Festiwale
Atom String Quartet
fot. Artur Rawicz/MFK.com.pl

Sopot Jazz Festival 2016

Stanisław Danielewicz


Sopocki festiwal odbywał się w dn. 13-15 października. Przez kilka lat jego dyrektorem artystycznym był Adam Pierończyk, w tym roku zastąpił go nowojorski alcista Greg Osby, który zaproponował cykl koncertów pod hasłem „East Meets West”. W ramach jego koncepcji na scenie wspólnie występują muzycy ze Stanów Zjednoczonych i Polski, niekoniecznie reprezentujący tę samą stylistykę. Inny autorski pomysł to „gwiazda specjalna” – wybitny muzyk, zapraszany do Sopotu po to, żeby zaprezentować tu swój najnowszy, skomponowany specjalnie na tę okazję utwór.


Dzień pierwszy

Szwajcarka Emilie Weibel, od dziesięciu lat mieszkająca w Nowym Roku, nagrywa dla wytwórni płytowej Grega Osby’ego, Inner Circle Music. Wokalistka, wspierająca się komputerowymi zapisami, loopami itp., nie mieści się w najbardziej nawet liberalnie napisanej definicji współczesnego jazzu. Niestety, Emilie swoimi przyjemnie brzmiącymi wokalizami niczego istotnego nie wyraża, choć w tekstach pojawiają się co i rusz „love”, „freedom”, „peace”. Chętnie słucham takiej muzyki przed snem, bo ona koi dusze, na chwilę zamienia świat w lepsze miejsce do życia niż nim jest, a jeszcze jakże anielsko delikatnie potrafi zabrzmieć. No i w Sali Teatru Kameralnego, gdzie festiwal się rozpoczął, mógłbym zasnąć, bynajmniej nie z nudów, lecz ukojony niebiańskimi dźwiękami i prostotą skojarzeń.


Emilie Wiebel, fot. Artur Rawicz/MFK.com.pl


Na szczęście powstrzymywała mnie świadomość zmiany warty – za chwilę miała pojawić się (jako gość specjalny) Urszula Dudziak. Nasza „Magic Lady” analogicznie jak jej poprzedniczka, posługiwała się wyłącznie elektroniką, loopami i komputerowymi efektami, ale dlaczego miałoby być inaczej, skoro jest mistrzynią owych efektów? Przede wszystkim jest jazzwoman w pełnej krasie i udowadnia to w każdej improwizowanej nucie. Jej klasa właśnie w improwizowanych frazach znajduje najwłaściwszy wyraz. Posłuchaj, jak prędko bije twoje serce, What About Me zaśpiewała solo. A do trzeciego i czwartego utworu zaprosiła Emily Weibel, dając jej szansę przekonania publiczności, że jazz nie jest jej całkowicie obcy. Był to interesujący happening, nakładające się na siebie brzmienia i fragmenty tekstów prowokowały do myślenia, co też wydarzy się za chwilę. Ale wszystkie artystyczne prowokacje umieścić należało po stronie Urszuli Dudziak, ona nadawała tempo i wyraz całości. Okazało się, że jest niesamowicie wrażliwa na brzmienie.


Emilie Wiebel & Urszula Dudziak, fot. Artur Rawicz/MFK.com.pl


Zapowiadany przez Artura Orzecha Portugalczyk João Barradas jako geniusz akordeonu (guzikowego) rzeczywiście jest genialny, przy czym jego klasa chyba trochę łatwiej trafiała do świadomości słuchaczy wówczas, kiedy posługiwał się tradycyjnym akordeonem, podczas gdy wersja elektroniczna instrumentu, przy dodatkowych efektach artykulacyjnych, nie daje aż takich możliwości, jakich można by oczekiwać (brzmi podobnie do piana Fendera). Artysta gra własne utwory, wcale niełatwe. Forma jest każdorazowo przemyślana, można rzec błyskotliwa, sprzężona z dość gęsto zapisanymi pomysłami harmonicznymi i rytmicznymi, Prawdziwa „muzyka dla muzyków”, poniekąd abstrahująca od prostych skojarzeń melodycznych, za to dająca przyzwolenie na swobodne błądzenie po skalach, nieustanne zmiany rytmiczne, kontrapunktowanie motywów wygrywanych prawą ręka przez odpowiedzi lewej ręki. Trio kompetentnie uzupełniali: André Rosinha - b i Bruno Pedroso - dr, choć cieszyłbym się bardziej, gdyby towarzyszył mu perkusista nie tylko odgrywający to, co lider mu zapisał, ale dokładający swoją cegiełkę fantazji i weny.

Dzień drugi

Tegoroczny festiwal odbywał się pod hasłem jedności Wschodu i Zachodu. Idealnie (z dodatkiem opcji północ-południe) włączył się w ten temat norwesko-amerykańsko-włoski Showtime Band. Z estrady w jednej z sal Grand Hotelu (odbywały się tam dwa z trzech festiwalowych koncertów) popłynęły dźwięki pięknie synkopowanego, nienagannego stylistycznie swingu lat 30., z dodatkiem ragtime’owego stylu pianisty w niektórych solówkach. Tematy, miłe sercu i uchu jazzfana, który pamięta, że swing najpiękniej grywali Benny Goodman (bardzo zdolnym uczniem Goodmana był norweski klarnecista Felixa Peikli) i Lionel Hampton (Hampton i Red Norvo to dwa nazwiska-wyznaczniki kierunku obranego przez amerykańskiego wibrafonistę Joe’go Doubledaya). Pianista Luca Filastro z Włoch oczywiście w tym zestawieniu musiał grać rolę Teddy’ego Wilsona – co mu się całkiem dobrze udawało, choć lepiej grał ragtime’y. Dodajmy do tego dwóch muzyków sekcji rytmicznej, nienachalnych, dyskretnie, sprawnie akompaniujących – Jensa Fossuma na kontrabasie i Mauro Mengotto na perkusji.

After You’ve Gone, Dizzy Spells, Flying Home, Moon Glow, World Is Waiting For the Sunrise – to niektóre z tytułów w ramach godzinnego show. Niespodzianką było wirtuozowskie wykonanie przez klarnecistę wydawałoby się ogranego do granic możliwości armstrongowskiego What a Wonderful World – takiej interpretacji, pełnej delikatnie krążących wokół tematu wariacji, klarnetowych jeszcze nie słyszałem.


Sara Serpa & André Matos, fot. Artur Rawicz/MFK.com.pl


Po przerwie zagrał portugalski duet z Nowego Jorku. Wokalistka Sara Serpa i gitarzysta André Matos (używający łagodnie brzmiącego instrumentu z sekwencerem) zaprosili słuchaczy do krainy zamyśleń, marzeń i nostalgii. Trochę było w tym tradycji fado, jeszcze więcej melodyki nawiązującej do wczesnych utworów João Gilberto, trochę wokalnego stylu nawiązującego do interpretacji Björk (choć bez słów), melanż stylistyczny niez­wykły, lecz trafny. Do wykonania dwóch utworów zaproszono Atom String Quartet. Świetnie pomyślane dźwięki podkładów i solówek przeniosły tę muzykę w wymiar post­impresjonistycznych skojarzeń brzmieniowych, a krótkie solo pizzicato Krzysztofa Lenczowskiego na wiolonczeli po chwili zamieniło się w ostinatowy akompaniament do romantycznej opowieści, wyrażanej poprzez onomatopeje i sylaby intonowane przez wokalistkę. W finalnej części koncertu, gdy kwartet opuścił estradę, Sara Serpa na chwilę zasiadła do fortepianu. Ale ten pomysł akurat nie wzbudził u mnie entuzjazmu, gdyż szlachetny minimalizm (gitara – surowy głos)
został zaprzepaszczony.

Do trzeciej części koncertu dotrwała nieco ponad połowa sali, ale to najwięksi szczęściarze. Atom String Quartet to sto procent tego, co w jazzie najlepsze. I nie tylko w jazzie. Repertuar zawierał m.in. Medium (utwór Lubowicza), Ad Libitum 2 z trzeciej płyty zespołu. Balladę o śmierci Janosika Lubowicza, inspirowaną melodią ludową, dwie wczesne etiudy fortepianowe Witolda Lutosławskiego adaptowane na smyczki, kompozycje Michała Zaborskiego Melodia prerii i Snow Hunter, Mateusza Smoczyńskiego Happy, Michała Za­borskiego First Breath. W ostatniej częściznalazła siękompozycja zatytułowana Namysłowiak – nie bez kozery, bo jako gość specjalny dołączył do kwartetu Zbigniew Namysłowski! Owych czterech tak szczęśliwie utalentowanych instrumentalistów-atomistów to: skrzypkowie Dawid Lubowicz i Mateusz Smoczyński, altowiolista Michał Zaborski oraz wiolonczelista Krzysztof Lenczowski.

Dzień TRZECI

Trio greckiego basisty (mieszkającego w Nowym Jorku) Petrosa Klampanisa, z udziałem pianisty Kristjana Randalu i perkusisty Bodeka Janke przedstawiło całkiem spójny repertuar, oparty na kompozycjach lidera. Tego rodzaju mainstreamowy jazz, na równie profesjonalnym poziomie, bez udziwnień i fajerwerków, gra tak wiele zespołów, nie wyróżniając się niczym szczególnym, iż uznałem, że jedyne co mi pozostało, to poddać się somnambulicznie płynącym dźwiękom, budząc się czasem na solówki basisty, imponujące techniką i wrażliwością skojarzeń melodycznych. Niemniej oczywiste było, że trzeba czekać na pojawienie się wcześniej zapowiadanego gościa – a był nim Zbigniew Namysłowski. No i się zaczęło! Okazało się, że grecka melodia ludowa to idealny szkielet dla alcisty, który wszak zasłynął twórczym wykorzystaniem skal używanych przez polskich twórców ludowych, więc i tu dał się ponieść skojarzeniom z muzyką ludową Pod­lasia i Kurpiów.

Kolejny utwór to kompozycja Namysłowskiego Very Sad Bossa, tu grał on na sopranino, Potem Nights in Tunisia i Namysłowski znów na alcie. Cieszyłem się z faktu wykorzystania standardu, szczególnie miłego moim wyobrażeniom o idealnej kompozycji jazzowej. Publiczność nagradzała improwizowane chorusy gromkimi brawami, bo wszyscy muzycy wznieśli się naprawdę na wyżyny, imponując jednocześnie szlachetną zwięzłością.

Clou wieczoru i jednocześnie najwybitniejsze wydarzenie artystyczne festiwalu to natchniona współpraca polskiego tria Dominik Wania - p, Max Mucha - b, Dawid Fortuna - dr z amerykańskim alcistą Loganem Richardsonem. Już złożona z kilku utworów suita uniosła poprzeczkę na najwyższy poziom. Nic w tej kooperacji nie było zwykłe ani trywialne. Jak potrafią nadawać na wspólnych falach awangardowy muzyk z Nowego Jorku i odwołujący się do chopinowskiej palety ekspresji polski pianista? W jaki sposób perkusista potrafi zabudować swoimi pomysłami rytmicznymi materię dźwiękową, by uzyskać monolityczny twór, mieszczący w sobie całą tradycję jazzową? To kilka z pytań, a na więcej nie mogłem sobie pozwolić, pochłonięty, tak jak publiczność koncertu, podążaniem za konstruowanymi frazami. Było dla nas, słuchaczy, jasne, że mamy do czynienia z wydarzeniem niezwykłym. 



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu