Festiwale
Philippe Garcia i Paolo Fresu
fot. Krystian Bordacki

Time In Jazz: Gejzer żywiołów

Krystian Brodacki


Czym różnią się festiwale włoskie od innych? Tym, że włoscy organizatorzy ogromną wagę przywiązują nie tylko do muzyki, ale i do otoczki, jaka im towarzyszy. Po pierwsze: miejsce akcji. Wybiera się najpiękniejsze fragmenty miasta, bądź atrakcyjne turystycznie okolice, aby dać piękną oprawę architektoniczną, lub krajobrazową. Po drugie: dba się o to, aby festiwalowym przeżyciom towarzyszyły dobra kuchnia i najlepsze wina, z jakich słynie dany region. Po trzecie: festiwalowe imprezy z reguły odbywają się nie tylko w ich głównej siedzibie, lecz także w innych miejscowościach, dzięki czemu muzycy i melomani
stają się swego rodzaju krajoznawcami. To wszystko razem
tworzy nadzwyczajną atmosferę.

Doświadczyłem tego podczas festiwali Umbria Jazz (przepiękne średniowieczne śródmieście w Perugii jako baza i dodatkowo koncerty w równie pięknych miasteczkach Umbrii), Clusone Jazz (wspaniałe góry jako tło), Pompei Jazz (gdzie Miles Davis grał w rzymskim amfiteatrze na terenie wykopalisk), Pescara Jazz (wyjazdy w głąb regionu Abruzzo w ramach cyklu „Jazz in provincia”), a wszędzie znakomite jedzenie i picie, jako że nie samą muzyką człowiek żyje...

Jednak jeśli chodzi o pomysłowość w układaniu i ekspozycji programu żaden z tych festiwali nie wytrzymuje porównania z Berchiddą w północnej Sardynii, gdzie co roku odbywa się festiwal pod nazwą Time in Jazz. Jest to zasługą twórcy i dyrektora festiwalu, wybitnego trębacza, kompozytora i lidera, a zarazem intelektualisty i po trosze polityka. Nazywa się Paolo Fresu, pochodzi z Berchiddy. 2 sierpnia br. wystąpi ze swym kwartetem w Muzeum Manggha w Krakowie w ramach XV. Letniego Festiwalu Jazzowego w Piwnicy Pod Baranami.

Już od dawna każda kolejna edycja „TiJ” poświęcona jest jakiemuś motywowi przewodniemu, jak np. „Muzyka i obraz”, „Muzyka i zabawa”, „Muzyka i gastronomia”, „Muzyka i architektura”. Zapraszanych na festiwal artystów Fresu zachęcał, aby przygotowali jakieś projekty pod dane hasło. Ostatnio takim motywem była... woda. Dalsze trzy żywioły patronować będą następnym edycjom.

Co woda ma wspólnego z muzyką, a z jazzem w szczególności? Wystarczy zajrzeć do historii muzyki: znajdziemy tam Straussa Nad pięknym modrym Dunajem, Haendla Muzykę na wodzie, Debussy’ego Morze, Respighiego Fontanny rzymskie, Szymanowskiego Źródło Aretuzy... Ileż jazzowych standardów ma „wodne” konotacje! Lazy River, Deep River. Ol’ Man River, How Deep Is the Ocean, Floating Down to Cotton Town, Raincheck. Watercolors, Golfstrom. Wielka suita Joe Zawinula nosi tytuł Stories of the Danube – Opowieści Dunaju. A w recenzjach z jazzowych płyt często czytamy o „rwącym strumieniu muzyki”, o falowaniu i wzburzonym nurcie, „o dźwiękach migotliwych jak odbłyski słońca na jeziorze”...
 
Tak więc pretekstów do uczynienia z wody patrona jazzowego festiwalu jest dość. Ale Pawłowi Fresu chodziło o coś więcej: brak wody jest dziś problemem globalnym, półtora miliarda ludzi nie ma dostępu do wody i z tego powodu choruje i umiera, UNESCO ogłosiła lata 2005 do 2015 „dziesięcioleciem wody”, a więc okresem, w którym ta sytuacja musi się zmienić. Dlaczego jazzmani nie mogliby wnieść jakiegoś wkładu w tę akcję? Choćby przez jej popularyzowanie za pośrednictwem swej muzyki?

Festiwal zrealizował to zadanie w różnorodny i pomysłowy sposób, dosłowny i przenośny. Australijski pianista Peter Waters (nomen omen!; co ciekawe, w festiwalu brał też udział basista holenderski Tony Overwater) nad jeziorkiem Nunzia w środku gór Limbara improwizował wokół pieśni Gabriela Fauré Au bord de l’eau (Na brzegu wody); puzonista Gianluca Petrella wykonał happening w ośrodku kąpielowym w Berchiddzie, wskakując z puzonem do basenu; w trakcie finałowej gali uruchomiono na estradzie ogromną kurtynę wodną, okraszoną sztucznymi błyskawicami... Był też koncert Fresu z francuskim perkusistą Philippe Garcią nad brzegiem rzeki di Silvani, w trakcie którego obaj panowie weszli do wody, Fresu po kolana, Garcia po pas; bijąc rękami w taflę rzeki dał trębaczowi najbardziej oryginalny podkład rytmiczny, jaki kiedykolwiek słyszałem... A dodajmy, że rzecz działa się w żółto-złotych promieniach słońca o zachodzie, w miejscu niezwykłej urody, z górami zamykającymi horyzont.

Choć plac Piazza del Popolo w Berchiddzie był festiwalowym centrum, wiele spośród 37 koncertów festiwalu odbyło się przed południem i popołudniu w siedmiu miejscowościach w okolicy, a wszędzie publiczność dopisała. Były to miejsca malownicze, niektóre o magicznej atmosferze, jak np. bodaj najstarsza budowla romańska na Sardynii, bazylika San Antioco di Bisarcio koło Ozieri, we wnętrzu której zostało wykonane dzieło Jana Lundgrena pt. „Mysterium Magnum”: kompozytor przy fortepianie, Lars Danielsson na kontrabasie, a w tle – sardyński Chór Polifoniczny „Santa Maria degli Angeli” pod dyrekcją Michele Cossu.

Szwedzki pianista Lundgren, o dużym już dorobku, przedstawił to oratoryjne dzieło trzy lata temu na płycie dla wytwórni ACT (ze szwedzkim chórem Gustafa Sjoekvistsa). Jest połączeniem swobodnej improwizacji z muzyką renesansową (Cristobal De Morales, William Byrd, Claudio Monteverdi, Orlando Di Lasso). W sensie pomysłu nasuwa skojarzenia z nagraniami Garbarka z Hilliard Ensemble, w sensie charakteru – z zagraniami Larssona z Możdżerem.

Lundgren wystąpił także solo przy źródłach di Rinaggiu koło Tempio Pausania, gdzie zagrał Acqua Blues (ukłon w stronę organizatorów), kilka standardów (Round Midnight Monka – w samo południe!), a także swą adaptację szwedzkiej melodii ludowej Slaeng polska (to był po prostu polonez!) oraz kołysankę z Rosemary’s Baby – a więc pojawiły się dwa akcenty polskie. Niestety Lundgren nie wyjaśnił publiczności, że słowo „polska” znaczy to samo, co „polacca”, ani nie podał nazwiska kompozytora Rosemary’s... Cóż, nie musiał, ale było mi przykro. Kołysanka dziecka Rosemary jest na płycie Lundgrena pt. „European Standards” (patrz recenzja w „JF” nr 7-9/09).

Trzeci występ Jana odbył się na scenie głównej wespół z Fresu i Richardem Galliano (harmonia guzikowa) w bardzo pięknym w barwach, nastroju, melodyce programie pt. „Mare Nostrum” („Nasze Morze”, a więc – woda!). Dwa lata temu ten owoc współpracy trzech artystów ukazał się na płycie ACT. Każdy wniósł tu swe kompozycje (Lundgren Mare Nostrum, Galliano Principessę, Fresu Valzer del ritorno), ale zagrali także utwory oparte na kompozycjach m.in. Ravela (Ma Mere l’Oye), Treneta (Que reste-t-il de nos amours?), Jobima (Eu nao existo sem voce). Apogeum festiwalu – według mnie. Według innych – był nim koncert Jana Garbarka.

Norweski saksofonista, największa gwiazda „Time in Jazz”, promował nowy dwupłytowy album pt. „Dresden”, wzbudzający zrozumiałe zainteresowanie: był pierwszym od sześciu lat (poprzedni: „In Praise Of Dreams”). Został nagrany na żywo w 2007 r. w tzw. Starej Rzeźni w Dreźnie, z Rainerem Brüninghausem (z Garbarkiem „od zawsze”!) na fortepianie i instrumentach klawiszowych, brazylijskim basistą Juri Danielem i perkusistą-perkusjonistą Manu Katché, którego w Berchiddzie zastąpił Trilok Gurtu.

Wykonano niemal pełny repertuar „Drezna”, głównie starych i nowych kompozycji lidera, lecz także Paper Nut Shankara, Milagro dos peixes Nascimento, Tao Daniela i Transformations Brueninghausa. Saksofonista był w formie, grał jak zwykle na sopranie i tenorze, i jak zwykle śpiewnie i nieco nostalgicznie. Narażę się jego fanom: chwilami nudziłem się na tym koncercie jak mops. Aliści kilka razy nastawiłem uszu, a mianowicie wtedy, gdy grupa Garbarka grała jego utwory inspirowane ludową muzyką norweską.

Włoscy recenzenci piali potem z zachwytu, jak niewyczerpane możliwości tkwią w folklorze norweskim, a tak naprawdę słychać tam było (np. w The Tall Tear Trees) silne wpływy polskie – tylko, że w tym wielotysięcznym audytorium wiedziałem o tym tylko ja... Tu gorzka refleksja: wiele lat temu z niemałym trudem doprowadziłem do wydania przez Wydawnictwo Poljazz dwu płyt pt. „Polska” z 44. przykładami polskiej muzyki ludowej in crudo. Wobec braku takich nagrań na rynku (paradoks Polski „Ludowej”!) chciałem polskim jazzmanom dostarczyć oryginalnego materiału jako źródła inspiracji – w miejsce „Mazowsza” i „Śląska”. O naiwny! Nikt z tej możliwości jak dotąd nie skorzystał. Natomiast mądrzy Skandynawowie od dawna czerpią obficie ze swego folkloru, odnoszą triumfy, budzą szacunek, choć ich muzyka ludowa jest mniej bogata, a w dodatku silnie „zapolszczona”...

Dwie grupy użyły w swych nazwach przymiotnika „cosmic”. Francuskie duo Cosmic Connection – wspomniany perkusista Garcia i saksofonista Gael Horellou – jest przedstawicielem electro-jazzu. W ich grze, wspomaganej różnymi urządzeniami elektronicznymi, improwizacja free łączy się ze stylistyką drum’n’bass. Cosmic Band Jana Łukasza Petrelli to organizm 8-osobowy (tb, tp, ts, bs, p, synth, g, perc), który w partiach aranżowanych brzmi jak nowoczesny big band (od Ellingtona po Sun Ra). Soliści grają w konwencji free, z ogromną ekspresją, która wyraża się także ruchem całego ciała. Wśród nich uwija się Petrella, najbardziej żywiołowy z wszystkich. Jest to jakby włoskie wydanie naszej niegdysiejszej Young Power.

Ponieważ Afryka jest szczególnie porażona brakiem wody, nie mogło nie być w Berchiddzie akcentów afrykańskich: dwa koncerty dała mocno zaangażowana w sprawy społeczne znana nam w Polsce wokalistka z Beninu Angelique Kidjo; wystąpił też walczący o prawa swego narodu zespół Tuaregów Terakaft z północnych obszarów Mali, alter ego bardziej znanej grupy Tinariwen. Jak przedstawiciele innych muzyk etnicznych, tak i nomadyjscy muzycy grają swe tradycyjne monotonne melodie na gitarach elektrycznych, dla euro-amerykańskich uszu stając się w ten sposób bardziej strawni, co nie znaczy, że lepsi.

Ciekawym momentem festiwalu było wystąpienie antyglobalisty Alexa Zanotelliego, księdza z misjonarskiego Zgromadzenia Kombonianów, który wiele lat spędził w Afryce i poznał ją od podszewki: dziś walczy m.in. o prawo każdego człowieka do wody, a przeciw międzynarodowym organizacjom próbującym zmonopolizować (sprywatyzować) zasoby wodne. Zanotelli jest postacią we Włoszech bardzo znaną.

W kolejnej edycji „TiJ” motywem przewodnim będzie powietrze.

Krystian Brodacki


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 7-8/2010

 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu