Festiwale
Urszula Dudziak
fot. Jan Rolke

Skrzyżowanie Kultur 2011

Patrycja Długoń


Warszawa przez siedem wrześniowych dni cieszyła się mianem stolicy muzyki świata. Podczas 7. Festiwalu Skrzyżowania Kultur (25.09 – 1.10) odbyło się czternaście koncertów w wykonaniu muzyków z piętnastu krajów, przegląd filmów muzycznych oraz warsztaty. Ideą przewodnią tegorocznej edycji była wielokulturowość Europy, nie zabrakło jednak muzyki z innych kontynentów.

Festiwal otwarty został w Sali Kongresowej przez „nadwiślański głos, światową osobowość muzyczną, artystkę bez granic” – jak Urszulę Dudziak zapowiedział „ambasador” Afryki w Polsce, Senegalczyk Mamadou Diouf. Przywitana burzą oklasków na stojąco, wraz z muzykami Superbandu zaprezentowała zupełnie nowy program, stworzony specjalnie na tę inaugurację. Skomponowane i zaaranżowane przez kierownika zespołu Jana Smoczyńskiego utwory złożyły się na godzinną mieszankę jazzu i muzyki etnicznej, gdzie głos nie był jednak instrumentem dominującym. Dudziak śpiewała unisono to z saksofonem, to z gitarą, stosunkowo niewiele miejsca poświęcając na improwizację, i jak zawsze bawiąc publiczność opowieściami pomiędzy utworami. Najbardziej zapadł mi w pamięć Cajon, gdzie zabrzmiała nie tylko skrzynka perkusyjna wymyślona przez afrykańskich niewolników, a dziś kojarzona głównie z muzyką flamenco, lecz także akordeon. Publiczność najbardziej porwał Happy Riding, którego fragment był jinglem promocyjnym całego festiwalu. Jak Dudziak przyznała później – na wiosnę możemy spodziewać się płyty z tym materiałem, a jeszcze przed końcem roku artystka planuje opublikować swoją autobiografię.

Atmosfera rozgrzała się do czerwoności, gdy na scenie pojawił się Nigeryjczyk Femi Kuti, duchowy spadkobierca i najstarszy syn Feli Kutiego – legendarnego twórcy afrobeatu i wojownika o prawa człowieka. Femi zaprezentował prawie dwugodzinny niezwykle energetyczny koncert muzyki zaangażowanej społecznie i politycznie. Towarzyszyła mu dziesięcioosobowa orkiestra Positive Force – świetnie zgrana sekcja rytmiczna, wspaniała sekcja dęta, instrumenty klawiszowe i gitara elektryczna. Nieustannie przyciągające wzrok trzy tancerki, które zdumiewały kondycją oraz sprawnością ruchową, wspomagały zespół również w chórkach. Publiczność od pierwszych dźwięków rzuciła się do tańca i rzeczywiście trudno było nie poddać się tym pierwotnym rytmom i charyzmie lidera.

Femi poza śpiewem sięgał po saksofony i organy Hammonda, ale w jego muzyce najważniejsze było przesłanie. Z pasją przemawiał o korupcji afrykańskich przywódców, braku wolności mediów, neokolonializmie, gigantycznej różnicy pomiędzy superbogatą elitą a masami ludzi głodnych i umierających z braku podstawowej opieki medycznej. Próbował uświadomić publiczności, jak trudne jest życie w Afryce i że nie godzi się Polakom narzekać: „Gdybyście odwiedzili Afrykę i pomieszkali z karaluchami, szczurami i komarami, wtedy zrozumielibyście, że Polska jest rajem”.

Na bis Femi Kuti podarował zgromadzonym dodatkowe 25 minut muzyki pełnej pozytywnych wibracji. Po koncercie przyznał, że był zauroczony polską widownią i chciałby tu wrócić na kilka koncertów w różnych częściach kraju. Tymczasem wyruszył na podbój nowej publiczności u boku megagwiazdy muzyki rockowej Red Hot Chilli Peppers.

Kolejne koncerty Skrzyżowania Kultur tradycyjnie odbywały się w specjalnym namiocie festiwalowym rozstawionym pod PKiN. W nawiązaniu do setnej rocznicy ustanowienia Międzynarodowego Dnia Kobiet, dzień drugi należał wyłącznie do artystek płci żeńskiej. Dyrektor artystyczny festiwalu Maria Pomianowska jako pierwszą zapowiedziała mistrzynię akordeonu guzikowego, wokalistkę i kompozytorkę Marię Kalaniemi z Finlandii. Wykształcona klasycznie, przyznaje się do inspiracji muzyką takich artystów jak Dino Saluzzi, Jan Garbarek i Keith Jarrett, ale na warszawskim koncercie przedstawiła materiał z tradycyjną muzyką folkową o fińsko-szwedzkich korzeniach, która znajduje się w jej głównym kręgu zainteresowań. Kalaniemi towarzyszyli dwaj muzycy na harmonium, harmonijce ustnej oraz gitarze akustycznej. Ze sceny rozbrzmiewały subtelne, melancholijne pieśni, religijne ballady, ale także utwory bardziej rytmiczne, jak tango, polka czy „polska”, czyli skandynawski taniec ludowy, przypominający poloneza bądź mazura.

Z chłodnej i surowej Skandynawii przenieśliśmy się do gorącej hiszpańskiej Galicji, skąd pochodzi Mercedes Peón. Już od pierwszych chwil artystka zdobyła serca publiczności mówiąc troszkę po polsku, a od pierwszych dźwięków wprawiała wszystkich w coraz większe zdumienie. Z prawie ogoloną głową, ubrana w czerń, samotnie stojąc za baterią elektroniki uruchamiała kolejne loopy i beaty perkusyjne, często sięgając też po instrumenty tradycyjne: dudę galicyjską, klarnet i pandeireta (rodzaj tamburynu). O dreszcze przyprawiał jej bardzo mocny głos, wykorzystujący archaiczne techniki śpiewu. „Na koncertach wprowadzam się w trans, a dynamika, którą uzyskuję sama, nie może być osiągnięta z innymi muzykami”. Artystycznie uniezależniła się zupełnie – komponuje, nagrywa, produkuje i wydaje swoją muzykę samodzielnie. Publiczność reagowała bardzo żywo, brawami na stojąco doceniając olbrzymią odwagę i charyzmatyczną energię artystki, szamanki XXI wieku.

Coś z przewodnika rytuałów miał też grecki kompozytor i śpiewak Psarantonis, który rozpoczął trzeci dzień koncertów pod hasłem „Śródziemnomorskie klimaty”. Uznawany za najwybitniejszego przedstawiciela kreteńskiej tradycji muzycznej, mistrz gry na lirze, doceniony przez Nicka Cave’a i Vangelisa, wywołał mieszane uczucia wśród polskiej widowni. Dla przyzwyczajonych do wysublimowanych, perfekcyjnie dopracowanych dźwięków, surowo brzmiące, w dużej mierze improwizowane starogreckie historie z towarzyszeniem dwóch lutni i bębna okazały się niełatwe do strawienia. Dramatyczny, szorstki i miejscami warkliwy głos 70-letniego artysty, przechodzący od śpiewu do deklamacji, wzbudzać mógł niepokój i trwogę, które w antyku były przecież konieczne, aby wywołać katharsis. Trudno powiedzieć, czy ktoś doświadczył tu takiego wstrząsu, ale w trakcie koncertu rozpętała się burza z głośnymi grzmotami, doskonale wkomponowując się w muzykę zapowiadanego jako zesłaniec bogów Psarantonisa.

Drugą gwiazdą wieczoru była kurdyjska wokalistka Aynur Dogan. Okrzyknięta „diamentowym głosem Kurdystanu”, oczarowała chyba wszystkich. Wraz ze świetnie zgranym pięcioosobowym zespołem (porywające instrumenty dęte!) ożywiła przekazywane z pokolenia na pokolenie pieśni narodu pozbawionego państwa, opisujące dawne bitwy, heroiczne zmagania Kurdów z najeźdźcami, historie miłosne, uniesienia religijne i legendy ludowe. Jak powiedziała Polskiemu Radiu: „Turecka tradycja i religia, a także współczesny nacjonalizm dys¬-kryminują kobiety. Ja staram się dawać moim kurdyjskim rodaczkom przykład, że jeśli uwierzymy w naszą siłę, możemy osiągnąć każdy cel...”. Koncert Aynur do głębi poruszył nie tylko licznie przybyłych przedstawicieli społeczności kurdyjskiej, którzy tańczyli w trakcie bardziej rytmicznych kompozycji. Warszawska publiczność żegnała Aynur burzliwymi oklaskami na stojąco.

„Złote Głosy” stanowiły motyw kolejnego dnia festiwalu. W pierwszej kolejności usłyszeliśmy męski kwartet wokalny z Korsyki – Barbara Fortuna. Śpiewając głównie a cappella panowie z maestrią i wdziękiem wykorzystywali wielowiekową tradycję polifoniczną swojej wyspy. Repertuar, który prezentowali w zmieniających się konfiguracjach (czasem z gitarą), oparty był głównie na pieśniach sakralnych, ale zawierał także starodawne pieśni żeglarskie i miłosne. I tym razem nie obyło się bez mocnych braw na stojąco.

Gwiazdą wieczoru była jedna z najbardziej cenionych śpiewaczek flamenco Carmen Linares. Jak zapowiedział Maciej Szajkowski, charakteryzuje ją „absolutna biegłość w posługiwaniu się praktycznie wszystkimi formami flamenco”, których jest blisko 70.
Z towarzyszeniem dwóch gitarzystów i dodatkowej śpiewaczki usłyszeliśmy niezwykle ekspresyjne kompozycje tradycyjnego flamenco, a także interpretacje wierszy takich poetów jak Garcia Lorca. Nie obyło się oczywiście bez entuzjastycznie przyjętego pokazu tańca flamenco – oprócz żywiołowego tancerza, w trakcie bisu zatańczyła i sama Carmen!

Z dwóch koncertów o mocnych brzmieniach „Wikingowie i kruki”, które wypełniły piąty wieczór, najpierw usłyszeliśmy zespół Hoven Droven, czerpiący ze szwedzkiego folku i rocka. Obchodził w tym roku swoje 20-lecie, i jak twierdzą fani grupy, materiał zaprezentowany warszawskiej publiczności pozbawiony był jednak świeżości i wigoru z czasów debiutanckiej kasety, wydanej nota bene w Polsce. Było wesoło, dużo żartów i historyjek, nawet solo na skrzypcach założonych na plecy! Słuchacze żywo podskakując korzystali z wolnego miejsca po usunięciu krzeseł spod sceny i doczekali się najstarszych przebojów na bis.

Niemiecki Corvus Corax natomiast zdołał poruszyć nawet najstarszą, sceptyczną część publiczności. Zespół zaprezentował z humorem wyreżyserowane widowisko, w którym garściami czerpał z tradycji średniowiecznych. Akustyczna muzyka zabrzmiała potężnie. Główną rolę grały tu cztery dudy i sekcja rytmiczna, którą stanowili aż trzej muzycy na ogromnych bębnach i gongach. Była też lira korbowa, archaiczne śpiewy chóralne i lubieżne ruchy męskich bioder. Wszystko to sprawiło, że teatralne „uderzenie barbarzyńców z Berlina” okazało się powalające.

Bilety na piątkowe koncerty „Pogranicza Europy” wyprzedano na długo przed rozpoczęciem festiwalu i chyba nikt się nie zawiódł. Reprezentujący Izrael The Idan Raichel Project zrobił w Warszawie prawdziwą furorę. Zamiłowany w jazzie lider Idan Raichel od zawsze marzył o karierze muzyka, kształcąc się muzycznie na akordeonie i później fortepianie. Służbę wojskową spędził koncertując z zespołem rockowym w bazach izraelskiej armii. Materiał, który wspólnie z zaproszoną grupą 70 muzyków nagrał w piwnicy swojego domu, znalazł wydawcę i od razu przyniósł Idanowi sławę. Jego Pro¬ject okazał się wspaniałym odzwierciedleniem wielokulturowości współczesnego Izraela, która w muzyce znalazła harmonię. Zespół, który przyjechał do Warszawy, składał się z siedmiu artystów pochodzących z wielu krajów. Każdy z nich rozwija własną karierę solową i podczas koncertu miał możliwość improwizacji wokalnych i instrumentalnych. Publiczność była wniebowzięta. Kompozycje śpiewane po hebrajsku, hiszpańsku, arabsku i suahili stanowiły elegancką fuzję popu i jazzu z elementami muzyki żydowskiej, etiopskiej oraz arabskiej. Chyba nikt na tym festiwalu nie rozdał tylu autografów, co Idan Raichel. Zachwycony przyjęciem w naszym kraju, być może powróci podczas lutowej europejskiej trasy koncertowej.

Drugą gwiazdą wieczoru prowadzonego przez Marcina Kydryńskiego była Sara Tavares. Portugalska wokalistka i kompozytorka w swojej muzyce czerpie z rodzinnych korzeni na Wyspach Zielonego Przylądka. Śpiewa po portugalsku, kreolsku i w lizbońskim slangu ulicznym, akompaniując sobie na gitarze. Towarzyszyło jej pięciu świetnie zgranych muzyków. Jej kojący i ciepły głos przechodząc od melancholii do tanecznej energii wspomagany był męskimi chórkami. Wśród roztańczonej publiczności znajdował się także Idan Raichel. Obydwoje zresztą zaszczycili później klub festiwalowy Bratnia Szatnia, biorąc czynny udział w jam session z polskimi muzykami, m.in. Urszulą Dudziak, Kayah i Dorotą Miśkiewicz.

Ostatniego dnia festiwalu miały miejsce dwa koncerty – „Dzieci świata” całkowicie poświęcony twórczości najmłodszych artystów z Egiptu oraz specjalny, dwuipółgodzinny „Koncert mistrzów” prowadzących przez cały tydzień warsztaty. W Akademii Sztuk Skrzyżowania Kultur wzięło udział ok. 160 chętnych, a zajęcia prowadzili specjaliści od perkusji flamenco, tradycyjnego śpiewu polskiego, muzyki szwedzkiej, gry na drumli, ludowego śpiewu Lapończyków, bliskowschodnich bębnów obręczowych, tradycyjnego tańca Neapolu, ekspresji scenicznej oraz słowiańskich fletów i piszczałek. Występ podzielony był na prezentacje uczniów prowadzonych przez mistrzów, a w części głównej – samych mistrzów solo, w duetach i większych składach. Festiwal zamknęło „grande finale”, czyli wspólne wykonanie jednej z mazowieckich polek, gromadzące na scenie 13 świetnych muzyków z Marią Pomianowską na czele.

Podsumowując tegoroczne Skrzyżowanie Kultur trzeba przyznać, że był świetnie zorganizowanym (co podkreślali również zaproszeni muzycy) i bardzo zróżnicowanym świętem muzyki na wysokim poziomie. Mnie zachwycało coś podczas każdego występu, najbardziej Mercedes Peon i Aynur. Program zawierał koncerty zarówno dla miłośników tradycji w jej najczystszej formie, a także kolejne stadia jej przetworzenia, po zupełnie nowoczesne brzmienie. Niemalże wszyscy artyści wystąpili w Polsce po raz pierwszy, zdobywając serca fanów, których tłumy codziennie wypełniały namiot festiwalowy i wykupywały płyty. Czekamy już na przyszłoroczną ucztę!

Patrycja Długoń


Artykuł opublikowano w JAZZ FORUM 12/2011


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu