Festiwale

fot. Jacek Michałowski

Opublikowano w JAZZ FORUM 12/2014

Sopot Jazz Festival 2014

Stanisław Danielewicz


Jeśli ktokolwiek miałby wątpliwości, czy koncepcja powierzenia kierownictwa artystycznego festiwali uznanym muzykom o wyrazistych poglądach na sztukę jest słuszna, to zniknęłyby one jak ręką odjął po tym, jak wybrzmiały ostatnie dźwięki tegorocznego Sopot Jazz Festival (8-12 października), od czterech lat pod wodzą saksofonisty Adama Pierończyka.  Dobór wykonawców imprezy AD 2014 zapewniał najwyższą jakość prezentacji.

Teatr Wybrzeże, Scena Kameralna

Amerykańskie trio saksofonisty Jona Irabagona (z udziałem Marka Heliasa - b i Barry’ego Altschula - dr), pomyślane jako swoista przystawka festiwalu, mogłoby z powodzeniem zostać przewidziane jako danie główne.

Koncert rozpoczęła świetna kadencja wirtuozowska tenorzysty (w dwóch utworach sięgnął później  po sopranino), harmonijnie łącząca dwa przekazy – jeden to sztuka opowiadania historii obleczonych w dźwięki, drugi to bogactwo środków technicznych, głównie artykulacyjnych, ale i szerokiej palety rytmiki. Temat, jaki się potem pojawił, był tylko pretekstem do kolejnych popisów solowych, kolejno basisty i perkusisty.

Owa formuła, eksponująca bogatą wyobraźnię każdego z muzyków, okazała się być motorem całego koncertu. Utwory, dokładnie zaaranżowane w każdej sekundzie (choć dopuszczające swobodne wykorzystanie przez każdego z muzyków różnych niuansów w obrębie podstawowego zestawu), składały się z „okienek” o różnym ustawieniu proporcji między poszczególnymi elementami dzieła muzycznego, i oczywiście łączników między nimi.

Perkusista był współautorem każdego utworu, a nuty wygrywane na typowych instrumentach zestawu perkusyjnego stanowiły niezastąpioną część  całości. Nie nadużywał swojej fenomenalnej techniki dobierając środki potrzebne, by dopełnić i tak bogaty przekaz.

Klub Spatif

Głównym magikiem był tu Szwajcar Andreas Schaerer, naśladujący głosem dźwięki występujące i w przyrodzie, i na scenie (świetnie „zagrane” solo puzonu), ale też proponujący własne brzmienia, kreujący możliwe do wyobrażenia sekwencje spodziewanych i niespodzianych „wydarzeń”. Najciekawszym momentem był monolog artysty w nieistniejącym języku, pełen zabawnych skojarzeń, rozwijający się w końcówce (już z udziałem perkusisty) w bombastyczna codę. Podsumowując: fantazyjne, momentami bardzo zabawne pomieszanie sztuk i konwencji.

Drugą część wieczoru wypełnił występ niemieckiego saksofonisty Matiasa Schuberta z towarzyszeniem tria RGG (Łukasz Ojdana - p, Maciej Garbowski - b i Krzysztof Gradziuk - dr). Koncert wyimprowizowany, niearanżowany, spontaniczny – jeśli idzie o kooperację niemieckiego gościa z zespołem. I raczej zdominowany przez polskich uczestników, jeśli idzie o sugestie struktur melorytmicznych, jakie kolejno budowały dźwiękowe narracje. To muzyka, w przeważającej części pozbawiona ograniczeń formalnych, czasem właśnie dlatego rozpływa się w niekontrolowanym chaosie, który dla każdego odbiorcy może stanowić źródło nieporównywalnych doznań, wynikłych m.in. ze stanu ducha, nastroju chwili itp. Mnie akurat w ten wieczór ani nie zachwyciła, ani nie prowokowała. Jeszcze raz potwierdza się teza, że swobodne granie wymaga solidnej dyscypliny.

Zatoka Sztuki I



Trilok Gurtu, fot. Jacek Michałowski


Trilok Gurtu jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych artystów światowej klasy, prawdziwym czarodziejem dźwięku, niewiarygodnie sprawnym showmanem. Jego ponadgodzinny recital jak zwykle pozostawił publiczność w stanie zachwytu, ale i zadumy nad emocjami, jakie hinduski perkusjonista potrafił ewokować, posługując się rozległą baterią instrumentów, podśpiewując, prezentując skomplikowane i wymieszane metra w taki sposób, że wydawały się genialnie proste.



BoZiLo, fot. Jacek Michałowski

Trzech dżentelmenów z BoZiLo (Karim Ziad - dr, Julien  Lourau - ts, Bojan - p) odbija swoją wspólną twórczością ten nurt współczesnego jazzu, który przyszłość (nie mówiąc o teraźniejszości) widzi w harmonijnym splocie elementów jazzowego idiomu z muzyką etniczną. Czerpali więc pełnymi garściami ze skarbnicy muzyki bałkańskiej i cygańskiej z obszaru południowej Europy. Jeśli idzie zaś o odwołania jazzowe, to słyszałem aluzje do Ornette’a Colemana czy Barneya Wilena, by wymienić tylko najbardziej oczywiste koneksje, ale było ich więcej. Momentami motywy składające się na poszczególne utwory brzmiały bardzo interesująco i już, już wydawało się, że dalej będzie coraz ciekawiej… ale nie było. Chyba zabrakło jakiejś siły porządkującej, miałem wrażenie, że wśród trójki muzyków brak lidera, który narzuciłby swoją wizję całości. Były więc interesujące fragmenty, rozczłonkowane między pianistą a saksofonistą, ale całość była nie do końca spójna i chyba za mocno „energetycznie chaotyczna”.

Muzycy kwartetu puzonisty Grzegorza Nagórskiego (lider - tb, eufonium; Kalman Olah - p, Manfred Bruendl - b; Klemens Marktl - dr) grali repertuar, składający się z kompozycji lidera. Jeśli ten koncert oceniać w kategoriach całościowych (brzmienie, inwencja, stylistyka, walory rytmiczne itd.) stanowił świetnie zgraną całość, muzycy wyraźnie nadawali na tych samych falach. Szczególnie jednak chciałbym pogratulować puzoniście wyboru pianisty – elegancko frazującego w partiach improwizowanych, stosującego wyrafinowane harmonie, uważnie słuchającego pozostałych członków zespołu.



Grzegorz Nagórski, fot. Jacek Michałowski

Grzegorz Nagórski poza puzonem wykorzystywał eufonium, które wyglądało jak tuba w miniaturze i miało barwę niską i ciepłą jednocześnie.

Zatoka Sztuki II

Ten wieczór rozpoczął się nadzwyczaj udanym występem szwajcarskiego tria VEIN. Co prawda organizatorzy (nie wyłączając Pierończyka, anonsującego koncert w pięknie wydanej broszurze festiwalowej) kładli nacisk na nazwisko amerykańskiego alcisty Grega Osby’ego, od kilku lat współpracującego ze Szwajcarami, gdy występuje w Europie, jednak było dla mnie oczywiste, że autorami sukcesu są muzycy tria, zwłaszcza pianista Michael Arbenz. Obok niego grali Thomas Lähns - b i Florian Arbenz - dr. Muzycy tria z amerykańskiej tradycji jazzowej wzięli chyba wszystko, co było niezbędne (timing, budowa linii napięć, evansowskie harmonie, konstrukcję koncertu z obowiązkowymi wirtuozowskimi popisami każdego z muzyków), jednak wszystko to jest na wiele sposobów dopasowane do europejskiej wrażliwości na emocje.



Greg Osby, fot. Jacek Michałowski


W harmoniach pianisty  słyszałem momentami Ravela, Prokofiewa i Debussy’ego, zwłaszcza w pełnej zadumy, genialnie zinterpretowanej balladzie Duke’a Ellingtona Come Sunday. Osby elegancko dopasował się do stylistyki wykonywanych utworów. Koń­cząca (teoretycznie, bo był obo­wiązkowy bis) występ kompozycja perkusisty Evolution była zgrabnie zestawionym ciągiem wirtuozowskich kadencji wszystkich muzyków, od perkusisty zaczynając, na saksofoniście kończąc. Wykonane na bis Summertime stanowiło jedynie pretekst do zadziwiających skojarzeń melodycznych, progresji i niezliczonych a przemyślnych transkrypcji motywów tematu.

Kontrabasista Miroslav Vitous przygotował specjalnie na sopocki festiwal program wynikający m.in. z fascynacji nagraniami Milesa Davisa z lat 60. i 70. Taka obowiązywała ideologia, zaś praktyka polegała głównie na zestawianiu z sobą w jednym utworze dwóch-trzech różnych motywów, by pobawić się ich podobieństwem, a czasami zaakcentować  kontrasty. Przykładem niech będzie splot dwóch ballad Stella by StarlightMy Funny Valentine.



Miroslav Vitous, fot. Jacek Michałowski


Kontrabas nie jest wdzięcznym instrumentem do recitalu solo, nawet jeśli jest w rękach mistrza. Zwłaszcza, gdy recital trwa ponad godzinę. Vitous  nie zaimponował pomysłowością, jeśli idzie o stosowanie technik gwarantujących szerszą paletę barw (a mógł, zastosowanie komputera do obróbki dźwięków na żywo daje niezłe efekty, jeśli muzyk jest obdarzony wyobraźnią). Pojawiało się pizzicato (w tym jak wiadomo Vitous  jest mistrzem świata, co po raz  kolejny udowodnił)  na zmianę z dość topornym arco, a do tego, co jakiś czas, był włączany efekt wah-wah. Pomysł poszukiwania podobieństw między tematami jako osnowa recitalu moim zdaniem miał za krótkie nogi, przez swoją powtarzalność i, niestety, pewną natrętność, prędko się znudził. Publiczność być może miała inne zdanie wywołując mistrza kontrabasu do bisu

Po koncercie  w sali na piętrze, publiczność przeniosła się do specjalnie dobudowanego na parterze namiotu z własną sceną (tam też grał kwartet Nagórskiego poprzedniego wieczoru). Może i dobrze, bo ostatni  sobotni występ, traktowany w kategoriach muzyki klubowej, mógł się nawet umiarkowanie podobać, a prezentowany na głównej scenie niekoniecznie. Autorem pomysłu połączenia rumuńskich piosenek z ostatnich kilkudziesięciu lat z konwencją jazzu mainstreamowego był rumuński pianista Mircea Tiberian, a towarzyszyli mu polscy muzycy, spośród których wyróżniłbym Jerzego Małka w kilku karkołomnych solówkach trąbkowych. Gwiazdą tego występu była jednak wokalistka Nadja Trohin, obdarzona indywidualną barwą głosu i doskonale współpracująca z sekcją rytmiczną, kiedy trzeba liryczna, innym razem teatralnie dramatyczna.



Nadja Trohin, fot. Jacek Michałowski


Zatoka Sztuki III

Tego dnia w namiocie dobudowanym do kawiarni na parterze miało miejsce jedno z najciekawszych wydarzeń festiwalu: koncert big-bandu pod wodzą i z aranżacjami Aleksandry Tomaszewskiej, a w składzie orkiestry znalazła się czołówka polskich jazzmanów, w tym kilku trójmiejskich. Prawdę mówiąc, aż szkoda było, ilu się muzyków „marnuje”, bo chciałoby się więcej solówek  wybitnych bądź co bądź indywidualności, a liderka tych solistycznych okienek nie przewidziała zbyt wiele. No cóż – wiadomo było od początku, że wszyscy przyszli głównie po to, by pozachwycać się aranżacjami – wręcz barokowymi w harmonicznym wysmakowaniu. 



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu