Festiwale
Cassandra Wilson
fot. Krystian Brodacki

Pescara Jazz

Krystian Brodacki


Przybyłem do Pescary po dwu latach przerwy, ale od razu poczułem się jak w domu, gdy w recepcji hotelu Carlton wręczono mi list od dyrektora Lucio Fumo – konwencjonalny, ale jakże sympatyczny: „Witając Pana na festiwalu Pescara Jazz 2011 przekazuję najserdeczniejsze pozdrowienia i życzę udanego pobytu”. Te życzenia się spełniły!

Festiwal skurczył się do trzech dni, nie ma już podróży po miasteczkach okolicznych pod hasłem „Jazz in provincia”, nie ma koncertów młodych muzyków. To są nadal odczuwalne skutki strasznego trzęsienia ziemi w stolicy regionu Abruzzo Acquila w 2009 r.: ogromne koszty odbudowy zniszczonych obszarów zmusiły do ostrych ograniczeń wydatków na kulturę. Ale mimo to Fumo zdołał sprowadzić same gwiazdy. Cassandra Wilson i Manhattan Transfer wypełnili program 15 lipca, dzień później zaprezentował się odrodzony Return To Forever, zaś 17 lipca – Trio Cyrusa Chestnuta, a po nim The Jazz At Lincoln Center Orchestra pod dyrekcją Wyntona Marsalisa, z Franciszkiem Cafiso jako jego specjalnym gościem.

Cassandra Wilson rozpoczęła swój występ od... Boba Dylana i jego Lay Lady Lay, utwór ten nagrała w 2003 r. na płycie „Glamoured”. Jej wersja bardzo odbiega od pierwowzoru i choć jest rytmicznie i barwowo bogatsza, osobiście wolę oryginał. Gershwinowski The Man I Love został przemieniony w dramatyczną skargę, wyśpiewaną głuchym, niskim głosem. Tu dał poznać swe mistrzostwo harmonijkarz sekstetu Gregoire Maret o dużej inwencji i tajemniczej umiejętności nadawania chwilami swemu „łagodnemu” instrumentowi mocy trąbki – rewelacja! To on właśnie decyduje o obecnym brzmieniu zespołu Wilson. On, i rzecz jasna dwu rytmików: Jonathan Blake na perkusji i Ayodola Babalola na instrumentach perkusyjnych. Wszystkie pozostałe utwory były uprzednio nagrane na różnych płytach Wilson, jak Harvest Moon, 40 Days 40 Nights, You Don’t Know What Love Is i wreszcie bardzo kontrowersyjnie zaaranżowany St. James Infirmary. Mój zdecydowany opór budzi przerabianie utworu o jednoznacznie smutnym charakterze w funkowy radosny kołowrotek!

Brak wyczucia, Pani Cassandro! Artystka, którą chyba na wyrost obwołano najlepszą współczesną wokalistką jazzową, należy na pewno do najoryginalniejszych, choć często wielce przypomina mi Sade Adu, a może i Ninę Simone. Koncert miał zakończenie w stylu Milesa Davisa – gdy zespół grał w najlepsze, Cassandra zniknęła za kulisami i nie pojawiła się więcej.

O Manhattan Transfer (MT) niewiele dobrego mam do powiedzenia, ich występ mocno mnie znudził, bo ileż razy można odgrzewać tak „brodate” przeboje jak Java Jive. Birdland też należy do takich hitów-„staruszków”, pierwszy raz nagrany przez MT bodaj w 1979 r., jak i Route 66.

Dobrze zaśpiewali Tutu Marcusa Millera; tak w tym, jak i w innych utworach zdumiewającą sprawność techniczną wykazały Cheryl Bentyne i Janis Siegel, panie już nienajmłodsze biorą stratosferycznie wysokie dźwięki bez wysiłku, czysto. Panów nie spotka pochwała – włączyli do programu swe osobiste popisy, m.in. z płyty autorskiej Tima Hausera, który jako solista ma po prostu głos o brzydkiej barwie. W kontekście kwartetu tego nie słychać. Żałuję, że z ostatniej ich płyty „The Chick Corea Song Book” (2009) zaproponowali jedynie skrojony sztampowo Spain, na tej płycie są inne „kawałki”, znacznie ciekawsze.

Danym mi było słuchać w tym roku Return To Forever (RTF) dwa razy: w Krakowie i w Pescarze. O koncercie krakowskim (w hali „Wisły”) wolałbym jak najszybciej zapomnieć – wyszedłem z bólem głowy od nadmiaru decybeli i słabą orientacją, jak naprawdę zagrał zespół 70-letniego (tak, tak, czas gna jak express pendolino!) Corei. W amfiteatrze „Gabriele D’Annunzio” było zupełnie inaczej, choć też nie idealnie. Zespół dojechał do Pescary w ostatniej chwili, nie było żadnej próby, toteż soundcheck odbył się w trakcie pierwszych dwu utworów...

Właściwie wszystko, co zagrali RTF, było godne uwagi. Sporą i korzystną zmianę brzmienia dały skrzypce Jean-Luca Ponty’ego, zagrano jego utwór z 1994 r. Renaissance (płyta „Rite Of Strings”, Ponty ze Stanleyem Clarkiem i Alem Di Meolą), którego autorem mógłby być Krzesimir Dębski – o nim i o jego Bokrze pomyślałem w trakcie słuchania Odrodzenia. Stanley Clarke to nie tylko mistrz gitary basowej, ale i kontrabasu. Miło było przypomnieć sobie jego kompozycje z dawnych czasów, jak Dayride („No Mystery”!), czy After the Cosmic Rain („Hymn Of 7th Galaxy”). Lenny White wykonał, co było do wykonania, ale wydawał się zmęczony i nie błysnął niczym szczególnym. Podobnie jak znany nam ze współpracy z Krzysztofem Zawadzkim Frank Gambale, przyjęty wszelako bardzo dobrze przez publiczność, bo powiedział kilka zdań po włosku (nazwisko Gambale jest popularne w regionie Campania). Trzy utwory tego wieczoru pochodziły z płyty „Romantic Warrior” (1976), a więc tytułowy Corei, Sorceress L. White’a i Medieval Ouverture Corei.

Oczywiście na koniec musiała być Hiszpania i podobnie jak w Krakowie, lider zachęcił wypełnione po brzegi audytorium do chóralnego śpiewania podawanych przez niego motywów. Ale koniec koncertu był inny, niż u nas – tłum ludzi wypełnił strefę „zakazaną”, czyli fosę orkiestrową przed estradą, a następnie kilka osób wdarło się na nią i zanim służba porządkowa ruszyła do akcji, zdążyły zrobić sobie fotografie pamiątkowe z członkami RTF.

Nic nikomu się nie stało, ale mogło...

Ostatni wieczór należał do Wyntona Marsalisa. Wprawdzie najpierw zagrał świetny pianista Cyrus Chestnut ze swym triem (bas, perkusja), ale jego błyskotliwość techniczna nie zrekompensowała pewnego chłodu w interpretacji Giant Steps, ani braku pomysłów w przeróbkach na muzykę improwizowaną popularnych aż do bólu utworów klasyki europejskiej: Tańca węgierskiego nr 5 Johannesa Brahmsa i Marzenia miłosnego Franza Liszta. Widocznie moda na tego typu jazzowe adaptacje nie omija już nikogo. Może to jest jakiś sposób na przeczekanie, dopóki jazz nie znajdzie własnych nowych źródeł inspiracji? „Mister Five By Five” – bo tak, jak kiedyś nazywano wokalistę Jimmy’ego Rushinga – można dziś nazwać Chestnuta (szerokość ciała niemal równa jego wysokości!), pojawił się później raz jeszcze, jako niespodzianka – dodatkowy, obok Dana Nimmera, pianista orkiestry Marsalisa.

W 2002 r. byłem w Pescarze świadkiem koncertu 14-letniego alcisty z Sycylii Francesco Cafiso, słuchał go wtedy także obecny w Pescarze Wynton Marsalis i zdumiony talentem chłopca z miasteczka Vittoria, obiecał mu daleko idącą pomoc. Obietnicy dotrzymał – zaprosił Cafiso do Nowego Jorku i do Nowego Orleanu, umożliwił osobisty kontakt i wspólne granie z największymi jazzmanami w USA, jak Hank Jones, Dave Brubeck, Cedar Walton, Joe Lovano, Ben Riley, George Mraz. Dzięki promocji Wyntona Franek zaczął występować na wielu festiwalach i w znanych klubach. Ba, został zaproszony do Białego Domu, by zagrać dla prezydenta Obamy!

Dziś jego kariera toczy się już niezależnie od kurateli Marsalisa: Cafiso jest laureatem mnóstwa prestiżowych nagród, nagrywa płyty, prowadzi zespół, a nawet jest dyrektorem własnego festiwalu jazzowego w rodzinnej Vittorii. Teraz, w 10 lat po pierwszym spotkaniu z Wyntonem w Pescarze, stanął obok niego i muzyków z Lincoln Center na estradzie festiwalu i zagrał trzy utwory: Minor Swing Django Reinhardta, Ah-Leu-Cha Charlie’ego Parkera i Cherokee Raya Noble’a. Nie muszę dodawać, że zaiskrzyło!

Marsalis nawiązuje ostatnio współpracę z muzykami, których chyba wcześniej nie zauważał. Nagle nagrał płytę z białym gitarzystą i wokalistą muzyki country Willie’m Nelsonem („Two Men With The Blues”, sekcja rytmiczna Marsalisa), potem drugą, z repertuarem Raya Charlesa (i dokooptowaną Norą Jones, wcześniej współpracującą z Nelsonem). Inne novum to współpraca z Erikiem Claptonem, a ostatnio – z Paco De Lucią, której skutkiem jest podwójny album „Vitoria Suite”. Jest to kolejny przykład nieustającej fascynacji jazzmanów Hiszpanią, a ściślej biorąc muzyką flamenco. Z drugiej strony można ten album potraktować jako swego rodzaju późną odpowiedź Marsalisa na dotąd niedościgły wzór Milesa Davisa i Gila Evansa – myślę oczywiście przede wszystkim o „Sketches Of Spain”.

W Pescarze Wynton dowiódł, że mylą się ci, którzy sądzą, że jego otwarcie na współpracę z muzykami z niejazzowych kręgów oznacza jakąś zasadniczą woltę w poglądach. I bardzo dobrze. Wynton taki, jakiego znamy, jest potrzebny. Dzięki jego skutecznym zabiegom można dziś nadal słuchać wspaniałego jazzu z przeszłości, granego wszelako obecnie, w naszych czasach, przez współczesnych muzyków, a zatem jest to zarazem jazz współczesny, choć nie nowatorski. To cenne i uchu miłe, że można posłuchać w świetnej aranżacji takich utworów, jak Blues Walk Lou Donaldsona, jak Again and Again Benny’ego Cartera, jak Ba-lue Bolivar Ba-lues-are Th. Monka, jak Braggin’ in Brass Duke’a Ellingtona, utwór nagrany przez Duke Ellington & His Famous Orchestra w Cotton Clubie w Nowym Jorku w 1938 r. Pytam uprzejmie naszych muzyków: czy ktokolwiek z Pań i Panów zna te utwory? A wszystkie nadają się do wzięcia na warsztat!

Były w trakcie koncertu The Jazz At Lincoln Center Orchestra dwa momenty, które chyba wszystkim obecnym zapadły w pamięć. Oto ten pierwszy: rozległy się dźwięki utworu Moody’s Mood for Love i z sekcji puzonów podniósł się bardzo wysoki puzonista i zaczął śpiewać.

Drugi piękny moment nastąpił na zakończenie koncertu, gdy nie ustawały wiwaty, na scenę powróciło sześciu muzyków orkiestry – sekcja rytmiczna, oraz front line: puzon, klarnet i trąbka. Usłyszeliśmy najprzedniejszy jazz nowoorleański, jaki tylko by sobie można wymarzyć. Żadnej rutyny, żadnych ice creamów, żadnej „europejskiej szkoły”. I takie właśnie rozkosze daje nam Wynton Marsalis. Za to i ja go kocham!

Krystian Brodacki


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 9/2011

 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu