Festiwale
Bitches Brew Revisited
fot. Jan Rolke

Warsaw Summer Jazz Days 2011: Bitches & Nublu

Piotr Iwicki


Pierwszy dzień, w którym WSJD zawitało w Sali Kongresowej dla jednych okazał się wydarzeniem artystycznym, dla innych zawodem. Jak pogodzić tak skrajne oceny? Sprawa jest prosta. Większość zgromadzonych tego dnia w najbardziej prestiżowej sali stolicy melomanów została zwabiona zarówno nazwiskami uczestników, jak i samym tytułem przedsięwzięcia Bitches Brew Revisited. I nie ma się czemu dziwić, skoro formację współtworzą: Graham Haynes - tp, Vernon Reid - gi, Melvin Gibbs - b, JT Lewis - dr, ponadto za gramofonami i elektronicznymi cudeńkami stanął sam DJ Logic, syntezatorami władał James Hurt, za perkusjonaliami zasiadł Adam Rudolf, a za partie saksofonów odpowiadał Antoine Roney.

Niby „lista płac” wypada tutaj imponująco, jednak ta ilość grzybków w jednym barszczu okazała się zgubna. Samo podejście do kultowej już Davisowskiej materii było zbyt oczywiste i wręcz „na klęczkach”, a od takich gigantów można było oczekiwać czegoś przewrotnego, może wręcz rewolucyjnego. Dyrygujący całością Graham Haynes co prawda doprawił brzmienie bardzo osobistą, charakterystyczną barwą instrumentu, szkoda jednak że zbytnio skupił się na kontroli formacji, zamiast wbić nas w fotele intrygującymi solówkami. A to potrafi jak mało kto.

Minąłbym się z prawdą, gdybym przemilczał te momenty występu supergrupy, w których muzyka osiągała wysokie loty. Paradoksalnie stało się tak, gdy na scenie pozostał jedynie Vernon Reid i DJ Logic, a reszta muzyków zniknęła w kulisach. Zabawy mistrza gitary i speca od elektroniki barwami i samplami odwołujące się do Davisowskiego oryginału Feio wciągnęły mnie bez reszty i powiem szczerze – ten duetowy dialog mógłby trwać do końca występu. Ale czemu się dziwić, skoro obaj grają ze sobą od wielu lat i rozumieją muzycznie w lot. To było coś! I takim ten koncert chcę pamiętać.

Objawieniem dnia, a właściwie wieczoru był genialny koncert Nublu Orchestra. Dla mnie była to kompletnie biała karta, co spotęgowało zaskoczenie, a wręcz zachwyt całą koncepcją projektu, którym dowodził Lawrence D. „Butch” Morris. To właśnie on w charyzmatyczny sposób nie tyle dyrygował orkiestrą, ile wskazywał drogę, która winna podążać muzyka, ekspresja wykonawców, gestami tworzył swoisty dźwiękowy obraz. Czy może raczej jak demiurg kreował na naszych oczach nowy byt.

Tak solidnego free jazzu bliskiego XX-wiecznej koncepcji aleatoryzmu sterowanego, typowego dla muzyki współczesnej (vide Witold Lutosławski), w Warszawie nie słuchaliśmy już dawno. Warto wymienić muzyków, którzy w sposób porywający zrealizowali wizję Morrisa. A byli to: Ilhan Ersahin - ts; Jonathan Haffner - as; Graham Haynes - kornet; Brandon Ross i Doug Wieselman – el-g; William McIntyre - vib; Michael Kiaer - b; Joe Hertenstein - perc i Kenny Wollesen - dr. Ten instrumentalny nonet z dziesiątym dyrygentem porwał tego wieczoru publiczność, zabierając ją w podróż do krainy dźwięków nieprzewidywalnych i zaskakujących.

Długo zastanawiałem się, jak zrecenzować, czy raczej opisać fenomen tej formacji, i nie znalazłem nic mądrzejszego ponad to, co odnajdujemy na festiwalowej stronie. Czytamy tam, że Nublu jest siłą, która istniejąc pozornie bez definicji, tworzona jest przez rozmaitych muzyków, których łączy to, że klub Nublu na Lower East Side w Nowym Jorku nazywają domem. Domem, który sądząc po zgraniu i estetyczno-formalnej empatii, chętnie odwiedzają.

W czasie warszawskiego koncertu instrumentaliści reagowali na nawet najdrobniejszy gest lidera. Widać, a właściwie słychać było, że poszczególne tematy były dopieszczone, zaś dalsze improwizacje podążały w sposób logiczny, plastycznie ukazując stylistyczne preferencje poszczególnych muzyków. Był to intrygujący collage, bowiem człon¬kowie grupy wywodzą się z takich zespołów jak Brazilian Girls, Wax Poetic, Kudu, Forro in the Dark, I Led Three Lives, Love Trio. Niektórzy twierdzą, ze to melanż łączący jazz, new music, nieskrępowaną improwizację i współczesną muzykę klasyczną. Jak by nie patrzeć, efekt jest ożywczy i intrygujący, zaś perfekcja wykonania – wzorcowa.

Ciekawa jest tutaj właśnie rola samego Butcha Morrisa, który dyrygując korzysta z improwizacji poszczególnych muzyków, tworząc jednocześnie spójną całość. On sam zdaje się być centrum, do którego zbiegają się wszystkie style reprezentowane przez członków zespołu. I co najważniejsze, ta muzyka pulsuje, tryska energią, a clou jej warszawskiego sukcesu było to, że podobnej rzeczy wcześniej u nas nie gościliśmy. Jak widać, jazz nadal jest muzyką, która potrafi zaskoczyć, zjawiskiem pozostającym nadal „w drodze”.

Niestety „rozczarowała” tego wieczoru publiczność, zapełniając ledwie 1/5 widowni. Następnego dnia, gdy występował Jeff Beck, stawiła się w nadkomplecie.

Piotr Iwicki


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 7-8/2011



 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu