Wywiady
Maciej Obara
fot. Bartek Sawka/Kregi Sztuk


Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 9/2013

Maciej Obara

Andrzej Kalinowski


Maciej Obara jest jednym z najciekawszych polskich saksofonistów jazzowych, zbierającym bardzo dobre recenzje zarówno od polskich, jak i zagranicznych krytyków muzycznych. Absolwent Akademii Mu-zycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, swoją solową karierę rozpoczął od nagrania płyty „Message From Ohayo” wraz z Maciejem Garbowskim - b i Krzysztofem Gradziukiem - dr. Istotny wpływ na kształt jego twórczości miała współpraca z Tomaszem Stańką. W 2007 roku Obara brał udział w dwóch różnych przedsięwzięciach naszego trębacza. Jeden z nich to Tomasz Stańko Special Project, z którym wystąpił na Bielskiej Jesieni Jazzowej (Stańko, Alexi Tuomarila, Jakob Bro, Anders Jormin, Sławomir Kurkiewicz, Joey Baron), drugi to New Balladyna Quartet.

W roku następnym Maciej nagrał drugą autorską płytę „I Can Do It”, a w listopadzie 2009 utworzył Obara Special Quartet, do którego zaprosił czołówkę nowojorskiej awangardy muzycznej działającej w School of Improvisational Music: Ralph Alessi - tp, Mark Helias - b, Nasheet Waits - dr.

Trasa koncertowa, która odbyła się w listopadzie 2009 w Polsce, była przygotowaniem do sesji nagra-niowej w Nowym Jorku. W styczniu następnego roku Obara nagrał w tym składzie płytę „Four” w studiu Systems Two na nowojorskim Brooklynie.

Podróż do Nowego Jorku zaowocowała również nagraniem kolejnej płyty z Johnem Lindbergiem - b i Harveyem Sorgenem - dr. Projekt nosił nazwę MaMuGe 3 i ukazał się na płycie w 2010 roku. Najnowsze przedsięwzięcie Obary to polsko-skandynawski kwartet z udziałem pianisty Dominika Wani oraz norwe-skiej sekcji rytmicznej: Ole Morten Vaagan - b, Gard Nilssen - dr. International Quartet z sukcesem koncertował we Francji na Countance Jazz Fest, w Holandii na North Sea Jazz Festival, w Norwegii na Molde Jazz oraz na London Jazz Festival. W lecie 2013 roku zespół Macieja Obary został zaproszony do udziału w wielu festiwalach w Europie i Japonii.

JAZZ FORUM: Ostatni raz rozmawialiśmy na tych łamach w 2009 roku, byłeś tuż przed wyjazdem do Nowego Jorku, gdzie brałeś udział w warsztatach SIM prowadzonych m.in. przez Jasona Morana, miałeś też sesje nagraniowe z takimi muzykami, jak: Ralph Alessi, Nasheet Waits, Mark Helias, John Lindberg i Harvey Sorgen. Po powrocie, w 2010 roku, ukazały się Twoje dwa amerykańskie albumy, zaś w tym roku wyszła pierwsza płyta nagrana w polsko-skandynawskim składzie. Równolegle grasz w orkiestrze Power Of The Horns Piotra Damasiewicza, udzielasz się w nagraniach innych polskich muzyków. Prowadzisz International Jazz Platform, występujesz na najważniejszych polskich i europejskich festiwalach jazzowych. Czy zatem wszystko rozwija się po Twojej myśli?

MACIEJ OBARA: Jak najbardziej. Wszystko ma swój czas, okres fascynacji free jazzem – wykonywania spontanicznej, otwartej muzyki pozostawił ważny ślad w mojej obecnej twórczości, rodzaj ekspresji, kolor – coś, co inspiruje do pisania i budowania formy bardziej pojemnej albo kolektywnego grania w taki sposób, aby powstawało coś dającego poczucie złożoności formy.
Ciężko to wyrazić słowami, ponieważ moja aktywność wciąż jest aktywnym procesem, który wraz ze mną ewoluuje. Cały czas zdobywam nowe intrygujące doświadczenia, dzięki temu każdy koncert jest inny. Staram się je nagrywać i analizować, żeby wiedzieć, w którą stronę idziemy. Mój nowy band jest organiczny i złożony z osobowości, które wciąż się poznają i docierają. Po raz kolejny okazało się, że muzyka, którą gram, to proces bardzo silnej interakcji, reagowania, spontaniczności i dobrej zabawy.
W lipcu tego roku powstała inicjatywa International Jazz Platform w łódzkiej Wytwórni, w ramach Letniej Akademii Jazzu. Był to rodzaj artystycznego spotkania około czterdziestu doskonałych, młodych, polskich muzyków. To, co się tam wydarzyło, pokazało, jak wielu ich jest, jak bardzo kochają grać, jak lubią i szanują siebie nawzajem. Myślę, że to inny, nowy rodzaj kultury muzycznej – nowe środowisko, które lada dzień wkroczy na polską scenę muzyczną, część z nich już na niej jest. Za rok utworzona zo-stanie kolejna platforma jazzowa z nowymi gośćmi z Norwegii, jak również z Polski oraz ludźmi z za-granicznego biznesu muzycznego, którzy przybliżą nam to, co się ważnego dzieje na świecie.

JF: Mówisz o uważnym słuchaniu, ciekawości, o wzajemnym poznawaniu się w zespole, poczuciu formy, brzmieniu, czy też współbrzmieniu, o istotnych europejskich kontaktach. Powiedz, jak trafiłeś na tak otwartych i rezonujących z Tobą muzyków?

MO: Dzięki współpracy Piotra Turkiewicza i jego festiwalu Jazztopad byliśmy częścią programu Take Five Europe, do którego zaproszono po dwóch muzyków z pięciu krajów europejskich. Wspólnie przy-gotowywaliśmy materiał na trasę po festiwalach North Sea, Jazz Sous Les Pommiers, London Jazz, Molde. Pomiędzy tymi występami, w Łódzkiej Wytwórni, zagraliśmy swój pierwszy koncert na Letniej Akademii Jazzu, który został nagrany i wydany przez nową polską wytwórnię płytową ForTune.
Efekt był piorunujący – świetny sound tego kwartetu, inny od tego, który miałem dotychczas, in­ny rodzaj inter­akcji, głębsze i bezgraniczne wejście w muzę. Podczas grania poszliśmy tak, jakby miał to być pierwszy i zarazem ostatni nasz koncert. W tym zespole tak jest. Każdy coś wrzuca od siebie – zmienia kierunek w graniu, nastrój. Ogólnie mówiąc jest to podróż w nieprzewidywalne.
Płyta „Komeda” była przełomową, ponieważ wszystkich nas zaskoczył nagły przypływ pozytywnej energii już na pierwszej próbie, który następnie potwierdził się na pierwszym koncertowym graniu. To mnie pchnęło do organizowania dalszych tras koncertowych. Zagłębiłem się w to, co oni robią w swoich autorskich projektach – Ole Morten jest liderem Motif oraz członkiem Deciders, natomiast Gard Nilssen to lider Pumy, Bushman’s Revenge, a muzyka tych gości to lot na inną planetę. Ole jest bardzo jazzowy, będący blisko klasycznych korzeni, takich jak Thelonious Monk, Charles Mingus, poszerzonych o elementy free. Natomiast Gard na co dzień jest bardziej rockowym drummerem.
Oni lubią to, co ja – zaczynam odbierać jazz i improwizację na jak najszerszej płaszczyźnie, jako mu-zykę ponad podziałami narodowymi, rasowymi, kulturowymi; jako rodzaj kosmopolitycznego porozu-mienia w oparciu o kwestie wspólne wszystkim muzykom, wszystkim ludziom kochającym muzykę. Wydaje mi się, że właśnie w tym kryje się sedno niezwykłej energii muzyki improwizowanej. Wspólnie stwierdziliśmy, że muzyka, którą wykonujemy, nie jest skandynawska lub polska, europejska czy amerykańska. W istocie jest jakimś kształtującym się brzmieniem, czymś, co dla każdego z nas ważne. Owszem, osadziliśmy ją w Komedzie, którego Ole i Gard nigdy wcześniej nie grali, a Dominik Wania zna perfekcyjnie i rysuje na tym swoją opowieść doskonałego i totalnego pianisty. Natomiast dla mnie Komeda był jednym z pierwszych europejskich muzyków, który bardzo dobrze rozumiał ten kosmopoli-tyczny charakter jazzu. Chodzi mi o to samo.

JF: Czy nie odnosisz wrażenia, że jazz europejski daje w tej chwili większe możliwości artystycznego rozwoju, że coraz więcej muzyków amerykańskich osiedla się w Europie, przyjeżdżają do Berlina, Paryża, Kopenhagi, Rzymu?

MO: Ciężko jest mi coś stawiać nad czymś, to bardzo złożona kwestia, związana z rynkiem muzycz-nym, sprawami socjalnymi, możliwościami, charakterem, a czasem dotyczy nawet tego, w jakim jesteś ogólnym nastroju i gdzie po prostu dobrze się czujesz. Myślę, że Europa ma inny sound i to wie każdy. Nie chcę natomiast dokonywać gradacji międzykontynentalnej, nie interesuje mnie to.
Nie zapomnę natomiast jak Ole Morten powiedział mi: „Maciej, Norwegia jest tak małym (w sensie populacji) krajem, że gdyby nie czerpanie inspiracji zewsząd, to nie byłoby naszego dorobku i tego, jaką pozycję mamy w Europie. Nie zapominajmy jak wiele workshopów i integracji międzynarodowych prowadzonych jest każdego roku w Skandynawii.”
Rzeczywiście, w Europie jest kilka miejsc przyjaznych jazzowi, dla których Amerykanie decydują się być tutaj. Są też miejsca, w których odbywają się ważne festiwale jazzowe, które odwiedzają ludzie z wielu krajów. Tu znów pojawia się ten kosmopolityzm, który dla rozwoju jazzu ma wielkie znaczenie. Dzięki chłopakom z Norwegii sięgnąłem po nagrania, których nigdy nie znalazłbym w Polsce, także po to, co oni robią, jako sidemani i liderzy. Sięgnąłem po nowy bank danych, odmienny sound i pomysł na muzykę – to jest teraz dla mnie najważniejsze – odmienność, inność, którą wspólnie wypracowujemy, ważne jest też swobodne podejście do muzyki, jak do dobrej zabawy. Ale z drugiej strony wszystko to jest przecież ogólną cechą jazzu i muzyki improwizowanej. Myślę, że to, z kim zamierzasz grać swój mate-riał, jest najważniejszą kwestią i wiąże się z odpowiedzialnością za to, co robisz, tym większą, jeśli bardzo szybko zmieniasz siebie i swoje podejście do muzyki.

JF: Grałeś koncerty na kilku znaczących europejskich festiwalach – w Molde, na London Jazz, także w tak legendarnych klubach, jak wiedeński Porgy & Bess, a w Monachium przed samym Manfredem Eicherem z wytwórni ECM. Jaka jest aura tych miejsc, reakcje publiczności, jej osłuchanie, co nas różni od melomanów w Niemczech czy Skandynawii? Jakie są Twoje najbliższe plany?

MO: W lipcu 2013 mieliśmy trasę międzynarodową. Pierwsze granie odbyło się w Monachium, przy jednym ze stolików, całkiem blisko sceny, słuchał nas Manfred Eicher. To robi mocne wrażenie, tym bardziej, jeśli po koncercie masz możliwość porozmawiać z nim o swojej muzyce. Europejskie kluby z tradycją są świetne, mają ciekawą muzykę i dobrze osłuchaną publiczność, która, nieco inaczej niż w Polsce, ciekawa jest czegoś, czego nie zna, albo po raz pierwszy ma okazję usłyszeć na żywo. Tak było w Monachium.
Później, w Wiedniu, w renomowanym Porgy & Bess, gdzie miałem przyjemność zagrać w niezwykle komfortowych warunkach (wysokiej klasy backline, świetny akustyk i sound są rzadko spotykane w klu-bach). Następnie był festiwal w Molde – miejsce z 50-letnią tradycją, więc można tam spotkać wielu ważnych gości. Tegoroczną edycję programował Jan Ole Otnaes, który po 11 latach przekaże festiwal nowemu dyrektorowi. W Molde poznałem Johna Kelmana z portalu AllAboutJazz, holenderskiego pro-ducenta Henninga Bolte, czy Kena Pickeringa z Vancouver Jazz. Podając tych parę przykładów mam na myśli to, czego ciągle w Polsce brakuje – wizyt międzynarodowej publiczności i wpływowych światowych producentów. Nie po to, żeby na szybko „ubić jakiś interes”, tylko się poznać, wiedzieć o swoim istnieniu, zbudować jakąś relację, podsycać ciekawość do muzyki, ludzi, świata. Dla muzyków taka mię-dzynarodowa sieć przyjaznych kontaktów jest bardzo ważna.
We wrześniu lecę zagrać na Tokyo Jazz Festival w ramach projektu „Jazztopad Prezentuje” wspieranego przez Instytut Adama Mickiewicza, a po powrocie z Tokio znów lecę do Oslo, gdzie mam próby i przygotowujemy nowy materiał w międzynarodowym kwartecie. Potem w październiku powrót do Japo-nii i koncerty w ramach Festiwalu Nowej Muzyki Polskiej, w Tokio i Osace, a w listopadzie kilka kon-certów w Polsce. Cieszę się, że ponownie zagramy na festiwalu Jazz i Okolice na Górnym Śląsku, zaraz po tym koncert w moim rodzinnym mieście w sali Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze. Całość zamykamy koncertem na London Jazz Festival. Koniec roku to chwila oddechu, jednak na przełomie lu-tego i marca 2014 planujemy trasę koncertową w Polsce i Norwegii.

JF: Kwestie brzmieniowe mają dla ciebie pierwszorzędne znaczenie, a twój saksofon ma kilka-dziesiąt lat i wciąż jest instrumentem szczególnym. Powiedz, w czym tkwi tajemnica brzmienia starego instrumentu w stosunku do brzmień nowych saksofonów?

MO: To temat rzeka, każdy ma swoje preferencje i z różnych powodów gra na nowych lub na starych instrumentach. Wydaje mi się, że zmiany instrumentów inspirują, potrafią zmienić muzyka i jego styl gry – czujesz, jak to odpala, bądź nie. Nie wierzę w jeden instrument na całe życie. To jest tylko wygoda. Jak widzę kolegę, że ma coś, co mnie interesuje, to sprawdzam, a może to jest lepsze i czegoś nie wiem? Ni-gdy nie wiesz wszystkiego, a jak ktoś tę blachę wyklepał, że za chwilę runiesz ze sceny! (śmiech) To jest niezły czad. Idziesz dalej – może akurat potrzebujesz czegoś nowego, żeby zaśpiewać inaczej. Kocham stare instrumenty. Szczególnie te z lat 50. wykonane przez Selmera. One mają swoją historię, duszę, są barwowo niepowtarzalne. To fantastyczne, jak stare instrumenty są inspirujące do tego, żeby grać tu i teraz innym brzmieniem, inną muzykę.

JF: Bardzo ważną kwestią w międzynarodowej karierze muzyka jazzowego jest zaistnienie jego nagrań w katalogu renomowanej, liczącej się na światowym rynku muzycznym wytwórni płytowej. Nie da się ukryć, że wspomaga to każdy muzyczny talent. Jakie są perspektywy w twoim wypadku, jakie labele są w kręgu Twoich zainteresowań?

MO: Dla mnie sprawy dystrybucyjne mają niezwykle istotne znaczenie. Powszechnie wiadomo, że tego typu label, jak ECM jest marką samą w sobie, a historia tej wytwórni jest imponująca. Dziś ECM wydaje około 20 tytułów rocznie, cały proces wydawniczy jest doskonale przygotowany – począwszy od nagrań w wybranym studiu, przez mastering, przygotowanie okładki, dystrybucję, promocję, i wreszcie serię koncertów. Wszystko się zazębia i daje spodziewane efekty zarówno dla muzyków, jak i producenta. ECM wprowadza każdą swoją nową płytę do sklepów na całym świecie. Płyty monachijskiej wytwórni otrzymują ważni krytycy i promotorzy. A pomijając tę strefę logistyczno-marketingową, ECM wciąż jest synonimem kreatywnej muzyki, niezależnie od tego, czy lubisz ten charakterystyczny sound, czy wolisz nagrania bardziej surowe.
Jak już wspomniałem, grałem koncert w Monachium i miałem spotkanie z Eicherem. Przede mną przygotowanie nowego materiału oraz dokonanie nagrań z możliwie jak największej ilości koncertów, które odbędą się jesienią tego roku. Myślę, że to wystarczająco dużo informacji jak na sprawę, która jest in progress.

JF: Podobno przeprowadzasz się z Katowic do Warszawy?

MO: Tak, rzeczywiście przeprowadzamy się do Warszawy ze względu na zawodowe sprawy mojej dziewczyny. Na chwilę obecną to najrozsądniejsza opcja dla nas obojga. Ponadto mam wielu świetnych znajomych w stolicy. Nie ukrywam też, że interesuje mnie to, co się dziś dzieje koncertowo w tym mieście – w Pardon To Tu, Jazzarium i innych klubach. Chciałbym tam bywać, słuchać muzyki, grać – zagląda tam wielu ciekawych gości, podobnie jak to było kiedyś w Katowicach, kiedy to ty robiłeś koncerty.
Coraz więcej polskich młodych muzyków studiuje w Berlinie, mam tam kilku przyjaciół z Take Five, więc będę bywał również w stolicy Niemiec, aby posłuchać, co tam grają. a może i samemu wejść w jakieś nowe muzyczne sytuacje. Niebawem planuję wyjazd z grupą przyjaciół z Polski. Nie ukrywam, że Berlin to jedno z najciekawszych miejsc dla mnie na przyszłość. Ale to dalsza perspektywa.


Rozmawiał: Andrzej Kalinowski




Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu