagi na różnorodność i wagę swych dokonań, harmonijnie łączących sztukę dźwięku, słowa i ruchomego obrazu, osobowością twórczą daleko wykraczającą poza dowolnie szeroką definicję „legendy rocka”. Ongiś kontrowersyjnie postrzegany jako symbol burzliwych, brzemiennych w socjokulturowe i polityczne konsekwencje lat 60. od dłuższego czasu funkcjonuje jako bezdyskusyjna instytucja kultury współczesnej sensu largo – toteż jego przyjazd do Doliny Charlotty nadał organizowanemu tu festiwalowi rangę iście bezprecedensową.

O jego wizytę organizator imprezy, Mirosław Wawrowski, zabiegał od lat – i doprowadził ją do skutku w dużej mierze dzięki wybitnie udanemu ubiegłorocznemu koncertowi Carlosa Santany, którego menedżer udzielił odpowiednich rekomendacji menedżerowi Dylana. Ten ostatni zaś w sposób szczególny potraktował swój trzeci przyjazd do naszego kraju (w ramach europejskiej trasy trwającej od 16 czerwca do 17 lipca br. i będącej w istocie kolejnym etapem zapoczątkowanego jeszcze w 1988 roku Never Ending Tour).

Występując 28 czerwca w Wiedniu, 2 lipca w Pradze czy dzień później w Zwickau, skupił się głównie na materiale z najnowszego albumu „Tempest” (2012) – w dużej mierze kosztem swego klasycznego repertuaru. W Dolinie Charlotty nie usłyszeliśmy ani jednej kompozycji z tej płyty. Artysta zaprezentował tu program całkiem odmienny – poza danymi na bis All Along the Watchtower Blowin’ in the Wind – znacznie częściej sięgając do własnego kanonu (vide choćby Rainy Day Women # 12 & 35, Just Like Tom Thumb’s Blues, Desolation Row, czy Ballad of a Thin Man) i... w stopniu zgoła nieproporcjonalnym uwzględniając stosunkowo mniej ciekawe albumy „Love And Theft” i „Modern Times”, nagrane już w bieżącym stuleciu (odpowiednio cztery i dwa utwory).

Wymienione wyżej tematy, pochodzące z różnych okresów twórczości mistrza i w związku z tym dość zróżnicowane pod względem aranżacji, zostały tu ujednolicone brzmieniowo – a także, niestety, agogicznie, dynamicznie, czy nawet rytmicznie. W rezultacie A Hard Rain’s A-Gonna Fall, Blowin’ in the Wind bądź To Ramona nie bardzo przywodziły na myśl swe pierwotne akustyczne wersje z pierwszej połowy lat 60. Niezbyt też jednak odbiegały na przykład od Lonesome Day Blues, Tweedle Dee & Tweedle Dum, Thunder on the Mountain, czyinnych utworów z obecnego stulecia. Co gorsza, znaczny potencjał brzmieniowy i kolorystyczny zespołu Dylana – Tony Garnier na gitarze basowej, George C. Receli na perkusji, Donnie Herron na gitarze hawajskiej, banjo, mandolinie i skrzypcach, Charlie Sexton i Stu Kimball na gitarach oraz oczywiście wódz w roli wokalisty, pianisty i harmonijkarza – w znacznej mierze pozostał niewykorzystany. Na pozbawionym wszelkiego polotu, drętwym wręcz podkładzie sekcji, nie najlepiej dysponowany wokalnie mistrz bez większego zaangażowania snuł balladowe i blues­owe narracje, którym na pewno nie zaszkodziłaby ornamentacja w postaci krótkich epizodów instrumentalnych. Chwilami powstawało wrażenie, że uczestniczymy nie tyle w kreacji koncertowej z prawdziwego zdarzenia, ile we wstępnym ogrywaniu niewykonywanego wcześniej materiału (rozliczne kiksy fortepianowe lidera).

Był to szlachetny w intencjach, jakkolwiek nie do końca udany w sferze realizacji, występ artysty miary epokowej. Artysty, któremu tak czy inaczej winniśmy wdzięczność za kolejną – może już ostatnią? – wizytę w naszym kraju. Artysty, którego sama obecność na Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty nadała „legendarności” tej imprezy nowy, nobilitujący sens.

Podczas koncertu Boba Dylana obowiązywał zakaz robienia zdjęć. Jedyny wyjątek uczyniono dla „etatowego” fotografa festiwalu, Marka Hoffmana, którego prace okazały się główną atrakcją obszernego wydawnictwa dokumentującego dotychczasową historię imprezy i z powodzeniem sprzedawanego w trakcie jej ósmej edycji.

Andrzej Dorobek



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu