Festiwale
Vijay Iyer
fot. Jan Rolke

Warsaw Summer Jazz Days 2010 - sobota

Piotr Iwicki


Kiedy pierwszy raz zobaczyłem w festiwalowym programie, kogo posłuchamy w sobotni wieczór, zastanowiłem się: co łączy fanów muzyki Vijaya Iyera z poddanymi dworu Karmazynowego Króla, miłośnikami klimatów będących naturalną kontynuacją dokonań King Crimson? Odpowiedź była prosta: nic. To nieprzystające do siebie światy, no może spójne pod jednym względem: muzyka Iyera, duetu TU i formacji Stick Men wymaga od słuchaczy skupienia i osłuchania.

To nie jest granie lekkie, choć dla koneserów niezwykle przyjemne. Stąd nic dziwnego, że gdy okazało się iż zmieniono kolejność koncertu (Iyer zagrał na finał), część publiczności po pierwszych  taktach zagranych przez Pata Mastelotto i Treya Gunna, wyszła do kuluarów. Nomen omen, podobnie było, gdy po mistrzach sticków (te instrumenty dziesięciostrunowe wymyślone przez Emmetta Chapmana blisko pół wieku temu), które brylowały w obu pierwszych formacjach), zagrał Iyer, wówczas z Sali wyszło sporo słuchaczy, w tym wielu w charakterystycznych koszulkach upamiętniających wcześniejsze pobyty King Crimson w Polsce.

TU
Trey Gunn
i Pat Mastelotto to goście festiwali zarówno rockowych, awangardowych, jak i imprez traktujących jazz niezwykle szeroko. Nic dziwnego, mistrz sticku i wirtuoz-ekwilibrysta bębnów to instrumentaliści tyleż wrażliwi i muzykalni, co efektowni. Gunn grał na swojej hybrydzie sticka i basu elektrycznego chętnie przetwarzając, multiplikując barwę instrumentu, przez co odnosiliśmy wrażenie, że na scenie gra nam wielka formacja progresywnego rocka, a gdy usłyszeliśmy 21st Century Schizoid Man (zamiast linii wokalu, odtwarzano dziwne dialogi z samplingu) z oryginału w warstwie instrumentalnej nie brakowało czegokolwiek!

Ten koncert przechodzi też do historii jako nr 1 w kategorii przekraczania pasm dźwięku. Kto myślał, że Bill Laswell czy Nils Peter Molvaer osiągnęli najniższe pułapy basu, jest w błędzie. Stick (zarówno w rękach Gunna jak i kolejnych bohaterów wieczoru: Tony’ego Levina i Michela Berniera) schodzi poniżej pasm słyszalności, a i w górę pnie się na tyle, na ile pozwalają procesory i syntezatory, czyli poza pasmo, które słyszymy. Dzięki temu, koncertu mogliśmy nie tylko słuchać, ale też odczuwać go całym ciałem, a w kuluarach podwieszane lampy sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz oderwać się od sufitów!

Wracając do muzyki, skoro występy anonsowane były jako Crimson Garden, nikogo nie dziwiło, że kiedy tylko pojawiały się tematy Roberta Frippa i jego kompanów, publiczność wybuchała owacją. Nie inaczej skwitowała finał popisu duetu TU, gdy bas ze Starless wtłoczył słuchaczy w fotele jeszcze głębiej. I choć Gunn przez trzy kwadranse pokazał nam liczne własne kompozycje (zawartość albumu „TU” m.in. z demonicznymi XTCU2, Make My Grave in the Shape of a Heart oraz ostrym jak brzytwa Misery Die… Die… Die…) demonstrując nieprzeciętne możliwości instrumentu i jego elektronicznych peryferii, to widać było, że publiczność przyszła na koncerty epigonów King Crimson i takiej muzyki oczekiwała.

Stick Men
Paradoksalnie, występujący jako drugi Stick Men (Levin/Bernier/Mastelotto) skupił się na muzyce własnej wykonując niemal w komplecie materiał z ostatniego albumu „Soup” (znakomity Sasquatch, nastrojowy Scarlet Wheel, wirtuozowska suita Hands). Trudno opisywać poszczególne kompozycje, ale warto wspomnieć o ciekawej transkrypcji suity Ognisty ptak Igora Strawińskiego, w której trzech muzyków pokazało nie tylko swój kunszt (zwłaszcza w Finale), ale i nieprzeciętne możliwości współczesnego instrumentarium.

Mastelotto obok wielkiego zestawu bębnów miał trzy instrumenty elektroniczne, z których z jednakową swobodą wyczarowywał barwy kotłów symfonicznych czy perkusjonaliów, co baśniowe efekty i niedefiniowalne klastery barw. Tam muzyka zdumiewała wielopłaszczyznowością, przestrzenią i zdumiewającą siłą dynamiczną. Wszystko za sprawą nieograniczonej skali sticków i talentu muzyków.

Co tu ukrywać, Tony Levin to gigant, artysta swobodnie poruszający się po wielu gatunkach, filar zarówno formacji Petera Gabriela, jak i Crimsonów. Publiczność wprawił w osłupienie, gdy w Scarlet Wheel zagrał na swym instrumencie barwą... ludzkiego śpiewu. I nie było to granie na zasadzie speca od syntezatorów podkładającego chórki z samplingu. Levin prowadził cztery niezależne linie wokalne, te zaś miały osobne linie wyśpiewywanego tekstu. Polifonia w każdym calu.  Jak to zrobił? Nawet nie miałem siły zgłębiać. Na koniec występu dołączył do tria również Gunn, finalizując nasz pobyt w Karmazynowym Ogrodzie.  Wierzcie mi, trzy sticki na scenie w rękach takich szaleńców to prawdziwie niebezpieczna broń!

Vijay Iyer Trio
Na ten koncert czekali chyba wszyscy, którzy chcieli skonfrontować peany wypisywane przez światowe, jazzowe media z muzyką graną „na żywo” w wykonaniu tego wybitnego artysty. I nie zawiedli się. Swój występ Vijay Iyer, Amerykanin o hinduskich korzeniach rozpoczął, gdy Hiszpanie zagwarantowali sobie awans do półfinału mundialu, a skończył przed północą. To, co wydarzyło się w międzyczasie, to kwintesencja współczesnego pojmowania jazzu jako muzyki wynikającej z wiekowej tradycji, ale patrzącej gdzieś poza horyzont, bez obaw o to, czy istnieją jakiekolwiek granice, których nie należy przekraczać.

Pod względem repertuaru występ bazował na materiale z ostatniej jego, nagranej w trio, płyty „Historicity”, a wspierający lidera Stephan Crump (kontrabas) i Marcus Gilmore (bębny) wydawali się tworzyć z liderem monolit. Czy to w demonicznych, powiewających echem McCoy Tynera zrytmizowanych instrumentacjach (Mystic Brew), czy w rozpływających się w czasowej swobodzie melancholijnych, wręcz eterycznych frazach free (Helix), muzycy ciągle grali niezwykle spójnie. To porozumienie, wręcz sceniczna empatia sprawiły, że jazz wchodził w najwyższe rejony artyzmu, coś nieosiągalnego dla zbyt wielu współczesnych pianistów.

Co ciekawe, mając porównanie z jego występem sprzed czterech miesięcy we Wrocławiu wiem, że grając w trio czy w duecie, Iyer dotyka całkiem odmiennych konwencji stylistycznych. W Warszawie zdecydowanie mniej było odwołań do niegdysiejszej współpracy z Steve’em Colemanem, muzyka nie nosiła piętna koncepcji M-Base, w którą Iyer przez wiele lat był zapatrzony. To było coś bardzo osobistego, momentami wręcz intymnego, jazz bardzo intelektualny (lider posiada obok wykształcenia muzycznego również dyplomy nauk ścisłych), ale gdy trzeba, folgujący jazzowemu szaleństwu i tak ważnej w tej muzyce – wolności.

Dla wielu zaskoczeniem było ujęcie w programie przez Iyera tematu Humane Nature, tyle samo przeboju muzyki pop co i jazzu (pamiętna interpretacja Milesa Davisa). Wtajemniczeni wiedzą, że była to swoista forpoczta, bowiem właśnie ta kompozycja otwiera najnowszy album artysty „Solo” (ACT), którego premiera zaplanowana została na sierpień.

Piotr Iwicki

Opublikowane w JAZZ FORUM 7-8/2010


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu