Festiwale
Robert Cray
fot. Krzysztof Szafranie

Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 1-2/2013

Rawa Blues 2012

Ryszard Gloger


W 32. edycji festiwalu głównym magnesem był Robert Cray, który przyciągnął 6 października 2012 r. ponad pięć tysięcy słuchaczy do Spodka w Katowicach. Wszyscy spragnieni bogatych doznań i adrenaliny, mogli czuć się spełnionymi podczas kilkunastu godzin festiwalu, który chyba przekroczył znacznie ich oczekiwania.

Przed południem kilkuset fanów było świadkami inauguracji na Małej Scenie. Już w tym miejscu dobór wykonawców to efekt działania pierwszego sita kwalifikacyjnego, kiedy komisja festiwalowa z ponad 70 zgłoszeń wyłoniła osiem podmiotów wykonawczych.

Przez wiele lat to słuchacze w Spodku swoimi głosami decydowali o tym, kto z Małej Sceny otrzyma przepustkę na Scenę Główną. System był wadliwy, ponieważ pierwszy wykonawca nie miał szans dlatego, że wraz z napływem słuchaczy rosła liczba oddanych głosów. Na Małej Scenie nadszedł podczas tej edycji czas zmiany tej reguły. Prowadzący konkurs Marek Jakubowski zaproponował wyłonienie społecznego jury. Szczęśliwym trafem ciało sędziowskie okazało się bardzo zróżnicowane, grupujące zwykłych fanów i ludzi zawodowo związanych z muzyką. 

Na początek przesłuchań wystąpiła śląska grupa Around The Blues. Podziwiam ten kwintet już za to, że mimo przekroczenia strefy cienia, z niezłym  dorobkiem nagród i wyróżnień, a przede wszystkim po udanym debiucie płytowym, nie ma oporów, żeby stanąć w szranki konkursowe.  Zespół wypadł bardzo dobrze, a wokalistka Joanna Mrozek nie tylko zaznaczyła rozwój warsztatu wokalnego, lecz również bardziej wystylizowany wizerunek sceniczny. The Blues Experience z Rybnika wniósł nową energię i fantazję. Kwintet ucieka od schematycznego traktowania blues-rocka, wokalistka Anna Pawlus ma zadatki na osobowość sceniczną, jeśli tylko oprócz umiejętnie wykorzystywanej dynamiki głosu, zwróci większą uwagę na dykcję.

Bardziej stonowaną propozycją był występ grupy pod nazwą Blue Band Blues. To kolejny kwintet śląski (z Lędzin), który stworzył własny repertuar i próbuje oprzeć muzykę na dwóch mocnych filarach, wokalistki Ewy Ścierskiej i harmonijkarza Jakuba Sikory. Lepiej wypadła grupa Bez Wat, w której prym wiedli wokalista Rafał Szarpak i harmonijkarz Dawid Wydra, zwłaszcza kiedy przypomnieli stary kawałek Billy’ego Boya Arnolda I Wish You Would. Zespół wyraźnie odwołuje się do elektrycznego bluesa chicagowskiego i robi to przekonywająco.

Arek Zawiliński z zespołem Na Drodze pokazał inne spojrzenie na bluesa. Obecność kontrabasu, harmonijki i gitary akustycznej przeniosła słuchaczy w inny świat dźwięków, a w dodatku lider zaprezentował swoje własne utwory utrzymane w konwencji bluesa i country. Zawiliński kompetentnie wykorzystuje technikę gry finger pickin’, co dodaje muzyce szczególnego klimatu i blasku. O tym, że własnej drogi szuka kwintet Two Timer z Poznania, przekonał dynamiczny koncert muzyków, z obfitą wymianą improwizacji harmonijki i gitary elektrycznej.

Pieśniarz bluesowy z Bytomia Marek Makaron zaskakuje twórczą inwencją od dobrych pięciu lat. Wykonywany przez Makarona śląski folklor, oryginalne teksty z XV i XVI wieku wpisane w formę bluesa z akompaniamentem jedynie gitary i harmonijki, robią duże wrażenie. Produkcje muzyczne na Małej Scenie zakończył zespół z Czech Banda Band. Duży skład, rozbudowany blok instrumentów perkusyjnych, siłą rzeczy wyzwoliły bardziej taneczne rytmy. Czesi zagrali z energią i radością, jedyny kłopot był taki, że z latynoskim charakterem muzyki brzmiał w całym zestawie obco.

Laureat konkursu, grupa Around The Blues, rozpoczął 10-godzinne fajerwerki muzyczne w Spodku przy skromnej liczebnie widowni. W standardzie Tore Down zespół pokazał swoje możliwości i z brawurą udowodnił, że zasłużył na to wyróżnienie. Dzięki plebiscytowi wśród internautów, przywilej zagrania na festiwalu miał także zespół Heron Band. Mocno rockowe utwory własne i wokalistka ubrana w czarny skórzany strój, przekonały, że taka muzyka sprawdziłaby się znacznie lepiej na zjeździe motocyklowym. Na szczęście akustyczny ogień zaraz potem wznieciło litewsko-polskie trio Union Of Blues. Trzy gitary w rękach muzyków rozpędzały się w motorycznym rytmie, kiedy z estrady niosły się kolejne tematy standardów takich jak Blues with a Feeling czy Something You Got. W stronę rythm and bluesa i soulu poprowadził widownię zespół Dr Blues And Soul ReVision, grający standardy we wzbogaconym o saksofon i organy składzie. Lider i wokalista Krzysztof Rybarczyk wiedział, jak w krótkim czasie wzbudzić reakcję słuchaczy na tematy takich utworów jak Knock on Wood czy Hallelujah I Love Her So. Pierwszy blok wykonawców zamknął półgodzinny występ zespołu Harmonijkowy Atak. Czterej czołowi harmonijkarze krajowej sceny bluesowej dali popis zgrania i solowych możliwości. Grupa grała z drive’em i żywiołowością kapitalnie zaaranżowane piosenki muzyki pop, nie dając nawet cienia podejrzeń, że repertuar został skrojony na potrzeby niewybrednej publiczności.

Wyjątkowo obfite główne danie muzyczne festiwalu otworzył zespół The Reverend Peyton’s Big Damn Band. Trio wzbudziło natychmiast zainteresowanie „wieśniackimi strojami”, nietypowym instrumentarium i swobodą wykonawczą. Wielebny lider kapeli, potężny brodacz eksponujący tatuaże, grał na gitarach akustycznych, mandolinie lub harmonii z zaciekłością drwala rąbiącego drewno, a jednocześnie z delikatnością cukiernika strojącego urodzinowy tort. Po scenie niczym podlotka krążyła Beezy Peyton obwieszona instrumentami perkusyjnymi, robiła także chórki. W solidny rytm i okrzyki zaopatrzył występ perkusista Aaron Persinger. Dla młodych odbiorców koncert w stylu „back to the roots”  był doskonałą zabawą ludyczną, pokazującą w jak prosty sposób można przy użyciu instrumentów akustycznych uzyskać dynamikę i żywiołowość.

Nieznana w Polsce grupa Davina and the Vagabonds występowała tutaj po raz pierwszy. W centralnym punkcie sceny pojawiła się przy fortepianie elektrycznym Davina Sowers w otoczeniu mini sekcji dętej (trąbka i puzon), kontrabasu i perkusji. A zaraz potem ruszyliśmy w podróż retro, w czasy jazzu nowoorleańskiego, swingu i kabaretowej rozrywki. Davina zaśpiewała z pazurem It’s a Shame z repertuaru Fatsa Domino. Bez zbędnej afektacji wykonała także utwór I’d Rather Go Blind z repertuaru Etty James, w niektóre piosenki wrzucała znane motywy np. standard When the Saints Go Marchin’ In czy cytaty z piosenek big bandu Caba Callowaya. Koncert miał szybkie tempo, muzycy zachwycali zgraniem, pomysłowością improwizatorską i humorem. Wszyscy także śpiewali, co czyniło z tego niewielkiego zespołu prawie orkiestrę. Widowiskowe były przekomarzania trębacza, który powtarzał wokalne zaczepki Daviny. Zagrany w szybkim tempie i wzbogacony kaskadami fortepianowych akordów temat St. James Infirmary wywołał falę żądań kolejnych bisów. 

I oto pojawił się Roomful Of Blues. Ta nazwa stała się w ciągu 40 lat istnienia grupy marką jakości artystycznej. Przez następną godzinę mogliśmy się o tym dobitnie przekonać. Najpierw dwa utwory instrumentalne na rozgrzewkę i ustalenie brzmienia całości, a potem, już z wokalistą Philem Pembertonem, ośmioosobowy zespół rozwinął skrzydła niczym jumbo jet. Nieważne czy wolny utwór, szalone boogie, stylowy swing lub rock and roll, zawsze słychać było jednorodny puls, precyzję wykonawczą, błyskawiczne reakcje muzyków na solowe wtręty. Pemberton okazał się świetnym wokalistą, radzącym sobie w każdym stylu. Tłuste i zarazem miękkie brzmienie sekcji dętej dobarwiały partie gitary elektrycznej i instrumenty klawiszowe. Dlatego nikogo nie zdziwiły długie, gorące oklaski po ich koncercie. Na jam session po festiwalu muzycy grupy zaskoczyli jeszcze bardziej, zmieniając instrumenty jak rękawiczki i pokazując, że każdy z nich może być tym podstawowym.

Koncert Big Bandu Irka Dudka, po takim występie, był aktem dużej odwagi. Wcześniej przez scenę jeszcze przemknęli młodzi artyści z ich pracami, jako krótka ekspozycja działającej na festiwalu po raz szósty już kawiarenki poetyckiej prowadzonej przez Jerzego Koska.  Mocne uderzenie big bandu jednych zaskoczyło, innych zachęciło do porównań. Muzyczny charakter koncertu określił już pierwszy utwór Everyday I Have the Blues. Potem okazało się, że repertuar był bardziej zróżnicowany, zarówno stylistycznie, jak i rytmicznie. Jedenaście instrumentów sekcji dętej uderzało zmasowanym dźwiękiem. Muzycy grali bogate i wyszukane aranżacje a vista. Irek Dudek łączył z wprawą funkcje dyrygenta, wokalisty i solisty-harmonijkarza. Energia gry i brawura wykonawcza imponowały z taką samą siłą, jak różnicowanie dynamiki i zmienności nastrojów. Big Band pożegnał publiczność sztandarową kompozycją lidera Something Must Have Changed.
 
Trudno opisać napięcie, które towarzyszyło wejściu na scenę Roberta Craya – głównej gwiazdy festiwalu. Z półmroku wyłonił się kwartet w wyjątkowo ciasnym, kompaktowym ułożeniu, niemal ginący na wielkiej scenie. Może to przypadek, a może przemyślany dokładnie zabieg, bo przez następne półtorej godziny uwaga widowni koncentrowała się na śpiewającym i grającym liderze ubranym w białą koszulę i z równie ascetycznym sposobem bycia. Aksamitny głos Craya i nieskazitelnie krystaliczny dźwięk jego gitary oswoiły słuchaczy. Po Won’t Be Coming Home (z nowej płyty) słychać było pierwsze oznaki serdeczności ze strony widowni. Dwa stare przeboje Strong Persuader i Phone Booth uświadomiły wielu uczestniczenie w czymś wyjątkowym. Bluesman z żelazną konsekwencją wykonywał muzykę z doskonale usposobionym instrumentalnie zespołem.

Całość muzyki oscylowała w zakresie dynamicznym od piano do mezzo forte. Jak ma w zwyczaju Robert Cray na płytach, również na żywo nie nadużywał ekspresji wokalnej. Więcej emocji wkłada w grę i wysmakowane solówki. To zmusiło słuchaczy do dużej koncentracji i wsłuchiwania się w muzykę. Czasami trudno było uwierzyć, że Craya słucha 5 tysięcy ludzi. Koncert był bogaty w niuanse rytmiczne, rozbudowaną harmonię, smaczki instrumentalne świetnego partnera Craya, jakim był klawiszowiec Jim Pugh. Mistrzostwo lidera polega na wykorzystywaniu elementów soulu, rhythm and bluesa, swingu, gospel w bardzo indywidualny, nienachalny sposób i rzadko spotykane operowanie… ciszą. Podstawowy set zakończył słynny kawałek Smokin’ Gun. Na bis bohater wieczoru zagrał jeszcze dwa utwory, m.in. niezawodny temat Times Makes Two robiący wstrząsające wrażenie na każdej publiczności. Od czasu koncertu Jamesa Blooda Ulmera nikt na Rawie nie potrafił nadać bluesowi mistycznego wymiaru tak, jak tego wieczoru uczynił to Cray.

Nienasyceni długodystansowcy czekali na mocne gitarowe uderzenie Erica Sardinasa. Poprzedni występ tego gitarowego bojownika na Rawie pozostawił pewien niedosyt, który tym razem udało się zniwelować długim koncertem, pełnym fajerwerków instrumentalnych, w towarzystwie mocno osadzonej sekcji. Sardinas to muzyk z łatwością poruszający się między bluesem i rockiem, wplatający w grę popisy techniki slide i szarżujący dynamicznym, agresywnym śpiewem. Występ Sardinasa zakończony już po północy, był mocnym akcentem bardzo udanego festiwalu.

Od lat nie było na Rawie tak zróżnicowanej propozycji stylistycznej, tak wielu wspaniałych muzyków i tylu wzruszeń muzycznych na najwyższym poziomie. To było najlepsze przypieczętowanie nagrody Keeping The Blues Alive  przyznanej w tym roku Rawie przez Blues Foundation w Memphis. Pewnie tak samo pomyślał Jay Sieleman, Prezydent Fundacji, który przyjechał do Spodka i raz jeszcze symbolicznie wręczył tę nagrodę Irkowi Dudkowi w obecności polskich fanów bluesa.

Ryszard Gloger

 

 

 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu